Mieszkam w miejscu, którego położenie umożliwia mi bezproblemowe leśne spacerowanie. Z możliwości tej korzystam niemal każdego dnia. Nawet padający deszcz, czy trzaskający mróz nie są dla mnie jakąś specjalną przeszkodą. Zresztą nie tylko dla mnie. Lasy w okolicach jednostki wojskowej pełne są spacerowiczów i biegaczy.
Pełne są też zwierząt. Spacerują tu sarny, jelenie /raz widziałem na drodze łosia/ i oczywiście dziki. Nie brakuje zajęcy i lisów. Jest tu niezliczona ilość ptactwa. Można powiedzieć, że las tętni życiem. Ludzie i zwierzaki sobie w zasadzie nie przeszkadzają. Sarny nie boją się ludzi, bo są do nich przyzwyczajone.
Ktoś, kto chodzi do lasu codziennie wie, że czworonogi mają swoje zwyczaje. Sarny i jelenie mają swoje wytyczone ścieżki, którymi podążają każdego dnia. W ten sposób dzień w dzień spotkać je można dokładnie w tych samych miejscach.
Przed ludźmi specjalnie nie uciekają /o ile za bardzo nie hałasujemy/. Potrafią zatrzymać się na środku ścieżki i z zaciekawieniem przyglądać się spacerującym ludziom. Mógłbym różnego rodzaju ciekawostki z mojego sąsiedztwa opowiadać przez godzinę, ale nie o to chodzi. Może dodam tylko tyle, że sarny wieczorami spotkać można między domami, no i dziki potrafią nieźle narozrabiać.
W miniony weekend pogoda również zachęcała do spacerów. Jak zwykle wybraliśmy się z żoną na leśny spacerek. Tym razem zamiast saren spotkaliśmy sporo dzikszą zwierzynę. Mam na myśli oczywiście czerwonolicych osiłków w zielonych kubraczkach i pomarańczowych koszulkach, żeby przypadkiem samym sobie krzywdy nie zrobić.
Kiedy krytykuje się myśliwych za ich pasję zabijania czytamy najczęściej komentarze, że przecież oni dbają o równowagę biologiczną, dokarmiają w zimie i w lecie zwierzaki i tym podobne argumenty wyssane całkowicie z brudnych paluchów. Dlaczego tak twierdzę, Otóż dlatego, że w naszej okolicy nie ma żadnego paśnika. W ubiegłym roku spotykałem jeszcze wieczorami starszego pana, który w wiaderku resztki ziemniaków rozrzucał w różnych częściach lasu. W tym roku nie widziałem nikogo, kto by się tym zajmował. Za to przed samym polowaniem ktoś przywiózł do lasu przyczepkę zgniłych jabłek /znowu pijane dziki biegać będą po lesie.
Z tą dbałością o środowisko też nie jest najlepiej. Przez sam środek lasu minął nas bowiem typek Citroenem Picassa, pędząc tak, jakby napędzało go ciśnienie na pęcherz. To jeszcze nic, bo chwilę później już na asfaltowej drodze dojazdowej o mało nie potrącił nas kolejny "myśliwy" pędzący na spotkanie z kolegami białym dostawczakiem. W dodatku ciągnął za sobą przyczepkę z odstrzeloną zwierzyną.
Troska o zwierzęta w tym przypadku miała jeszcze taki wymiar, że panowie /i panie/ pozostawili po sobie resztki po ognisku z potłuczonymi w nim butelkami po wódce. Pewnie po to, by jakieś chodzące tamtędy w nocy zwierzęta się pokaleczyły.
Zabawa w zabijanie, mająca na celu podniesienie własnej wartości i poczucia jakiejś perwersyjnej elitarności nie jest dla mnie niczym fajnym. Większość ludzi chodzących na polowania w lesie trudno w zwykły dzień spotkać. Do tego strzelanie do zwierząt przyzwyczajonych na co dzień do obecności ludzi to wątpliwy rodzaj sportu i żaden powód do satysfakcji.
Napisz komentarz
Komentarze