Kończył się rok szkolny, zbliżały wakacje, a rodzice nie wiedzieli, czy wysłać nas na kolonie, czy nie. Sytuacja w kraju niepewna, Armia Czerwona wjechała czołgami do Poznania, były ofiary. Ostatecznie, tamtego lata nie pojechaliśmy na kolonie, zakłady włókiennicze, w których pracowali nasi rodzice organizowały (Płonino, Jedlina Zdrój) wypoczynek dla dzieci na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych, w województwie wrocławskim. Przez całe wakacje, późnymi wieczorami, ojciec prowadził radiowy n a s ł u c h.
Z bratem Andrzejem pilnowaliśmy bezpieczeństwa, tkwiąc na czatach. Brat siadał na murku ogrodzeniowym przy szkole numer „7” przy ulicy Warszawskiej, na wprost ulicy Głównej, ja natomiast stałem na rogu ulicy Warszawskiej i Zawadzkiej, przed naszą posesją. Kiedy zbliżał się ktoś podejrzany, brat zawiadamiał mnie umówionym gwizdem, a ja ostrzegając ojca, pukałem w szybę wychodzącego na ulicę okna.
Służyło nam kiepskie oświetlenie narożnika ulicy, mogłem wówczas krążyć po niej zupełnie niewidoczny. Niestety, nie brakowało takich, którzy skradali się ulicami, podsłuchiwali pod oknami i donosili do Urzędu Bezpieczeństwa na swoich sąsiadów, przyjaciół, a nawet rodzinę. Zawsze, te osoby pozostawały anonimowe. Pamiętam aresztowania, procesy, kary.
Sytuacja była dramatyczna, ludność mojej dzielnicy robiła zapasy żywności. W sklepach zaczęło świecić pustkami. Ojciec się zapominał, tracił czujność i nadal słuchał zakazanych stacji bez rozstawiania czujek. Martwiliśmy się o niego, często dochodziło między nim a mamą do sprzeczek. Na jesieni sytuacja w naszym kraju i w naszym domu wyklarowała się na tyle, że ojciec już mniej nerwowo i w bardziej rozsądny sposób słuchał swoich audycji. Nadszedł październik 56’ a z nim polityczna odwilż, do władzy dochodzi I Sekretarz PZPR, reformator Władysław „Wiesław” Gomułka. Tymczasem na Węgrzech w miesiącu padzierniku ’56 roku krwawa, budapesztańska rewolucja.
Nadszedł mój czas, czas na Rock’n’Roll, czas na korzystanie z dobrodziejstw, jakie daje radio. Muzyczne audycje Radio Luxembourg zaczynały się wieczorem i trwały do późnych godzin nocnych, a wtedy zmniejszało się natężenie zagłuszania. Zapowiedzi w języku angielskim były ciche, ale wyraźne, słuchanie samej muzyki dawało ogromną satysfakcję, czułem się dumny, że noc stała się moim królestwem.
Muzyka tak bardzo różniąca się od tej nadawanej przez Polskie Radio w ciągu dnia, była prawdziwym objawieniem. Głos amerykańskiego disc jockeya robił odpowiednie wrażenie, a potem już tylko chłonąłem szalone rytmy tego stylu. Tylko rodzice narzekali, że późno, że za głośno, że ubecy podsłuchują. Nazwa stacji, Radio Luxembourg (Your Station of The Stars) - założona przez Amerykanów, by ich chłopcy (soldier), stacjonujący, bazujący na terenie Europy, mogli słuchać swojej muzyki - wryła mi się w pamięć, bo padała przy każdej kolejnej zapowiedzi.
Radio Luxembourg nadawało na falach średnich (208 metrów) i stało się kultową stacją dla polskiej młodzieży, również w demoludach. Zacząłem słuchać Laksa na przełomie roku 1958/59, dzięki Andrzejowi, mojemu starszemu bratu. To on mnie tym zaraził. Do dziś pamiętam (mam je zresztą w swojej kolekcji płyt) wysłuchane wówczas po raz pierwszy w życiu utwory: „At the Hop”, Danny & The Juniors, „It’s All in the Game” (Tommy Edwards), „Magic Moments” (The Drifters), „All I Have to Do Is Dream” (The Everly Brothers), „Stupid Cupid” (Connie Francis), czy „Tequila” (The Champs).
Te nocne sesje przy radiu Pionier doprowadziły do tego, że kiedy w wakacje 1960 roku poznałem Wojtka „Szymona” Szymańskiego, bardzo szybko stałem się ofiarą epidemii rock’n’rolla, którą on wywołał. Fascynacja tą muzyką oraz przestrzeganie zasad i tradycji wyniesionych z rodzinnego domu, uodparniały mnie na kłamstwa płynące wartkim strumieniem ze stacji polskiego radia.
Obudziłem się w środku nocy i zobaczyłem, że ktoś grzebie po moich kieszeniach. Złapałem za pistolet, który trzymam pod poduszką. Nie strzeliłem, nie chciałem zostać wdowcem.
Napisz komentarz
Komentarze