Wszystko zaczęło się od gigantycznych nagród, jakie sobie wypłacili ministrowie z rządu Beaty Szydło. Jak mówi była Premier te pieniądze im się należały. Nie chce bynajmniej tego kwestionować, bo to jednak ważne stanowiska i mające wpływ na życie milionów Polaków. Minister pracuje 24 godziny na dobę. Dodatkowo w ciągłym stresie i pod pręgierzem opinii publicznej. Są jakieś przywileje ale i duże obciążenia. Chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości. W dodatku chcielibyśmy aby ministerstwami opiekowali się fachowcy (chociaż bywa z tym w PiS różnie, czego przykładem jest wygryziona z posady Anna Streżyńska).
Razi mnie natomiast totalna hipokryzja, bo ci sami ludzie, którzy dzisiaj inkasują miliony złotych, jeszcze trzy lata temu oburzali się na słowa Bieńkowskiej mówiące o zbyt niskich zarobkach w ministerialnych urzędach. Że za 6 tysięcy w randze ministra może chcieć pracować tylko złodziej albo idiota? Cóż, nie każdy ma w sobie misję i skłonność do działalności charytatywnej, a jeśli chce się żyć na jakimś poziomie, utrzymywać rodzinę i jest się w czymś po prostu dobrym, to niestety pieniądze się liczą. Korporacje cały czas poszukują specjalistów w różnych dziedzinach. Wynagrodzenia, jakie proponują sa nieporównywalnie wyższe niż ma to miejsce w administracji jakiegokolwiek szczebla.
Oczywiście Polacy w przeważającej większości patrzą na to inaczej. Raczej nie lubią, że ktoś ma od nich więcej albo czyjeś wynagrodzenie jest znacząco wyższe. Stąd spadek notowań PiS po ujawnieniu afery związanej z wypłaconymi nagrodami. W sumie trudno się dziwić. Roczne nagrody są szybko przeliczane na roczne dochody i porównanie wypada blado właśnie dla dochodów. Ile? - pyta przeciętny zjadacz chleba. - Przecież ja tyle przez rok nie zarabiam.
No tak, tylko mówimy przecież o ministrach i ich zastępcach, a więc najważniejszych osobach w Państwie. W komunie było popularne powiedzenie: przecież mamy takie same żołądki. - Oczywiście z biologicznego punktu widzenia tak jest, tyle że mamy inne obowiązki, różne umiejętności i wykształcenia, a przede wszystkim odpowiedzialność. Czy ktoś dyskutuje z murarzem na temat jego zarobków? Często bywają one wyższe od zarobków ministra, a w dodatku w dużej mierze nie uzusowione i nie opodatkowane.
Po co to wszystko? Przecież wystarczy podnieść oficjalnie widełki wynagrodzeń. Nie trzeba byłoby uzupełniać pensji mniej rzucającymi się w oczy nagrodami. Tyle, że wszyscy politycy (szczególnie po akcji z Bieńkowską) boją się podejmować decyzje o legalnej podwyżce wynagrodzeń. Zamiast tego wolą kombinacje. Efekt jaki jest, wszyscy widzimy.
Teraz postanowiono wynagrodzenia polityków obniżyć. Brawo, to naprawdę doskonały pomysł. Tłum będzie klaskał w dłonie, nie myśląc o tym, że w dłuższej perspektywie czasu, działania takie poskutkują obniżeniem jakości sprawowanej władzy. W końcu odbije się to też na jakości życia tego właśnie tłumu.
Niestety pomysł obejmuje także samorządowców. Jarosław Kaczyński i im postanowił uciąć uposażenia, bo przecież jego sposób myślenia nie różni się niczym od sposobu myślenia jego elektoratu. Skoro ucinamy pensje ministrom i posłom, to przecież jakiś tam burmistrz, czy prezydent miasta nie może więcej od nich zarabiać.
Otóż jest dokładnie odwrotnie. Nie tylko może, ale nawet powinien zarabiać więcej. Miasta, szczególnie te mniejsze i średniej wielkości od lat są w odwrocie. Jeśli przez obniżenie zarobków pozbędziemy się wszystkich fachowców, to nie wróżę takim "metropoliom" jak Tomaszów świetlanej przyszłości. Już dzisiaj trudno jest znaleźć kandydata na Prezydenta Miasta.
Myślicie, że to żart? Wcale nie. Kandydaci nie pchają się drzwiami i oknami. Zamiast fachowców w dziedzinie zarządzania trafiają nam się wybory, w których bierze udział i wchodzi do drugiej tury Agnieszka Łuczak. Postać, która przez 60 lat własnego życia nie jest w stanie wylegitymować się żadnymi życiowymi sukcesami, osoba, która niczego w swoim życiu nie stworzyła ani nie zbudowała. Chcemy aby zarządzali lokalnymi wspólnotami ludzie, nie posiadający żadnej elementarnej wiedzy ani umiejętności, a pełnienie urzędu (chociażby przez 4 lata) było dla nich tylko sposobem na przeżycie? Czy potrzebujemy specjalistów, dzięki którym zmieni się nasza jakość życia?
Dla przykładu Prezydent Krakowa, Jacek Majchrowski zarobił z tytułu pełnienia tej funkcji 157 tysięcy złotych w ciągu roku. Kwotę tę należy podzielić przez 13. To znaczy, że miesięcznie zarabia nieco ponad 12 tysięcy złotych brutto, czyli 8,4 tysiąca złotych na rękę. Czy to dużo? Może się komuś tak wydawać, ale wcale tak nie jest.
Można sobie jednak wyobrazić, że prezydentem tego samego Krakowa zostaje osoba, mające długoletnie doświadczenie w zarządzaniu, mająca wizje i talenty menadżerskie. Jednak całe swoje życie przepracowała jako przedsiębiorca, a więc członek grupy społecznej najbardziej w Polsce dyskryminowanej. Otóż będzie musiała ta osoba zmniejszyć swoje uposażenie o 20% dodatku stażowego. Jej pensja wyniesie więc 6,7 tysiąca. Za pracę 24 godziny na dobę. Pracę w ciągłym stresie, zmaganie się z licznymi kontrolami NIK, RIO itp. Pracę na celowniku CBA, CBŚ i innych służb, które w każdym widzą złodzieja i bandytę. Wreszcie pracę wiecznie krytykowaną, w charakterze osoby, od której oczekuje się cudów.
Napisz komentarz
Komentarze