Przygotowywaliśmy się do jednej z najważniejszych uroczystości w naszej rodzinie – ślubu i wesela mojego brata. Miałam zawieźć córeczkę do siostry męża, by zaopiekowała się nią na czas przygotowań. Już zbierałam się do wyjścia, gdy nagle usłyszałam rozpaczliwy krzyk teściowej: „Ratuj Alę!” To najbardziej pamiętam... W ułamku sekundy dotarło do mnie, że zaparkowane auto zaczęło się staczać i pędzi prosto na wózek, w którym siedzi moja mała córeczka…
Nie myśląc za wiele, rzuciłam się przed siebie, aby ratować dziecko. To był odruch bezwarunkowy. Każda matka postąpiłaby pewnie jak ja… Nawet przez moment nie pomyślałam, że coś może mi się stać. Dziecko było dla mnie najważniejsze. I pewnie drugi raz zrobiłabym tak samo. Udało mi się ocalić Alę i to się liczy. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to ja dostałam rozległych obrażeń… W amoku myślałam tylko o mojej córce i czy nic jej nie jest… Słyszałam jej płacz, serce przepełniał strach o jej życie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że jestem ranna.
Kolejne dwa miesiące to najtragiczniejszy i najtrudniejszy okres w całym moim życiu. Zaraz po wypadku trafiłam na OIOM w Łodzi… Doznałam bardzo ciężkich obrażeń. Uraz głowy, lewej ręki i wieloodłamkowe zmiażdżenie prawej kości piszczelowej oraz kości strzałkowej. Dopiero w szpitalu uświadomiłam sobie, jak bardzo jest źle… Noga była w tak złym stanie, że lekarze przygotowywali mnie na to, że trzeba będzie ją amputować. Konieczny był transport do innego szpitala. Kiedy emocje opadły, przyszedł potworny ból… Nagle straciłam sprawność i dotychczasowe życie. Cierpienie i rozłąka z roczną córeczką oraz to, że nie mogę jej przytulić do snu, sprawiały, że płakałam każdego dnia…
Po dwóch miesiącach rozłąki nadszedł moment spotkania z moją kochaną Alicją. Tego dnia nie zapomnę do końca życia… Uśmiech malutkiej, jej zapach i pierwsze wypowiedziane słowa, które mnie ominęły, sprawiły, że ciężko było mi powstrzymać łzy, ale tym razem były to łzy szczęścia.
Przed wypadkiem byłam zdrową żoną i mamą. Po nim mogłam poruszać się tylko na wózku, a potem o kulach… Amputacji na szczęście udało się uniknąć, noga jest jednak ciągle w fatalnym stanie. Zaczęłam szukać lekarzy i metod, które mogłyby sprawić, że znów będę chodzić o własnych siłach. Zaczęłam szukać nadziei… Nie było to takie proste. Mój przypadek okazał bardzo skomplikowany… Uraz był rozległy, otwarty; uszkodzeniu uległy tkanki miękkie; kości były złamane, doszło do powikłań – infekcji oraz masywnego ubytku kości piszczelowej oraz strzałkowej.
Cieszę się, że żyję i naprawdę bardzo to doceniam, radują mnie małe rzeczy – każdy dzień spędzony z moją córeczką, każdy jej uśmiech. Jednak czasem jest ciężko… Poruszanie się o kulach sprawia, że codziennie odczuwam ból zarówno zmiażdżonej nogi, jak i tej zdrowej. Opieram na niej cały ciężar ciała, jest mocno eksploatowana i narażona na kontuzje. Jeśli ona odmówi posłuszeństwa, usiądę na wózku inwalidzkim…
Kiedy usłyszałam, że istnieje sposób, dzięki któremu będę mogła znowu chodzić, wiedziałam, że to będzie wymagać zastosowania najbardziej zaawansowanych metod leczenia i pracy najlepszych lekarzy. Nie myliłam się. Lekarze z European Paley Institute w Warszawie to specjaliści, którym zaufał i których przeszkolił dr Dror Paley, światowej sławy ortopeda, który przeprowadził ponad 1000 operacji wydłużania kończyn dzieci i dorosłych oraz kilkanaście tysięcy operacji ortopedycznych. Tylko dzięki tym specjalistom mogę odzyskać sprawność i znowu cieszyć się pełnią życia. Jedyna ogromna przeszkoda to koszt operacji, całkowicie dla nas nieosiągalny.
Wiem, że inni proszą o pomoc, bo chcą ratować życie swoich dzieci i rozumiem to. Dla mnie życie mojej Ali też było najważniejsze… Dlatego tym bardziej jestem niezmiernie wdzięczna każdemu, kto chociaż na chwilę zatrzymał się na mojej historii i postanowił mnie wesprzeć. Teraz mam tylko jedno marzenie. Móc przejść kiedyś na własnych nogach, boso, po łące, za rękę z moją ukochaną córeczką… Proszę – pomóż mi.
Poniżej macie linki do zbiórki. Tu nie wypada po prostu nie pomóc
Napisz komentarz
Komentarze