16 sierpnia 1977/2021
Wieś Giebułtów u podnóża Gór Izerskich, około 8 kilometrów od Świeradowa Zdrój. Znany, polski kurort w kotlinie jeleniogórskiej, oddzielający Karkonosze od Gór Izerskich w górach Sudety. Wczesny, słoneczny ranek około godziny 6.30, moim zadaniem o tak wczesnej porze, było przygotować na 9.30 boisko szkolne, ze skocznią (rozbiegi), rzutnią, linią startu i mety dla uprawiającej biegi, młodzieży pracowników z letniego obozu zakładu ZPW TOMTEX. O tej godzinie rozpocząć się miała mała, obozowa olimpiada z wieloma lekkoatletycznymi konkurencjami. Zaczął się dzień a ja czułem duże zmęczenie. Z obozową kadrą, do białego rana graliśmy w karty przy tym popijając piwo. Wcześniej tylko mój brat Andrzej opuścił salon gry. Musiał zabezpieczyć uczestników obozu w świeże masło, mleko, pieczywo. Był obozowym intendentem.
Kiedy z dwoma kolegami z personelu obozu, niewyspani, zajmowaliśmy się przygotowaniem obiektu do zajęć sportowych, widziałem wjeżdżającą na teren obozu, zaopatrzeniową nyskę. Podjechali (kierowca i Andrzej), jak nigdy dotąd, pod samo boisko. Wysiadł z niej mój brat, podszedł do mnie i z poważną, smutną miną wypowiedział straszne słowa - Tolek, przed chwilą usłyszałem w radio, że zmarł w nocy (16 sierpnia, u nas noc, w Stanach popołudnie, 7 godzin różnicy), w swoim domu w Memphis … król rock’n’rolla … Elvis Presley.
Dokładnie dziś mijają 44 lata, jak ta wiadomość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Nogi ugięły mi się w kolanach. Szok i niedowierzanie. Zanim wydobyłem z siebie jakieś słowo upłynęło trochę czasu. Właściwie do dziś nie mogę tamtych, wypowiedzianych słów odtworzyć. Nie pamiętam żadnych szczegółów, również czynności z przygotowaniem obiektu do obozowej olimpiady, a także przebiegu sportowych zmagań naszej, obozowej młodzieży. Swoją traumę mogę przyrównać, obserwując stan ducha swojego syna, córki do zaskakującej wieści o śmierci ich idola, Michela Jacksona.
W latach 70-tych po ukończeniu Studium Pedagogicznego, pracowałem jako instruktor zawodu i nauczyciel przedmiotów zawodowych w ZSZ w Niewiadowie. Zdobyłem również uprawnienia dla wychowawców kolonijnych, kierowników organizujących stacjonarne czy wędrowne obozy oraz instruktorów sportu. Przez okres pięciu lat (lato, zima) 1974/78 miałem zaszczyt jako wychowawca być zatrudniony na letnich koloniach, zimowiskach, obozach przez Wydział Socjalny zakładu ZPW TOMTEX. Kierownikiem działu była wówczas pani Stefania Augustyniak a jej zastępcą był mój brat, Andrzej Malewski.
Dwukrotnie ferie zimowe z młodzieżą pracowników zakładu, spędziłem na zimowisku w Zakopanem, raz byłem w miejscowości Sól w Beskidzie Żywieckim i raz w Strawczynie (miejsce urodzin Stefana Żeromskiego) na Kielecczyźnie.
Giebułtów był stałą, wypoczynkową, letnią bazą dla dzieci i młodzieży pracowników zakładu TOMTEX i innych, włókienniczych zakładów z byłego województwa łódzkiego (Zgierz, Ozorków, Pabianice, Łęczyca, Aleksandrów, Łódź). Dwukrotnie w tej miejscowości byłem zatrudniony jako wychowawca kolonijny, raz na obozie z młodzieżą starszą, a w sierpniu 1977 roku pełniłem najbardziej wdzięczną funkcję na obozie jaką jest instruktor sportu.
Do obowiązków instruktora było utrzymanie dzieciaków nie tylko w sprawności fizycznej, sportowej poprzez organizowanie konkursów, zajęć sportowych ale także zabezpieczenie czasu wolnego po kolacji do capstrzyku, to znaczy organizowanie dyskotek, potańcówek, wyjścia do kina, na koncerty czy inne rozrywki.
Tak się złożyło, że sierpniowy turnus obfitował w ciągłe opady deszczu, przez co miałem bardzo utrudnioną pracę, właśnie jako instruktor sportu. Choć nie miałem pod stałą opieką grupy młodzieży, co było mi wygodne, to przez niepogodę traciłem niezbędny czas, nie mogąc wywiązać się ze swoich obowiązków instruktora sportu. Co przygotowałem obiekt do sportowych zadań, przychodził ulewny deszcz (jak to w górach) i niwelował moją pracę, przez co stała się syzyfową. Gdy przestało padać, musiałem zaczynać (przygotowywać obiekt) wszystko od początku. Ciągle padające deszcze spowodowały, że bardziej skoncentrowałem się na organizowaniu wieczorowych potańcówek niż na sportowych ćwiczeniach.
Zabrałem z sobą do Giebułtowa, zakładając podobną sytuację kilka, dobrze muzycznie (stopniowanie napięcia) ułożonych taśm magnetofonowych. Jaką ironią losu, stała się, szczególnie przygotowana na młodzieżowy obóz, taśma z pietyzmem przeze mnie ułożona z najlepszych hitów Elvisa Presleya. Planowałem pod koniec turnusu zorganizować dla obozowej młodzieży konkurs z wiedzy o królu rock’n’rolla, Elvisie Presleyu. Paradoks? Ironia losu? Przypadek? Dziwny zbieg okoliczności?
Napisz komentarz
Komentarze