W ten oto sposób powolny a systematyczny, wprowadzałem do organizmu alkohol, pod różną postacią, przez co przyzwyczajałem się, uodparniając organizm od środków odurzających, szczególnie piwa, wina. Nigdy nie zakładałem, że kiedyś stanie się on dla mnie, dla mojego domu, rodziny dużym problemem a dla tych których „współtworzyłem” - dzieci – wielką gehenną.
Zacząłem odczuwać coraz większą potrzebę napicia się. Mówiąc wprost, nie zdawałem sobie sprawy, że mogę zachorować na nieuleczalną chorobę, na alkoholizm. Moje pozalekcyjne życie (wiosną, latem, jesienią) odbywało się na boisku mojej szkoły podstawowej, które stało się poobiednią bazą rozrywki, gry w piłkę siatkową, nożną czy kosza. Obiekt szkolny był widoczny z mojego podwórka, odległy na tak zwany „rzut beretem”.
Podzielę się pewnym wydarzeniem z tego obiektu. Była pierwsza dekada kwietnia (15 kwietnia był końcem szkolnego, III okresu czyli tuż przed Radą Pedagogiczną), czas na wystawianie ocen do dziennika. Czułem się bardzo dobrze, nie miałem na III okres żadnej oceny niedostatecznej i mogłem na tę okoliczność złożyć podanie do liceum (była to 7 klasa, kończąca szkołę) co zresztą uczyniłem.
Spotkaliśmy się z kumplami na boisku, zakupując kilka win. Przed kopaniem piłki, po szklaneczce wina wprowadziliśmy do organizmu i zaczęliśmy grać. Podczas gry, trzech innych kolegów z mojej klasy (groziły im oceny niedostateczne) nie uczestniczący w „kopaną”, stojący poza boiskiem, zawołali mnie. – Słuchaj – zagaił jeden z nich – wynieśliśmy dziennik z pokoju nauczycielskiego naszej klasy. Chcemy go spalić by utrudnić wystawienie ocen wychowawcy. – Chłopaki – zagaiłem – czy nie czytacie kryminałów? Trzeba wziąć co najmniej jeszcze dwa dzienniki z innych klas i ze dwa z klas licealnych, by rozszerzyć podejrzenie. Tak też zrobili i poszli do szkolnego ogrodu dokonać „egzekucji” na klasowych dokumentacjach. My grający w nogę zrobiliśmy sobie przerwę na wzmocnienie organizmu winem marki wino.
Byłem lekko wstawiony, energiczny, odważny. Jak na ironię losu, jeden z kolegów podpalaczy podszedł do mnie i zagaił, - Nie podpaliliśmy jeszcze żadnego z dzienników, zostały nam jeszcze dwie zapałki, pomóż, nam się ręce trzęsą. – Wy niedorajdy, nic nie potraficie zrobić i dlatego macie dwójki – szyderczo zakpiłem z kolegów. Wzmocniony alkoholem powiedziałem im prosto w twarz, co o nich myślę. - Chodźcie pokażę wam klasę jak to się takie rzeczy robi .…! I pokazałem im. Zostało spalone pięć dzienników, byłem współwinny tej „zbrodni” choć podpaliłem (nie usprawiedliwiając czynu) tylko nic nie znaczące papierki tkwiące w jednym z dzienników.
Jeżeli nastawiasz się na, „Muszę osiągnąć sukces, muszę postawić na swoim” - to wpadkę masz zagwarantowaną.
Jeżeli podejmiesz rozważną i konstruktywną próbę. Twoje zamysły mogą się powieść i zmaterializować.
Stałem się głównym podpalaczem i z całej, przestępczej czwórki ukarany byłem najsurowiej. Ten incydent zadecydował o mojej dalszej, szkolnej edukacji. Możliwe, że również o dalszym, dorosłym życiu. W mieście o tym wydarzeniu było głośno, nie tylko w szkołach, ale i w innych instytucjach.
Bezkompromisowość, głupota, buta, alkohol zrobiły mi tak zwane życiowe kuku. W wieku 14 lat otrzymałem „wilczy bilet” (szkoły do których złożyłem podanie o przyjęcie, odrzucały je). Mój ojciec mający pewne układy w mieście załatwił pod koniec października, czy na początku listopada, szkołę zawodową. Piętno podpalacza jeszcze długo ciążyło na mnie, ale również na moich braciach czy siostrze. W dzielnicy i mieście, stałem się niczym trędowaty. Wstyd było wyjść na podwórze, do kolegów, do koleżanek. Ale był to dopiero początek UPADLAJĄCEGO ZŁA.
Dopóki alkoholik płaci niewielką cenę za swoje zachowanie, postępowanie, nie ma on powodu by zerwać z nałogiem
Napisz komentarz
Komentarze