Zacznę od tego, że od kilku lat zajmuję się prywatyzacją pewnego państwowego przedsiębiorstwa zlokalizowanego w Tomaszowie Mazowieckim. Zbieram materiały, dokumentację, rozmawiam z ludźmi, rozmowy te oczywiście rejestruję i archiwizuję. Praca to mozolna, bo materia dosyć skomplikowana i wielowątkowa, często wymagająca fachowej wiedzy. Z uwagi na to, że muszę jednak własną rodzinę z czegoś utrzymywać, tematem zajmuję się wtedy, kiedy czas mi na to pozwala.
Jednak nie tylko ze względu na brak czasu przygotowanie artykułu przedłużyło się do kilku lat. Istotnym powodem było też to, że większość osób, z którymi próbowałem na ten temat rozmawiać, jakoś podejrzanie „nabierała wody w usta”. Chętni do rozmowy są wszyscy do momentu, kiedy na stole pojawia się dyktafon. Wtedy rozmowa się urywa. Dotyczy to w równej mierze pracowników firmy, jak i urzędników różnych szczebli i instytucji a także polityków.
Oficjalne zapytania, jakie wysyłałem miały efekt w postaci wymijających odpowiedzi, bo jakieś przecież musiały być udzielone. Wynajdowano różne preteksty, byle tylko mnie zbyć. Nie mogłem np. zapoznać się operatem szacunkowym przedsiębiorstwa… bo był on objęty rzekomą tajemnicą handlową. Dziwne to trochę, bo można w ten sposób ukryć każdy przekręt przed ciekawskimi oczami a przecież mamy do czynienia nie z prywatnym a publicznym majątkiem.
Spróbowałem poprosić o pomoc kilku posłów (różnych opcji). Człowiek, który uwłaszczył się w mojej ocenie na publicznym majątku jest znanym działaczem i radnym jednej z partii, która na co dzień głośno protestuje przeciwko prywatyzacji przedsiębiorstw, szpitali – często w ostrych słowach nazywając je bandyckimi, złodziejskimi itd. Byłem niezwykle zaskoczony, bo żadna z osób nie wyraziła najmniejszej chęci zainteresowania się tematem mojej firmy „X”.
Pomyślałem, że może jako lokalny dziennikarz jestem „za krótki” i że może to jest powodem lekceważącego stosunku do moich pytań. Postanowiłem temat więc „sprzedać” kolegom po fachu z mediów ogólnopolskich. Podjąłem kilka prób i za każdym razem miałem wrażenie, że tematem nie są zainteresowani. Jest pracochłonny, mało czytelny dla odbiorcy a co za tym idzie mało interesujący. Czarny charakter był za mało czarny a prezes spółki nie był księdzem pedofilem. – Jak mam to pokazać w 10 minutowym reportażu – zapytał mnie jeden ze znanych dziennikarzy telewizyjnych.
W miniony piątek, po dosyć burzliwej dyskusji, jaka przetoczyła się przez media w związku z kuriozalną prywatyzacją szpitala w Myślenicach, w której uczestniczyła radna Platformy Obywatelskiej, postanowiłem zrobić małą internetową prowokację. Część dokumentów, które udało mi się na przestrzeni kilku lat zebrać opublikowałem na popularnym Facebooku. Pomyślałem, że być może w kontekście „szpitalnej afery” ktoś zainteresuje się też firmą z Tomaszowa.
No i się zainteresował. Nie minęło kilka godzin, kiedy na moim telefonie pojawił się znany mi numer tomaszowskiej komendy policji. Niezwykle miła funkcjonariuszka zapytała, czy fanpage na Facebooku o nazwie NaszTomaszow.pl należy do mnie, czyli właściciela portalu internetowego NaszTomaszów.pl. Gdy usłyszała, że faktycznie jest on naszą własnością poprosiła o usunięcie opublikowanych przeze mnie materiałów dotyczących sprywatyzowanej firmy. Okazało się, że z samego rana na Policji zgłosił się pan prezes, który złożył zawiadomienie o przestępstwie polegającym na ujawnieniu przeze mnie informacji, które de facto… są jawne. Jak widać, cytowanego na wstępie węża, udało się wypłoszyć, uderzając tym razem w „internetową trawę”.
Po kolejnych dwóch godzinach zadzwonił jeszcze raz telefon. Znowu rozpoznałem numer i już wiedziałem o czym będzie rozmowa. Znowu sympatyczny głos, tym razem pana komisarza, który poprosił mnie o spotkanie, w celu złożenia przeze mnie wyjaśnień w opisywanej sprawie.
Ponieważ policjant miał akurat dyżur a ja trochę wolnego czasu, nie odkładaliśmy przesłuchania „na później”. Wyspowiadałem się więc „od ręki”, ku zaskoczeniu funkcjonariusza, który sam przyznał, że spodziewał się, że będę zasłaniał się tajemnicą dziennikarską. W sumie mogłem też policjanta odesłać do pana Zuckerberga, ale co mi tam, przecież nic nielegalnego nie zrobiłem.
Musiałem więc opowiedzieć, w jaki sposób wszedłem w posiadanie opublikowanych przeze mnie dokumentów i wyjaśnić, że wszystkie one są dostępne w Krajowym Rejestrze Sądowym praktycznie dla każdego. Przysłowiowy Kowalski może prosto z ulicy, lub uprzednio umawiając się telefonicznie wejść do siedziby Sądu i z dokumentami się nie tylko zapoznać ale też dowolnie je kopiować i wykorzystywać (tak jak ja to zresztą zrobiłem). Mało tego, aby je uzyskać nie trzeba wychodzić nawet z domu, wystarczy smsm-em lub przelewem zapłacić za ich dostarczenie na skrzynkę mailową.
Ani jeden kwestionowany przez pana prezesa dokument nie pochodził z innego niż to, co podkreślam – całkowicie jawne i legalne – źródło. Ponadto zgodnie z ustawą o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych cały przebieg prywatyzacji zarówno w formie bezpośredniej jak i pośredniej ma charakter jawny. Powinien to wiedzieć specjalista od zarządzania, współwłaściciel prywatyzowanego przedsiębiorstwa a wcześniej jego zarządca komisaryczny, o którego wyborze ponoć zadecydowała fachowość a nie przynależność partyjna.
Przyznam, że nerwowa reakcja szefa spółki jest dla mnie co najmniej zastanawiająca i jedynie bardziej motywuje do dalszego „drążenia w temacie”. Zachowanie prezesa kompromituje jego samego.
Celowo nie piszę szczegółów o samej prywatyzacji, jej trybu oraz pomijam nazwę prywatyzowanej firmy (chociaż wnikliwemu dziennikarzowi to nie przeszkodzi w pracy) i nazwisko prezesa. Nie dlatego, bym się przestraszył policyjnego przesłuchania, bo nie pierwsze ono i w sumie zapewne nie ostatnie. Rzecz w tym, że jest to temat na odrębny artykuł, do którego wspomniane materiały zbierałem i nadal zbieram.
Na zakończenie tylko dodam, że w wyniku dzisiejszego zamieszania, prywatyzacją tomaszowskiej fabryki zainteresował się w końcu jeden z posłów i obiecał złożyć interpelację w tej sprawie do Ministra Skarbu. Poczekamy więc na odpowiedź właściwego resortu.
Źródło: http://www.pogotowiedziennikarskie.pl/niezalezna-informacja-lokalna/artykuly/prezesowi-puscily-nerwy
Napisz komentarz
Komentarze