16 sierpnia 1977 roku do południa w Giebułtowie, jak zwykle na tym turnusie, padał deszcz (natomiast w Memphis temperatura sięgała blisko 30 stopni powyżej zera) ale już przed obiadem bardzo się wypogodziło a popołudnie, do samej kolacji było słoneczne. Prognoza na najbliższe trzy dni była optymistyczna, ciepło i słonecznie. Postanowiłem - nareszcie !!! - właśnie w tych dniach zrealizować zaplanowaną wcześniej, sportową olimpiadę. Ponieważ dzień wcześniej uzgodniłem z kierownictwem, że wieczorem (16 sierpnia), w obozowym budynku odbędzie się młodzieżowa dyskoteka, nie zmienialiśmy porządku dnia.
Na zewnątrz, pomimo poprawy pogody, było jeszcze mokro, przygotowanie boiska do konkurencji lekkoatletycznych, przełożyłem na kolejny poranek. Po zakończonej dyskotece, nasza męska, obozowa grupa zaplanowała tradycyjną grę w karty . Właściwie dla kadry, wychowawców, dla obsługi obozu, do załatwienia swoich spraw, rozrywki, czas wolny był tylko nocą. Dlatego po każdym zakończonym obozie, kolonii potrzebowałem, chyba nie tylko ja, ze trzy/cztery dni dla odpoczynku.
Około 22.30, gdy ucichły odgłosy rozbawionej młodzieży rozpoczęliśmy grę Nasza gra, przy grającym cichutko radiu i piciem przez nas piwa, polegała na tym, że po rozegraniu brydżowego robra, graliśmy rundkę kierek (4 x nie brać lewych/4 x brać) i tak na przemian. Niejednokrotnie zastawał nas, grających przy stole, dzień. Około północy, a może lekko przed północą na przeróżnych radiowych falach leciała muzyka, piosenki tylko Elvisa Presleya. Radiową skalę zatrzymaliśmy na przypadkowej, niemieckiej stacji, a w niej również głos … Elvisa.
Przez część nocy słychać było jakąś anglojęzyczną stację a w niej tylko Elvis. Ktoś z nas wykrzyknął, - Niesamowita noc, wszędzie Elvis. Zapamiętałem słowa mojego brata Andrzeja, - Tolek Elvis urodził się w styczniu a nie w sierpniu, ciekawe co się wydarzyło w światowych mediach, że wszędzie słychać Presleya? Około 1.30 Andrzej nas pożegnał, - Cześć chłopaki, idę spać, rano o 5.30 jadę po żywnościowe zaopatrzenie.
Zasłuchany w cudownym głosie, przestałem kontrolować grę. Myślę, że inni grający czuli to samo, ale karciane rozdania dalej kontynuowaliśmy. Co chwila jakiś migdałowy, elvisowski cover wprowadzał wszystkich w cudowny nastrój nocy, by po chwili szalony przebój, jak na przykład "One Sided Love Affair" zburzył ten błogi stan. Jednak kolejny, retrospektywny migdał, "Always On My Mind" przywołał utracony nastrój. Właściwie to trudno było nam wytłumaczyć, czy słuchaliśmy Elvisa czy graliśmy w karty? Czy graliśmy po to by Go słuchać?
Pomimo nocnego zmęczenia, Elvis utrzymywał nas wszystkich w dobrym samopoczuciu, kondycji i świetnym nastroju. Gdy na zewnątrz już dobrze się rozjaśniło, rozchodziliśmy się - przy dobiegających z radia dźwiękach hitu nad hity, "Judy", nieświadomi tragicznego wydarzenia jakie obiegło całą kulę ziemską - do swoich pokoi. Miałem świadomość, że za niedługo czeka mnie obowiązek przygotowania obozowego obiektu do lekkoatletycznych konkurencji.
Napisz komentarz
Komentarze