O ile w godzinach popołudniowych lokalizacja komunalnego cmentrza nie stanowi większych problemów, to w okolicach południa bywa tu naprawdę ciasno. Co gorsza wielu kierowców, jakoś nie darzy specjalną sympatią parkingu usytuowanego wzdłuż cmentarnego ogrodzenia i nawet jeśli znajdują się na nim wolne miejsca, woli parkować przy lesie, lub bezpośrednio w jednym z wjazdów do lasu. Robią tak nie tylko uczestnicy pogrzebów ale i osoby handlujące przed cmentarzem. Nierzadko zdarza się, że jadąc ulicą nagle zza krzaków wyjeżdża tyłem, w dodatku tuż przed samą maską, auto ukryte w krzakach.
Zapewne właśnie ze względu na wzmożony ruch w okolicach cmentarza ustawiono dwa znaki. Pierwszy z nich dotyczy ograniczenia prędkości do 40 km/h a drugi obejmuje bezwzględny zakaz wyprzedzania. Problem jednak w tym, że ustawiono je w takim miejscu, że są one kompletnie niewidoczne. Porastające wokół drzewa i krzewy skutecznie je zasłaniają.
Znak dostrzegamy właściwie dopiero w chwili, kiedy go mijamy a ulica sama w sobie zachęca wielu nieroztropnych osobników do mocniejszego wciśnięcia pedału gazu. W mojej ocenie oba te znaki powinny być zlokalizowane dużo wcześniej a mianowicie na samym początku lasu, zaraz za wyjazdem z ulicy Bema. Poprawiłoby to ich widoczność a co za tym idzie skuteczność oddziaływania.
Jednak samo przesunięcie znaków niewiele w tej sytuacji zmieni. Wiele osób bowiem zakazy i tak będzie łamać, samych siebie (ale innych) narażając na niebezpieczeństwo. Ponadto, zdecydowanie wśród tych oznakowań brakuje też innego znaku ostrzegawczego. Jest nim żółty trójkąt A18b informujący o możliwości wyjścia na drogę dzikich zwierząt.
Tych, na ulicy Dąbrowskiej nie brakuje. Spotykamy tu spacerujące dziki, sarny, jelenie i masę drobniejszego "inwentarza", jak zające, jeże itd. Sarna nie rozumie zjawiska rozpędzonego pojazdu z dwoma święcącymi z oddali "czyma" ale my powinniśmy posługiwać się wyobraźnią. Utrzymując prędkość na poziomie 30-40 kilometrów jesteśmy w stanie wyhamować, nawet przed nagle wybiegającym na ulicę zwierzęciem.
Tymczasem dochodzi tu do czestych wypadków i kolizji właśnie z udzialem dzikich zwierząt. Właścieiele samochodów nawet nie zawsze zdają sobie sprawę, że mogą wezwać policji i wnosić o wypłatę odszkodowania za uszkodzony pojazd. Jednak chyba lepiej zachować ostrożność i do uszkodzenia nie doprowadzać.
W tym miejscu dziwi nieco postawa tzw. związków i kółek mysliwskich, które przy każdej okazji, kiedy są krytykowane za mordowanie zwierząt, podkreślają swoje zaangażowanie i dbałość o bezpieczeństwo zwierzyny leśnej. Jakoś w okolicach ulicy Dąbrowskiej ich nie widać, chyba że akurat wybierają się aby ustrzelić sobie dzika albo sarnę.
Teraz mają potencjalnych celów strzeleckich mniej, bo w ubiegłym tygodniu rozpędzony kierowca rozjechał koziolka w okolicach właśnie ulicy Bema.
Dziwi też brak zaangażowania służb. Przecież w akcjach sprzątania zabitych zwierząt biorą udzial też strażnicy miejscy i policjanci. Zresztą zarówno jedni jak i drudzy są w tych okolicach często widywani, jak wypoczywają w swoich służbowych samochodach. Czy tak trudno poprosić przełożonego aby skierował odpowiedni wniosek do komisji bezpieczeństwa, zajmujądcej się takimi właśnie problemami? Najwyraźniej trudno a i myślenie wydaje się być procesem całkiem bolesnym, więc lepiej się mu zbyt często nie poddawać.
Podobny problem występuje też, kiedy jedziemy z drugiej strony, czyli od Woli Wiadernej i Bronisławowa. Miejsce przy samym zakręcie również upodobały sobie zwierzaki. Pojawiają się szczególnie w nocy i w najmniej oczekiwanych sytuacjach.
Tutaj również brakuje znaku ostrzegającego przez dziko żyjącymi zwierzętami i oznakowanie umieszczono w niewłaściwym miejscu. Ograniczenia i ostrzeżenia powinny dotyczyć już odcinka od przystanku autobusowego zlokalizowanego za zakrętem, a może nawet jeszcze wcześniej.
Dosyć ostry zakręt i mocno ograniczona widoczność. Nieodpowiedzialni kierowcy (płci obojga) mkną tędy ile przysłowiowa fabryka dała. Zdarza się, że rozpędzony samochód wynoszony jest w zkręcie na przeciwlegly pas ruchu. To, że nikt w tym miejscu jeszcze nie zginął, uznać należy za jeden z boskich cudów.
Zagrożenie, jakie tu występuje nie dotyczy tylko zwierząt. Każdego dnia, setki osób (często całymi rodzinami) jeździ tędy na wycieczki rowerowe w kierunku Zalewu Sulejowskiego. Dziesiątki osób uprawia też jogging, biegnąc wprost po ulicy, bo oczywiście nie ma tu wyznaczonych tras dla pieszych i rowerzystów a chodnik kończy się razem z murem cmentarza, mimo, że 500 metrów dalej zaczynają się duże osiedla mieszkaniowe.
Kilka lat temu mialem przyjemność prowadzić rozmowy biznesowe z Czechami, mieszkającymi w Ostrawie. Zwykli byli oni często powtarzać, że Polska to dziwny kraj, w którym ograniczenia na drogach wystepują tam, gdzie wcale nie są potrzebne, a brakuje ich w miejscach, które stanowią realne zagrożenie.
Dyskutuje się u nas od 25 lat o potencjale turystycznym. Jaki to potencjał, chciałoby się zapytać, skoro nie jesteśmy w stanie zapewnić bezpieczeństwa samym sobie, nie mówiąc już o potencjalnych turystach.
Na ulicę Dąbrowską zapraszam więc radnych Rady Powiatu Tomaszowskiego, Zarząd Powiatu (ze szczególnym uwzględnieniem pana Andrzeja Wodzińskiego) a także naczelnika Wydziału Ruchu Drogowego tomaszowskiej KPP. Mały spacer poboczem powinien dostarczyć niezapomnianych wrażeń o charakterze ekstremalnym
Jeśli chcecie abyśmy opisali podobne miejsca, piszcie do nas na adres [email protected]
Napisz komentarz
Komentarze