Stalin (Josif Wissarionowicz Dżugaszwili) zawładnął ludzkimi umysłami, jego duch przenikał do wszystkich instytucji, przedsiębiorstw, uczelni wyższych, szkół, przedszkoli. Każde miasto w krajach należących do tak zwanych demoludów miało ulicę jego imienia. Książki szkolne, nawet popularny elementarz Falskiego do pierwszej klasy szkoły podstawowej, musiały mieć wizerunek wodza. Słowa przez niego wypowiadane były życiowymi aforyzmami dla ludzi wegetujących w systemie totalitarnym. Pisarze i poeci pisali peany wynoszące Stalina pod niebiosa. Nazywali go - człowiekiem ze stali, spiżowym leninistą, lokomotywą historii, słońcem narodów, bolszewikiem z granitu czy uniwersalnym geniuszem. Miał zaledwie 167 centymetrów wzrostu, złośliwi twierdzą, że to właśnie przyczyniło się do jego kompleksu niższości, który z kolei uczynił ze Stalina kata podbitych krajów i własnego narodu. Doktrynę zła wdrażano we wszystkich krajach, zajętych przez Armię Czerwoną po drugiej wojnie światowej.
W 1948 roku rodzice wysłali mnie do przedszkola, które mieściło się w pałacu Bornsteina (dziś przedszkole numer 17) w Starzycach, przy ulicy Warszawskiej. Całe wychowanie przedszkolne oparte było na przekazach, bajkach i baśniach pisarzy radzieckich i rosyjskich takich jak Kryłow czy Puszkin. Oglądaliśmy przezrocza, ukazujące dzieciństwo Stalina, czy pionierów radzieckich na Krymie. Nie brakowało też przezroczy tematycznych, takich jak Stalin wśród dzieci, Stalin wśród pionierów czy Stalin wśród radzieckich kobiet. Te ostatnie, zawsze pracowały w fabrykach, albo na polach uprawnych radzieckich kołchozów i sowchozów.
Najbardziej w pamięci utrwaliło mi się pewne wydarzenie z grudnia 1950-go roku. Przed świętami Bożego Narodzenia ubieraliśmy w przedszkolu choinkę i zauważyłem, że brakuje Świętego Mikołaja. Podszedłem więc, do wychowawczyni i przedstawiłem jej ten ważki problem. - Antosiu - usłyszałem w odpowiedzi - zapamiętaj sobie, że nie ma Świętego Mikołaja, jest tylko Dziadek Mróz. Określenie to, używane w komunistycznej Rosji, chciano przenieść na grunt polski, by wymazać naszą wielowiekową tradycję.
Nazajutrz przyniosłem z domu bardzo ładny, duży wizerunek Świętego Mikołaja i zawiesiłem na przedszkolnej choince. Wychowawczyni zauważyła nową ozdobę. Kto to zawiesił na choince? – spytała, zdenerwowana. Mówię, że to ja, że z domu przyniosłem. Mówiłam ci wczoraj - odpowiada mi pani - że nie ma żadnego Mikołaja, jest tylko Dziadek Mróz, natychmiast to zdejmuj!!! Nie posłuchałem i nie zdjąłem. Bardzo energicznie podbiegła do mnie, złapała za ucho i wykręcając je podprowadziła do choinki. Ściągaj mi to paskudztwo z choinki, ale już! – poleciła zdenerwowanym głosem. Trzepnęła mnie parokrotnie w tył głowy, a ja w końcu zerwałem Mikołaja i ze łzami w oczach wykrzyczałem: Nie ma na świecie Dziadka Mroza, jest tylko Święty Mikołaj! Kobieta złapała mnie ponownie za obolałe już ucho, postawiła przed pozostałymi dziećmi i złapała drewnianą linijkę. Wyciągnij ręce do przodu - zawołała i z całej siły uderzyła mnie kilkakrotnie, raz w prawą, a raz w lewą dłoń. Żebym więcej nie usłyszała od ciebie słowa Mikołaj - zagroziła. Wracając ze starszym bratem Andrzejem do domu, nacierałem obolałe dłonie śniegiem. Chciałem w ten sposób usunąć obrzęk i złagodzić ból. Nie powiedziałem rodzicom o incydencie, tylko dlatego, że nie chciałem ich interwencji w przedszkolu.
Napisz komentarz
Komentarze