Historia jak wiele innych: alkohol a w konsekwencji problemy rodzinne i od niedawna bezdomność . Najgorsze, że sprawa dotyczy kobiety (z tzw. wyższym wykształceniem), matki samotnie wychowującej dwójkę dzieci.
Wiele osób zapewne powie: sama sobie winna. Być może, ale osobiście nie chcę tej osoby i jej zachowania oceniać. Wiadomo, że alkoholizm jest to rodzaj choroby, ale też nie o to tutaj chodzi. Grunt, że postanowiłem kobiecie jakoś pomóc.
Nadarzyła się okazja, gdy osoba ta pewnego dnia w sposób uporczywy próbowała wtargnąć do domu moich znajomych. Nieudana próba wejścia do mieszkania zakończyła się tym, że „zaległa” ona u nich na klatce schodowej.
Pierwsza moja myśl to telefon do Straży Miejskiej. Chciałem, żeby przy okazji zainteresowali zarówno jej osobą jak i sytuacją rodzinną odpowiednie służby, które wzięłyby ją pod lupę i udzieliły ewentualnie jakiejś pomocy.
Pan strażnik poinformował mnie rzeczowo, że oczywiście są w stanie podjąć interwencję, ale potem mogą jedynie poinformować ją gdzie powinna się udać celem np. podjęcia leczenia.
No to dzwonię dalej. Może MOPS? Tu jeszcze większe zaskoczenie. Miła, skądinąd, Pani stwierdziła, że do oddanej za publiczne pieniądze noclegowni nie można jej skierować bo jest kobietą a kobiet tam nie przyjmują. Jak to? - pytam, jeszcze bardziej zdziwiony. Ano regulamin nakazuje rozdzielanie kobiet i mężczyzn a w schronisku nie ma odpowiedniej infrastruktury. Mało tego. Wyszło na jaw, że kobieta ta była rano w schronisku, żeby się przespać w cieple, ale wezwano Policję i ją stamtąd usunięto (pewnie też ze względu na jej stan ).
Interwencja polegała na wywiezieniu jej do centrum miasta i zostawieniu samej sobie. No to może – ciągnę dalej – zainteresować tym jakiegoś pracownika socjalnego, który przyjrzałby się bliżej sytuacji tej rodziny. Można, ale pracownicy są w biurze do godziny 10 (dzwoniłem parę minut po) a później idą w teren. Nazajutrz jest sobota, później święta więc najlepiej zadzwonić po świętach. Ale po świętach może być za późno - stwierdziłem. W nocy przymrozek a widzę, że jest już na skraju wyczerpania.
To może do szpitala na detox?- rzuciłem kolejny pomysł. Oczywiście, ale pod dwoma warunkami. Potencjalna pacjentka musi wyrazić zgodę i być trzeźwa.
Na zdrowy rozsądek na detox trafiają skrajne przypadki, które zazwyczaj już nie trzeźwieją a większość na pewno dobrowolnie nie wyrazi na to zgody. Ręce mi opadły i pytam: to co mam zrobić, gdzie interweniować żeby pomóc takiemu człowiekowi zanim wydarzy się jakieś nieszczęście? W odpowiedzi usłyszałem: Proszę pana, generalnie mamy takie prawo, że jeśli osoba tego nie chce to nie ma możliwości żeby jej pomóc. Są stowarzyszenia, itp. ale należy się tam udać z własnej woli a który alkoholik stwierdzi że ma problem?
A co z dziećmi, dlaczego one muszą cierpieć za błędy dorosłych?
Ok., jest jeszcze jedno rozwiązanie, niestety ostateczne. Kobieta może umrzeć, wtedy dopiero maszyna urzędnicza zatrybi. Przejmie dzieci i obejmie je opieką, ale dopóki żyje i nie chce żeby jej pomóc, nie można nic zrobić.
Jest jeszcze jedna komórka zajmująca się rozwiązywaniem problemów alkoholowych. Niestety, jak można się było spodziewać, to kolejna niewydolna instytucja finansowana ze środków publicznych.
Na razie zabrała ją znów Policja, podobno tym razem do „wytrzeźwiałki”. Jutro wyjdzie z niej z kacem. Tylko, co dalej?
Napisz komentarz
Komentarze