Jeżeli wspomniałem pierwszy, młodzieżowy zespół w Tomaszowie Mazowieckim, który grywał na perkusji i śpiewał (niczym słynny Phil Collins) autentyczny rock’n’roll, to muszę przywołać przedwcześnie zmarłego mojego przyjaciela, Andrzeja Kuźmierczyka. Andrzej to muzyczny samorodek, obdarzony cudownym głosem, coś między czarnoskórym Nat King Colem a naszym Bogusławem Mecem (szkolny – Liceum Pedagogiczne - kolega Andrzeja). Dlatego w jego repertuarze znalazły się utwory Nat King Cola Rainbow Rose, Mona Lisa czy zbliżony głosem do Fats Domino jak (Jambalaya, Blueberry Hill, It Keep Runing) ale najpiękniejsze w jego interpretacji były piosenki z repertuaru polskiej super gwiazdy, Marii Koterbskiej, słynne Parasolki, Lunaparki czy inny wielki przebój Michała Hochmana, Konik na biegunach.
Jak dziś, pamiętam ich oficjalny, pierwszy koncert na scenie Klubu ZMS. Był to sobotni, późny, majowy wieczór. Nagłośniliśmy ten występ, wszelkimi, dostępnymi środkami przekazu. Widownia wypełniona była do ostatniego miejsca. Oprócz siedzących, pod ścianą stojące tłumy młodzieży i siedzące na okiennych parapetach, świadczyły o zapotrzebowaniu na tego typu muzyczne spotkania. W naszych gremiach, o rock’n’rollowych zainteresowaniach, wyczuwało się w mieście wielką gorączkę przed każdym i tym koncertem.
Na pierwszy występ naszych przyjaciół przybyliśmy wszyscy z chaty od Szymona, jak jeden mąż. Stawili się Wojtek Szymon, Jurek Gołowkin, Reniu Szczepanik, Waldek Kondejewski, Mietek Chruścik Więckowicz, Jurek Lambert, Janusz Bartkowiak, Grzesiek Gajak czy Zygmunt Pietryniak. Przybyło dużo młodzieży internatowej, która w swoich rodzinnych miejscowościach rozsławiała dobre imię zespołu, co miało wpływ na przyszłą frekwencję na fajfach w klubie.
Pan Marian Kotalski, sekretarz ZMS, poprowadził pierwszą konferansjerkę, był bardzo dumny, cały w skowronkach, że dochował się w swojej organizacji zespołu, za który nie powstydziłby się przed nikim, nawet przed wyrobionym muzycznie uchem. Ten dzień na długo utrwalił się w pamięci mieszkańcom ulicy Barlickiego i domów okolicznych, było głośno ale i melodyjnie bo jak inaczej wyrazić się o tak cudownych liniach melodycznych utworów jak Cosy, Midnight czy Pice Pipe?
Mietek Dąbrowski przerósł samego siebie, jego solowe, gitarowe akcje na zawsze pozostaną nie tylko w mojej pamięci. Zespół koncertował przy różnych okazjach, po tomaszowskich, przyzakładowych świetlicach (jak Fabryka Dywanów, Filce Techniczne, Fabryka Skór) czy na okolicznościowych, szkolnych akademiach, państwowych. Jednak najważniejszym było to, że w naszym Tomaszowie można nareszcie (zupełnie jak w sopockim Non Stopie) bawić się na żywo przy zespole grającym rock’n’rollowe aktualności.
Napisz komentarz
Komentarze