Kiedy byliśmy dziećmi często bawiliśmy się w wojnę. Takie były czasy. Bawiliśmy się na podwórkach i do zabawy przenosiliśmy to, co widzieliśmy na ekranach telewizorów. Mieliśmy tylko jeden problem... nikt nie chciał być Niemcem. Dlaczego? Bo mieliśmy, jako dzieci dosyć jasny przekaz. Ten jest dobry, tamten zły. Ten był katem, a tamten ofiarą. A które dziecko chciałoby stanowić personifikację zła. Żadne... Bycie Niemcem było niehonorowe i... już. Bo dla nas to byli Niemcy a nie jacyś tam bliżej nieokreśleni naziści.
W latach 90-tych już jako młody człowiek, ogarnięty motocyklową pasją, jeżdżący także weteranem byłem na popularnym zlocie m.in. zabytkowych pojazdów. Byłem świadkiem zdarzenia, kiedy starsza pani zwyczajnie opluła faceta na niemieckim motocyklu pomalowanym na kolor feldgrau, który dodatkowo wystrojony był w mundur niemieckiej żandarmerii. Dziwne? Nie bardzo. W tamtym czasie u starszych osób wspomnienia były wciąż żywe.
Wystarczyło ćwierć wieku, by pamięć się zatarła. Dzisiaj widok pasjonatów - rekonstruktorów paradujących dumnie w mundurach Wehrmachtu, czy Waffen SS nie robi na nikim wrażenia. Traktujemy to jako nie szkodzącą nikomu zabawę. W ten sposób przenosimy te wszystkie symbole ze strefy pamięci i naukowego poznania do pop kultury, a ta jak sama nazwa mówi nie może być przecież traktowana zbyt poważnie.
Osobiście trudno mi to pojąć, bo o ile jestem w stanie zrozumieć miłośników polskiej historii, odtwarzających pieczołowicie działania np. jednostek gen Sosabowskiego, to już nie do końca jestem w stanie pojąć tych, którzy zachwycają się tym, że kupili na bazarze oryginalny pas z klamrą "Gott Mit Uns". Halo! Czy w naszych szkołach uczy się jeszcze historii?
Nie chodzi jednak o samą historię z lat 40 -tych. To samo dotyczy gloryfikacji innych totalitaryzmów. Pisałem kiedyś felieton o ludziach wskakujących w mundury ZOMO. Posypały się na mnie gromy. Jako młody człowiek, który pałki tych bandytów poczuł na własnych plecach również nie rozumiem, że ktoś może chcieć występować w przebraniu kata. Osobnika, budzącego najgorsze możliwe skojarzenia. Tym razem nie Niemca, ale Polaka i sowieckiego sługusa. Znowu zapytam: co robią u nas nauczyciele historii?
Oswajamy totalitaryzm za pomocą filmów, gier, historycznych spektakli pozbawionych szerszego kontekstu. W miejsce tych znanych z historii wprowadzamy nowe reżimy. I to wcale nie takie, które kojarzą nam się ze sprawowaniem bezpośredniej władzy administracyjno politycznej, ale takie, które można odnajdywać w sferze społecznej. /Znacie przykłady? bardzo jestem ciekaw/
Ktoś się jeszcze dziwi, że paru czubków spotyka się w lesie i wyczynia idiotyzmy, jakie mogliśmy obserwować w reportażu stacji TVN? Ja się nie dziwię. Prymitywni osobnicy poszukujący własnej tożsamości i czegoś na wzór plemiennej wspólnoty. Do wzmocnienia poczucia przynależności niezbędne są gadżety /czy inaczej mówiąc totemy/ i symbole. Te faszystowskie kojarzą się z siłą. Tacy ludzie nie są nowością. Istnieli zawsze i wszędzie. Mogą przywdziewać mundury SS albo udawać "enkawudzistów", zakładać koszulki z sierpem i młotem albo Che Guevarą. Nie ma kraju, który byłby od nich wolny. Stanowią margines ale tylko do czasu. Niebezpieczni naprawdę są wtedy, kiedy wśród nich odnajdywać zaczynają się zdolni manipulatorzy i cynicy.
[reklama2]
Napisz komentarz
Komentarze