Do tego dochodzą inne problemy. Oszczędność, złe wyposażenie, braki kadrowe. Nic dziwnego, że poczucie bezkarności bandytów rośnie.
Monitoring kosztujący nas wiele milionów złotych również nie spełnia swojego zadania. Wystarczy przespacerować się w nocy na plac Kościuszki w okolice sklepu nocnego, by przekonać się, że ustawa o wychowaniu w trzeźwości działa tylko w niektórych przypadkach. Może byłoby skuteczniejsze, gdyby na monitoringu "siedzieli" policjanci.
Niebezpiecznie jest wszędzie. W parkach, na ulicach i w domach. Wczoraj „na własnej skórze” przekonaliśmy się, że również w miejscu pracy może przydarzyć się nieprzyjemna przygoda.
Redakcja portalu mieści się w należącym do mnie budynku przy ulicy Słowackiego. Okolica co roku zmienia się na lepsze. Wciąż jednak zamieszkuje tutaj wielu zdziczałych lumpów.
Właściwie nie ma kamienicy, by nie funkcjonowała w niej jakaś „meta” z wódą robioną nie wiadomo z czego i sprzedawaną po 1 złotych za 100g. Oczywiście zakupiony na melinie alkohol gdzieś trzeba spożyć. Dobrym miejscem do tego celu jest przejście, pomiędzy naszą redakcją a sąsiednią kamienicą, prowadzące do TTBS-owskiej wspólnoty mieszkaniowej.
Miejsce wyjątkowo niebezpieczne. Wiedzą o tym wszyscy, w tym mieszkańcy wspomnianego bloku.
Kilka lat temu jeden z nich (zresztą policjant) przyszedł do mnie z prośbą o wyrażenie zgody na wykonanie bramy, która miałaby uniemożliwiać wchodzenie na ten teren niepożądanym gościom.
Przyznam, że ucieszyłem się, bo miałem już dosyć wiecznego użerania się z pijakami, sprzątania po nich i naprawiania wciąż na nowo niszczonego ogrodzenia.
Bramę wykonano. Kosztowała kilka tysięcy złotych. Wydawać by się mogło, że to rozwiąże nasze problemy. Niestety, tak się nie stało. Powodem był fakt, że mieszkańcom bramy nie chcialo się po prostu jej otwierać i zamykać.
W dalszym ciągu był więc bałagan, rozbijane ogrodzenie i pijacy załatwiający swoje potrzeby fizjologiczne.
Prosiłem, wyjaśniałem, że to dla naszego wspólnego bezpieczeństwa, pisałem skargi i petycje. Wszystko na nic.
W końcu puściły mi nerwy. Zablokowałem całkowicie dojazd do posesji. Liczyłem, że w ten sposób wymogę na lokatorach racjonalne zachowania. Rzeczywiście, część osób uznała, że mam rację. Szybko doszliśmy do porozumienia, że będziemy pilnować wspólnie porządku i brama będzie zamykana.
Nie wszystkim się to jednak spodobało. Do tego stopnia, że jeden z lokatorów, wręcz na moich oczach, przerysował mi kluczem samochód. Policja, jak łatwo się było spodziewać, umorzyła postępowanie.
To jednak nie koniec. Lokatorzy, którzy byli przeciwni zamykaniu bramy, zaczęli stwarzać różnego rodzaju trudności. Przede wszystkim psuli i zapychali wkłady do zamka w bramie.
Wkłady były wymieniane, by następnego dnia zostać znowu popsutymi. Wiem, że wydaje się to niewiarygodne ale tak rzeczywiście było.
W końcu odpuściliśmy. Znowu zaczęły się pielgrzymki pijaczków, pijanych i naćpanych smarkaczy i cholera wie kogo.
Za każdym razem, gdy widzieliśmy kogoś, kto pije tu alkohol staraliśmy się reagować i przeganiać. Zazwyczaj kończyło się na słowie przepraszam ze strony pijących i ich oddaleniu się. Tak było do wczoraj.
W czwartek wychodząc z redakcji także zauważyłem pijących na naszym terenie typów. Zwróciłem im grzecznie uwagę, by poszli sobie w inne miejsce. Zamiast przepraszam, jeden z „karków”, ubrany w dres i czapkę z daszkiem rzucił się na mnie z pięściami. Próbował mnie pobić ale nie za bardzo mu się to udawało.
Mariusz zatelefonował po policję a ja starałem się łobuza przytrzymać do przyjazdu radiowozu. Gdy drugi z lumpów zobaczył, że kolega nie może sobie poradzić, przyłączył się do napaści. Podbiegł do mnie od tyłu i uderzył mnie w głowę. Puściłem więc pierwszego i zająłem się drugim. Nie wdając się w szczegóły powiem tyle, że kiedy drań padł, zaczął krzyczeć, by go zostawić, bo ma padaczkę. Jak mnie bydlę zaatakowało, było zdrowe.
Wciągnąłem go do biura. Wtedy ruszył mu z odsieczą ten, który zaatakował mnie jako pierwszy i wdarł się do biura. Uderzył mnie kijem, który pękł. Później ostrą część kija próbował wbić mi w brzuch. Tylko przytomności umysłu Bogaczewicza zawdzięczam, że nie wylądowałem w szpitalu albo w kostnicy.
Bandytom udało się uciec. Kilka osób stało obok i przyglądało się całemu zajściu. Nikt nie zareagował.
Napaść zgłosiliśmy oczywiście na policję. To jednak jeszcze nie koniec.
Pracujemy w redakcji często do późnych godzin nocnych. Tak też było wczoraj. Wychodziliśmy z biura około 22. Znowu zjawił się bandyta, który tym razem przyprowadził ze sobą 4 kolegów.
Dowiedzieliśmy się, że nas zabiją i skończymy w workach. Jak łatwo przewidzieć, zniknęli przed przybyciem patrolu.
Dzisiaj rano pomyślałem, że warto wybrać się na rozmowę z dzielnicowym. Moim zdaniem, osoba która reaguje w taki sposób, napaścią na kogoś, kto spokojnie zwraca uwagę, nie zrobiła tego po raz pierwszy. Powinna więc być znana Policji i można będzie ją łatwo zidentyfikować, chociażby ze zdjęcia. Tym bardziej, że musi zamieszkiwać jedną z okolicznych kamienic lub być tutaj częstym gościem.
Byłem po prostu w szoku, gdy dowiedziałem się, że bazy danych nie ma, żadnych fotografii nie zobaczę, bo też ich nie ma.
Wtedy przypomniało mi się jak bliskiej mi osobie tomaszowscy policjanci „zdejmowali” odciski palców, ponieważ o jeden dzień spóźniła się z opłatą za zezwolenie na sprzedaż alkoholu.
Napisz komentarz
Komentarze