Tworzy się u nas różne dokumenty, w tym m.in. strategie rozwoju sportu. Zazwyczaj nic z tych dokumentów nie wynika. Dla większości osób zaangażowanych wystarczy, że one są. Wywołują one jedynie niepotrzebne spory i wzajemne niechęci.
Ileż to ja się nasłuchałem, że ktoś wymyślił taką, a nie inną dyscyplinę wiodącą, że na inne brakuje pieniędzy, albo, że są one niesprawiedliwie dzielone. Spece od koszykówki krzywo patrzą na tych od siatkówki, tamci z kolei niezadowoleni bywają z piłkarzy, wszyscy nienawidzą łyżwiarzy, a są jeszcze przecież i inni, którzy na wszystkich pozostałych patrzą z zazdrością.
Nieporozumienia i niechęci pojawiają się nawet wśród reprezentantów tych samych dyscyplin, ale z różnych klubów i sekcji. Jedni dostają więcej, a inni mniej. W skrócie takie właśnie spojrzenie na sport króluje wśród sportowych działaczy w Tomaszowie Mazowieckim, co przekłada się na absolutną degrengoladę.
Może pora spojrzeć na sport nieco inaczej? Można. Problem, jaki mają tomaszowianie dotyczy własnej lokalnej tożsamości. Mamy stosunkowo krótką historię, a ludność zamieszkująca obecnie miasto, to w przeważającej mierze element napływowy. Nie chcę pisać, że to przybysze z okolicznych wiosek, bo tak nie jest.
Rodzice i dziadkowie dzisiejszych tomaszowian przybyli tu po wojnie szukać lepszego życia (mój dziadek na przykład pochodził z okolic Grodna). Było trochę przemysłu, więc dało się żyć. Nie starczyło czasu by wytworzyć lokalne więzi (nie w sensie międzyludzkim ale przywiązania do miejsca i poczucia przynależności). Czuje się je w sposób namacalny, kiedy trafiamy do miast z kilkusetletnią tradycją. U nas tego nie ma niestety. Co nie znaczy, że być nie może.
Wielu tomaszowian, którzy z miasta wyjechali wstydzi się przyznać, że stąd pochodzi (słyszeliście kiedyś, by ktoś wstydził się, że pochodzi z Sandomierza?). Wolą mówić, że są z Łodzi, albo nawet z Piotrkowa. Skąd to się bierze? Może stąd, że przez całe lata utrwalano nas w nienawiści do własnego miejsca urodzenia. Prym wiedli w tym niektórzy dziennikarze i dziennikarki (chociaż liczba mnoga jest chyba na wyrost).
Te osoby wciąż piszą o Tomaszowie i jego mieszkańcach z obrzydzeniem i pogardą, często inspirują artykuły i materiały w ogólnopolskich mediach. Przy tym sami posiadają mocno przewartościowane ego, przejawiający się w braku samokrytyki. Winą za własne niespełnienie i brak życiowych sukcesów obciązają wszystkich wkoło, tylko nie samych siebie. Zabawne, bo jedna z takich dziennikarek, nienawidząca miasta, chciała niedawno zostać jego "prezydentką". Pytam: po co?
Ale wróćmy do sportu. Miasto wydaje w skali roku miliony złotych na sport. To nie tylko dotacje dla konkretnych klubów i zawodników, ale również utrzymanie obiektów. Niedawno doszedł kolejny, którego kosztów utrzymania wciąż jeszcze nie znamy.
Ktoś zapyta: to nie budować? Odpowiem: ależ oczywiście, że budować, tylko mając na uwadze nieco szerszy horyzont. Tymczasem u nas robi się tak: na olimpiadzie sukces odnieśli panczeniści, to my ulegamy euforii i będziemy budować kryte tory łyżwiarskie. Mijają cztery lata i łyżwiarze zaliczają wtopę. I co dalej? Będziemy na sukcesy czekać kolejne 4-8 lat? Nie w tym rzecz. W czym w takim razie? Za chwilę do tego wrócę.
