Niemal każdego dnia dowiadujemy się o zamykaniu kolejnych szpitali, o zamykaniu kolejnych szkół, o kolejnych stoczniach i firmach budowlanych, bankrutujących małych i średnich przedsiębiorstwach. Projekt budżetu państwa na rok 2013 nie zamierza tego obrazu zmieniać. Czytając ten dokument, nie można się w nim dopatrzyć żadnych zapisów, których celem miałoby być pobudzanie gospodarki.
Łatwo natomiast wskazać te, które z pewnością przyczynią się do jej dalszego rozkładu, a więc sowite dywidendy, ekstra podatki, wyprzedaż aktywów. Nowe spółki mają także aktywnie uczestniczyć w programie pod tytułem: gaz łupkowy, energetyka atomowa, konwencjonalna, odnawialna i co ślina na język przyniesie panu ministrowi finansów czy też ministrowi Skarbu Państwa. Podmioty te mają zaangażować się na dziesiątki, a może setki miliardów złotych. Pytanie: w jaki sposób je pozyskają? Myślę, że odpowiedzi nie zna nawet minister Rostowski, a tym bardziej minister Skarbu Państwa.
Analizując budżet nie można dopatrzyć się w nim żadnych zapisów, których celem miałoby być pobudzenie gospodarki, a przecież o gospodarkę przede wszystkim tutaj chodzi, łatwo natomiast wykazać te, które z pewnością przyczynią się do dalszego jej rozkładu. A mianowicie przejęcie 6 mld zł wpływów z tytułu dywidend od spółek Skarbu Państwa, zaliczam oczywiście do kategorii: przeszkadzające wzrostowi gospodarczemu, czy też planowane przychody z prywatyzacji, kolejne 5 mld złotych. Prywatyzowanie tylko po to, żeby zaspokoić potrzeby budżetowe, to chyba nie najlepszy pomysł.
Zdaniem SLD, by pobudzić gospodarkę, należy pobudzić konsumpcję. Konieczny jest wzrost wynagrodzeń. Zamrażanie płac w kolejnym roku nie może być rozwiązaniem, które będziemy popierać. Realny spadek płac o ponad 2% jest najgłębszym spadkiem od 2004 r. Jeśli chodzi o koszty pracy pracownika wyrażone w euro na godzinę w Polsce, znajdujemy się na 23. miejscu w Unii Europejskiej. W Polsce wynoszą 7,1 euro na godzinę, przy średniej unijnej wynoszącej 23,1 euro.
Dla porównania: w Niemczech pracodawcy płacili pracownikom 30,1 euro na godzinę, w Belgii 39,3 euro, we Francji 34 itd. W roku 2011 udział podatków w całkowitych kosztach pracy w Polsce wyniósł 34,3%, podczas gdy w Belgii 55,5%, w Niemczech około 50%, we Francji około 50%, w Słowenii około 42%. Zatem pora na to, by organizacje pracodawców i rząd zaprzestali wrogiej antypracowniczej propagandy, a zastanowili się nad tym, jak walczyć z polską patologią, jaką niewątpliwie są umowy śmieciowe, w których przodujemy w całej Unii Europejskiej, dla dobra systemu zabezpieczeń społecznych i godnej płacy.
Za skandaliczną należy uznać pozycję budżetu państwa dotyczącą wpływu z różnego rodzaju kar, mandatów czy grzywien. Z tego tytułu do kasy państwa ma wpłynąć ponad 20 mld zł, czyli każdy, statystyczny, dorosły Polak, ma zostać ukarany kwotą prawie tysiąca złotych. Czy ma to oznaczać, że w 2013 r. aktem patriotyzmu będzie łamanie przepisów drogowych, sanitarnych, skarbowych po to, żeby załatać dziurę budżetową? Co to za rząd, który robi z obywateli przestępców?
Ta propozycja oczywiście broniłaby się tylko wtedy, gdyby dotyczyła grzywien i kar nałożonych na twórców karygodnego zadłużenia kraju. Dług publiczny Polski wynosi 1034 mld zł, odsetki od długu państwa wynoszą rocznie ponad 44 mld zł, odsetki od długu państwa na każdego Polaka wynoszą więc rocznie 1161 zł. Państwowy dług, w przeliczeniu na obywatela, wynosi już ponad 27 tys. zł. Przyrost PKB o 2,2% to około 33 mld zł. To o wiele za mało, żeby obsłużyć dług publiczny.
Czy unijne kraje tej U15 będziemy doganiać tempem 4,5% PKB rocznie? Bo szans na to raczej nie widzę, zakładając, że 1% PKB Niemiec to ponad 110 mld zł. PKB, naszego zachodniego sąsiada, w warunkach roku 2011 to 3,3 bln USD, u nas jest to 439 mld USD, a więc 7 razy mniej. Zakładając, że w Niemczech będziemy mieli stagnację i 1-procentowy wzrost PKB, to ile musi być w Polsce wzrostu PKB, żeby dystans między Polską a Niemcami się nie powiększał? Czy to nie jest wzrost na poziomie co najmniej 7% PKB? Dzisiaj minister Rostowski planuje 2,2 procenta.
Budżet na 2013 rok sprawia wrażenie, że napisany został w oparciu o fusy z ministerialnych kaw i karcianych wróżb. Choćby wzrost PKB, 2,2%, już dzisiaj wiemy, że to jest nierealne. Choćby poziom inflacji, 2,7%, myślę, że należałoby życzyć sobie, żeby tak było, ale też jest to bardzo mało prawdopodobne. I kwestia wielkości bezrobocia, które tak właściwie już w tym kwartale, w tych miesiącach osiągnęło poziom zakładany na rok 2013.
Co do emerytur i rent, to w roku 2013 mamy tylko inflacyjną waloryzację. Co prawda jest powrót do procentowego wskaźnika, bowiem kwotowy jest konstytucyjnie wątpliwy i prawdopodobnie 19 grudnia Trybunał Konstytucyjny, bo już orzekał w podobnych sprawach, stwierdzi, że to była niekonstytucyjna zagrywka rządzącej ekipy. I co? Trzeba będzie zabezpieczyć na to około 1,5 mld zł. Mam nadzieję, że Trybunał orzeknie korzystnie dla wszystkich emerytów i rencistów, że nie będzie takiej sytuacji, że Ci, którym kwotowo nieco więcej zwaloryzowano, będą musieli te kilka złotych miesięcznie oddawać do budżetu państwa.
Kiedy prezentowane były opinii publicznej założenia budżetowe, premier Donald Tusk zapewniał, że Rząd nie przewiduje w przyszłym roku żadnych podwyżek podatków. Otóż po podliczeniu budżetu okazuje się, że w 2013 r. obciążenie dla przeciętnego obywatela na rzecz Państwa będzie wynosić średnio ponad 7 tys. zł. Dla porównania, w bieżącym roku jest to kwota 6,6 tys., a w roku 2011 było 6,4 tys. zł. Tak więc każdy statystyczny obywatel Polski jest coraz bardziej obciążany przez własne państwo, a najczęściej obciążani są najbardziej ci, którzy mają najmniej.
Artur Ostrowski
poseł na Sejm RP
Napisz komentarz
Komentarze