Powyższa zasada sprawdza się w szczególności w przypadku dzieci z niepełnosprawnością, którym często niedużo brakuje, by mogły uczyć się w placówkach ze swoimi zdrowymi rówieśnikami. Niestety z braku wsparcia są one wyrzucane z ogólnodostępnych, bądź integracyjnych przedszkoli do placówek specjalnych, lub też spędzają czas jako przysłowiowe "paprotki" w kącie sali.
Równie krytycznym okresem jest początek szkoły podstawowej. Wiek, kiedy to dzieci - w szczególności wiejskie - z pominięciem etapu przedszkolnego - dopiero rozpoczynają proces socjalizacji w grupie rówieśniczej. Brak pomocy specjalistów, etykieta klasowego "kozła ofiarnego" i brutalna dziecięca segregacja szybko sprawiają, że szczytna idea edukacji włączającej staje się mitem.
Tymczasem dobre chęci pedagogów i odpowiednie wsparcie specjalistyczne może sprawić cuda, o czym wie każdy terapeuta i pedagog specjalny i w czym utwierdzam się każdego dnia patrząc na gigantyczny skok rozwojowy mojego syna. Niestety obecny system, który w teorii wspiera dzieci z orzeczeniami, w praktyce uzależnia możliwe wsparcie od dobrej woli władz samorządowych. Wprawdzie dyrektor placówki ma obowiązek realizacji zaleceń z wydawanego przez poradnię psychologiczno-pedagogiczną orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego.
Powinien także opracowywać indywidualny plan edukacyjno-terapeutyczny. Jednak to teoria, w praktyce często słyszy od swojego burmistrza, że wszystkie te dodatkowe działania z braku pieniędzy musi realizować w ramach normalnych obowiązków szkolnych.
Dla wielu dzieci nie ma zatem mowy o dodatkowych indywidualnych zajęciach logopedycznych i pedagogicznych, czy nauczycielu wspierającym. Bez tego mało który uczeń z niepełnosprawnością jest w stanie nadrobić deficyty, a bardziej prawdopodobnym schematem jest szybko powiększająca się przepaść pomiędzy nim a zdrowymi rówieśnikami. Niewiele odstający od kolegów trzylatek może w wieku pięciu lat być kompletnie wykluczonym odludkiem, a w wieku siedmiu lat trafić na nauczanie indywidualne z fobią szkolną.
Samorządy często przemilczają fakt, że MEN przekazuje im w ślad za uczniem z orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego dodatkowe - nawet dziesięciokrotnie większe - środki wynikające z niepełnosprawności. Niestety część oświatowa subwencji ogólnej nie jest dotacją celową i środki te nie podlegają jakiemukolwiek rozliczeniu. Dyrektor szkoły nie widzi ich też w planie finansowym jako odrębnej pozycji. Inaczej mówiąc MEN, dając dodatkowe pieniądze, które w założeniu miały być przeznaczone na wsparcie uczniów niepełnosprawnych, nie tylko nie ma żadnego wpływu na ich wydatkowanie, ale nawet żadnej sprawozdawczości, pozwalającej zobaczyć, czy środki te zostały wykorzystane zgodnie z celem, na jaki były naliczone, nie mówiąc już o kontroli efektywności działań.
Tą dowolność w wydatkowaniu środków potwierdzają badania, które wykazują, że choć większość samorządów dopłaca do całej edukacji ze środków własnych (kwoty z subwencji nie są wystarczające), to przeznacza je na koszty ogólne związane z płacami dla nauczycieli i pokryciem kosztów stałych. Co więcej, nauczyciele wspomagający i terapeuci są pierwszymi do zwolnienia w razie oszczędności, o czym świadczą choćby przypadki z Legionowa i Warszawy.
Oznacza to, że pomimo obchodzonego niedawno XX-lecia systemu wsparcia osób niepełnosprawnych system ten ma ewidentne dziury. Na dodatek polskie państwo, które stara się szukać na wszelkie sposoby oszczędności, lekką ręką wydaje miliardy złotych w ramach dodatkowych wag subwencyjnych, nie sprawdzając co dzieje się z tymi pieniędzmi. Kolejne miliardy wydawane są na aktywizację społeczną i zawodową dorosłych osób niepełnosprawnych, które najpierw wykluczono społecznie w przedszkolu i szkole. Warto jeszcze raz podkreślić, że efektywność wsparcia w życiu dorosłym osoby z niepełnosprawnością jest wielokrotnie mniejsza niż w dzieciństwie. Nie powinny zatem dziwić dramatycznie niskie odsetki osób niepełnosprawnych aktywnych zawodowo. W 2010 pracowało 17 % osób niepełnosprawnych w wieku 15 lat i więcej. Dla porównania współczynnik aktywności zawodowej osób sprawnych wynosił 60,4%.
Pora to zmienić, bowiem los dzieci z niepełnosprawnością nie może zależeć od łaskawości urzędników. Jedna kadencja nieprzychylnych władz lokalnych to często dożywotnie wykluczenie pięciu roczników dzieci z orzeczeniami. Na takie marnowanie kapitału ludzkiego nie stać nie tylko rodziców, ale także społeczności lokalnych i państwa.
Oszczędności poczynione na wsparciu osoby niepełnosprawnej w dzieciństwie to wielokrotnie większe wydatki, ponoszone przez rodziny, samorząd lokalny i państwo, aż do śmierci tej osoby. Przynajmniej dopóki postulat wyrównywania szans i konstytucyjna zasada równości nie są pustą deklaracją. Bowiem tylko docelowe wycofanie się z jakiegokolwiek wsparcia osób niepełnosprawnych i ich rodzin, a w konsekwencji eutanazja niesamodzielnych osób niepełnosprawnych z przyczyn ekonomiczno-społecznych uzasadniają ekonomicznie oszczędności, jakie funduje wielu dzieciom niepełnosprawnym polskie państwo i samorządy.
Dlatego też proponujemy nowelizację ustawy o systemie oświaty, która wiązałaby w większym stopniu środki z wag subwencyjnych z placówką, do której uczęszcza dziecko. Jeśli to nie pomoże, we wrześniu postaramy się przy pomocy procesów sądowych przeciwko organom prowadzącym placówki edukacyjne udowodnić, że obecny system wsparcia i realizacji zaleceń z orzeczeń w wielu przedszkolach i szkołach jest fikcją. Być może wypłacane przez samorządy odszkodowania i towarzyszący im wzrost zainteresowania mediów skłonią władze do działania. Dla wielu uczniów będzie jednak za późno. Z każdym semestrem marnujemy bezpowrotnie potencjał rozwojowy tysięcy niepełnosprawnych dzieci.
*****
Tekst powyższy publikujemy na prośbę rodziców dzieci niepełnosprawnych uczęszczających do Specjalnego Ośrodka Szkolno Wychowawczego.
Napisz komentarz
Komentarze