„Piętno Anioła” to piąta książka w dorobku pisarskim Edwarda Wójciaka. Równocześnie jest czwartą, której bohaterem jest Filip Krawiec. Tym razem autor żegna się ze swoim literackim przyjacielem, chociaż jak sam podkreśla, nie uśmierca go w finale powieści. Postać ta mimo, że jest całkowicie fikcyjną, stanowi w pewnym stopniu alter ego samego Wójciaka ale nie jego samego. Jest on kompozycją cech charakteryzujących też grupę najbliższych przyjaciół pisarza z lat młodości, spędzonych w Tomaszowie. Miasto jest też scenerią pierwszej książki cyklu.
Filip Krawiec, to postać wielowymiarowa, niełatwa do zdefiniowana. Nie budzi sympatii ze względu na swoje przywary i alkoholizm. Jest jednak równocześnie osobą wrażliwą, samotną i egocentryczną. – Właśnie o to mi chodziło, by stworzyć postać krwistą, czyli wyraźną i wyrazistą – wyjaśniał wczoraj Wójciak. – Chodzi o to by z jednej strony nie budził sympatii ale z drugiej aby mu współczuć.
„Piętno Anioła” opowiada właściwie o dwóch „cywilizacyjnych” problemach. Pierwszym z nich jest alkoholizm oraz walka z nałogiem, upadek człowieka a następnie jego stopniowe odrodzenie. Drugim, dziesiątkujący mężczyzn na całym świecie, rak prostaty.
Edward Wójciak opowiadał wczoraj o początkach swojej twórczości, wygranym konkursie literackim oraz nostalgii za Tomaszowem i Polską, które stały się fundamentem jego pisarstwa.
Autor mówił o aniołach, które towarzyszyły mu całe życie, podobnie jak opiekowały się Filipem Krawcem, niejednokrotnie ratując mu życie. – Z szacunku nie chciałem używać w moich powieściach Boga, dlatego też użyłem aniołów, które niejednokrotnie wyciągały mnie z opresji. Dałem te anioły mojemu bohaterowi i rzeczywiście czuwały nad nim aż do końca mojej książki. Filip doznaje olśnienia na detoksie w Kanadzie.
Filip Krawiec ma słabość do kobiet. Pojawiają się one na kolejnych kartach książek Wójciaka. Podobnie jak autor ma do nich szczególny stosunek. Nikt nie może mieć wątpliwości, że bohater kobiety kocha – Z dużą dozą szacunku i szczyptą lekceważenia – wyjaśnia autor. – To było przed waszym matriarchatem. Kobiety kochał ale bał się ich równocześnie.
Książka Wójciaka nie należy do gatunku łatwych lekkich i przyjemnych. Osobiście zabierałem się do niej kilka razy. Po dwóch, trzech stronach odkładałem ją myśląc: „tego, do cholery nie da się czytać”. Mamy do czynienia nie tylko wieloosobową narracją ale zdaniami wielokrotnie złożonymi, z orzeczeniem występującym na końcu, co charakteryzuje składnię łacińską. Autor sam potwierdza, że lubi „bawić się językiem”.
Na około tydzień przed spotkaniem poświęconym książce postanowiłem sięgnąć po nią jeszcze raz. Uznałem po prostu, że tak wypada. Z trudem przebrnąłem przez pierwsze stronnice, zanim przestawiłem się na zupełnie inny rytm słowa, budującego plastyczne obrazy Wójciaka.
Zrozumiałem, że nie mam w ręku książki, którą mogę użyć tak jak wiele innych, jako środka kojącego, długie bezsenne noce, kiedy to umysł nie zawsze nadąża nad zapisanymi linijkami tekstu, męcząc jedynie oczy i przenosząc nas w letarg. Zmęczenie materiału nie zawsze pozwala pojąć co autor miał na myśli. A on sam takim przewrotnym środkiem stylistycznym stara się zmusić nas do myślenia.
Autor felietonów z cyklu „Okrakiem” opowiadał też wczoraj o swoich obserwacjach w mieście, które odwiedza regularnie. Mówił o swojej miłości do Tomaszowa ale też o jego czarnych stronach, o wszechobecnych melinach, gdzie niewiadomego pochodzenia płyn z zawartością alkoholu można kupić na kieliszki za złotówkę.
Edward Wójciak wspominał lata spędzone w II Liceum Ogólnokształcącym, przywołał pierwszego dyrektora szkoły Karola Krysiaka (obecnego zresztą na spotkaniu). – Kiedy szkoła została przeniesiona na ulicę Jałowcową przestała mi się podobać. To już nie była ta sama szkoła. Szkoda, że nie wszyscy pamiętają, że to pan dyrektor Krysiak był inicjatorem budowy nowego budynku, niesłusznie przypisując zasługę panu Grabowskiemu.
Napisz komentarz
Komentarze