Nie macie czasem wrażenia, że ludzie dyskutujący w telewizji ale i ci na forach internetowych nie za bardzo mają pojęcie w jakim temacie zabierają głos? Pojawia się ustawa albo jej projekt i pojawia się cała fala z jednej strony pochlebnych, z drugiej negatywnych komentarzy. Kiedy mocniej dociskamy rozmówcę okazuje się, że ustawy o którą się spiera wcale nie przeczytał. Opinię za to wyrobił sobie na podstawie treści "sprzedawanych" /słowo nie przypadkowe/ przez gadające telewizyjne głowy. Kto to powiedział, że kłamstwo powtórzone 1000 razy staje się prawdą?
Przyznam szczerze, że osobiście nie pojmuję całej tej wrzawy dotyczącej nowelizacji ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Czy to źle, że ludzie do tego powołani chcą bronić dobrego imienia własnego kraju? Okazuje się, że jak najbardziej tak. W czym więc problem? W międzynarodowej opinii publicznej? Wybaczcie, ale samo to, że jakiś kraj /nawet USA/ neguje prawo jakiegoś narodu do obrony własnego dobrego imienia, stawia go w nienajlepszym świetle. I nie chodzi o to, byśmy przerzucali się winami i zasługami o charakterze historycznym, ale Polskie Państwo ma prawo do stanowienia prawa i tyle. Podobnie robią Izrael czy nawet Ukraina.
W naszym kraju wszystko jest postawione na głowie. Bieżąca polityka /właściwie walka polityczna prowadzona w stylu Gangów z Nowego Jorku/ odbiera ludziom rozum. Może jednak warto poczytać, zanim się zacznie o czymś dyskutować, bo wychodzi i śmiesznie i głupio, i często niebezpiecznie /o tym dlaczego zaraz napiszę/.
Napiszę tak: jedyne, co znalazłem w nowelizacji niespójnego, to odstąpienie od ścigania pseudonaukowców. Zapis ten brzmi dokładnie tak:
3. Nie popełnia przestępstwa sprawca czynu zabronionego określonego w ust. 1 i 2, jeżeli dopuścił się tego czynu w ramach działalności artystycznej lub naukowej.
O ile do artystycznej działalności nie mam większych zastrzeżeń, to już do naukowej jak najbardziej, ponieważ artykuł penalizujący czyn ma treść taką:
1. Kto publicznie i wbrew faktom przypisuje Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie itd. (...).
Te dwa zapisy są kompletnie pozbawione sensu /kiedy się je zestawi razem/, bo cóż to za działalność naukowa, która zaprzecza faktom? Tego rodzaju "nauka" to świadome zakłamywanie historii? Czy tylko mi się zdaje? A jeśli tak jest, to mamy do czynienia ze złą wolą.
Podkreślam: mowa tu o faktach, a nie interpretacji genezy zdarzeń. Dla przykładu: pogrom kielecki był faktem, jednak analizy jego przyczyn podlegają w jakimś zakresie interpretacji. Jedna osoba stwierdzi, że u źródeł leżał antysemityzm, inna, że prowokacja UB /ale i tu przydałyby się dowody o charakterze materialnym/, a jeszcze inna osoba może doszukiwać się zbiorowej histerii /bo przecież Żydzi porywali dzieci, mordowali i krwi używali do wyrobu macy/.
Wracając do wskazanych w ustawie faktów, to metodologia ich ustalania znana jest wszystkim badaczom historii i nie powinna budzić większych wątpliwości. Przypomina nieco sądową zasadę, że dowody o charakterze materialnym są zawsze przed dowodami z zeznań świadków. Dlaczego? Bo te drugie ulegają deformacji.
Tymczasem wczoraj oglądam w telewizji TVN pana, który zaproszony w charakterze komentatora - eksperta krytykuje rzekomą nieczytelność ustawy. Chłop z tytułem naukowym nie wie, czym jest praca badacza, w jaki sposób się ją wykonuje. No to jak on pisał pracę licencjacką, magisterską? Jak doktorat zdobywał? Przecież to jest totalna kompromitacja. Mylił publicystykę z działalnością naukową. Do tego ten obiektywny ekspert co chwilę powtarzał "tak zwany Trybunał Konstytucyjny". Robił to w sposób, który nie pozostawia żadnej wątpliwości co do poziomu jego obiektywizmu.
Warto też zauważyć, że nowelizacja wprowadza szereg pozytywnych zmian, jak chociażby możliwość uzyskania dotacji dla podmiotów opiekujących się cmentarzami wojennymi i miejscami pamięci, które często bywają zaniedbane. Nie widzę w tej nowelizacji nic, co miałoby nas w jakiś sposób "wybielać" są za to zapisy wyrażające protest przeciwko oczernianiu.
Na to jednak nikt nie zwraca uwagi. Zamiast tego lepiej podgrzewać emocje. Przedwczoraj w czasie takiego internetowego sporu pewien /nota bene sympatyczny/ pan użył zdjęcia dziecka drugiego pana, z którym w sporze się nie zgadzał. Przez dwa dni próbowałem mu wytłumaczyć, że jest to "cios poniżej pasa" oraz, że fotografia i komentarz do niej dodany naraża dzieciaka na agresję ze strony rówieśników ale i dorosłych. Byłem w szoku, kiedy w odpowiedzi przeczytałem, że to wina ojca, bo zdjęcie swojego dziecka zrobione na festynie na Facebooku opublikował. Na nic zdało się tłumaczenie, że dziecku przysługuje ochrona prawna. Chcąc "dowalić" ojcu ohydnie użyto dziecka.
Na koniec kilka słów o penalizacji. Ten wątek jest również często podnoszony w dyskusjach. Ile osób ma świadomość, że za artykuł prasowy można iść w Polsce do więzienia? To wcale nie żart. Wciąż funkcjonuje u nas artykuł 212 KK. nie wprowadził go żaden PiS ale istnieje już od kilkudziesięciu lat. Taka pozostałość komuny. To prawda, że w ostatnich latach był chyba jeden przypadek skazania dziennikarza na karę "odsiadki", ale taka możliwość cały czas istnieje. Mówienia więc o zagrożonej swobodzie prowadzenia działalności naukowej jest zwyczajnie śmieszne. Dodam też, że Panie, które złożyły w sejmime projekt ustawy "ratujmy kobiety" też zakładają możliwość wsadzenia za kraty każdego, kto będzie wyznawał inny światopogląd niż te wyznawane przez nie. Ale o tym, w kolejnym felietonie pt. "Rozum piętnastolatki"
Napisz komentarz
Komentarze