Teraz nasi siatkarze byli o krok od najwyższej klasy rozgrywkowej, a już politycy zapowiadają budowę hali do siatkówki (nawet prześcigają się w tym, kto ma ją zbudować). Czy to jest mądre i pragmatyczne działanie? Przecież, gdyby ci sami ludzie mieli wydawać w ten sposób własne pieniądze, to na początek by je dziesięć razy przeliczyli. Jeszcze raz to pytanie powtórzę: budować? I znowu odpowiem: ależ oczywiście. Każdy taki obiekt służyć powinien mieszkańcom, poprawiając ich komfort życia i urozmaicając możliwości spędzania wolnego czasu.
Korzystając z przykładu naszych panczenistów. To chyba jedna z najkosztowniejszych dyscyplin w naszym mieście. Ponoć trenują ją setki młodych ludzi. W skali kilkudziesięciu lat KS Pilica wypuścił zapewne kilka tysięcy wychowanków. Gdzie oni są w takim razie? Nie byłem na żadnych zawodach łyżwiarskich, jakie w tym roku były organizowane na naszym torze, ale z filmów i zdjęć widziałem, że frekwencja nie zachwycała, a przecież niektóre z nich miały rangę międzynarodową.
Naprawdę przez te wszystkie lata nie udało się stworzyć środowiska, które utożsamiałoby się z łyżwiarstwem, przychodziło na zawody, mistrzostwa, puchary, uczestniczyło w imprezach, było jakoś zintegrowane, na co dzień podejmowało jakieś inicjatywy, itd? Jak spojrzymy na trybuny, to mamy garstkę ludzi. Coś tu najwyraźniej nie gra. Jak ma takie łyżwiarstwo być wizytówką miasta, jeśli skupia się na 5 ludziach? Nie ma środowiska, klubu kibica. To wciąż sport szkolny i ze szkolnym spojrzeniem.
To zresztą nie jest tylko problem łyżwiarstwa. Podobnie jest wszędzie. Po co miasto ma dokładać do np. koszykówki? Kiedyś na meczach Lechii słyszało się przyśpiewkę "po co Wy gracie, jak Wy kibiców nie macie". Bingo! Bo właśnie o to chodzi.
Ostatnie sukcesy siatkarzy z Tomaszowa to de facto zasługa dwóch ludzi, którzy wzięli na siebie ciężar utrzymywania drużyny. Stanisław Fila, okazał się zaciętym pasjonatem i mozolnie próbuje budować środowisko fanów siatkówki. Seniorzy w tym roku błysnęli i oby tak było również za rok. Jak długo będzie jeszcze utrzymywał drużynę? Czy pojawią się kolejni sponsorzy? Być może, ale szybko to nie nastąpi, bo przez lata ludzie grali, trenowali, a nie zbudowano klubów i środowisk, które by się z nimi utożsamiały, tworząc element lokalnego patriotyzmu, nadając miastu kolorytu. Fila jest chyba jedną z nielicznych osób, z którą rozmaiwałem i która to pojmuje.
Niedawno jeden z moich znajomych komentował możliwość pozyskiwania sponsorów dla lokalnego sportu, krytykując udział w sponsoringu miejskiej spółki wodno - kanalizacyjnej. Naprawdę nie do końca wie o czym pisze. To co się wydaje na pierwszy rzut oka (niekoniecznie prawego), w rzeczywistości może takim nie być. Sponsorzy nie stoją na każdym rogu i nie czekają, aż się ich o kasę poprosi, a nawet jeśli się to zrobi, to starają się zbyć natręta pod byle pretekstem. "Oddzwonimy do pana". Sam tak robię, więc wiem, o czym piszę. Jeśli mam wydać na sponsoring, to szacuję, jakie korzyści mi on przyniesie.
Podobnie jest z piłkarzami. Jak pozyskiwać sponsorów, jeśli nie ma licznego środowiska kibicowskiego. Kiedyś na piłkę przychodziły tysiące osób w Tomaszowie. Dzisiaj to naprawdę garstka ludzi (biorąc pod uwagę popularność tej dyscypliny). Nie oszukujmy się, walor promocyjny trzecioligowej drużyny piłkarskiej jest tak naprawdę żaden. To, że Marcin Wolski zdecydował się tu na sponsoring, należy nazwać cudem i lekkim bzikiem.
Napisz komentarz
Komentarze