Poniedziałek 2 lipca 2018 roku był dniem chłodnym i pochmurnym z przelotnymi opadami deszczu. W takim dniu odbył się pochówek ukochanego przez mieszkańców Tomaszowa Maz. „człowieka ze złotym obiektywem” Honorowego Obywatela Miasta. Wiele osób, różnymi środkami lokomocji, z naszego grodu przyjechało do stolicy, by pożegnać MISTRZA FOTOGRAFII. Dotarła także oficjalna delegacja z Tomaszowa, którą reprezentowali: Piotr Gajda w imieniu Prezydenta Miasta, Marcina Witko, panie - Dyrektor Anna Zwardoń oraz z-ca Dyrektora Beata Arkuszyńska reprezentujące Miejskie Centrum Kultury, Mariusz Sobański z Galerii ARKADY (w tym lokalu, w centrum miasta odbyło się wiele spotkań z Panem KAREWICZEM). Przybyło także wiele prywatnych osób, uczestników spotkań organizowanych czy to przez ARKADY, czy moją osobę. Zabrałem się w smutną podróż samochodem nissan państwa Starnowskich z osobami, które na przestrzeni ostatnich lat życia i pobytu w naszym mieście Marka Karewicza, byli blisko Niego.
Beata i Mariusz Starnawscy – z tomaszowskiej PARTY PIZZA, do której (do „upadku” Księgarni Barbary Goździk, jej zaplecze służyło jako stałe miejsce „schadzek” przyjaciół) za każdym pobytem w Tomaszowie, Marek ze swoimi opiekunami (Jolą Byliniak, Wiesławem Śliwińskim) „bazował” Karewicza zajadając smacznie, dotychczas jak sam twierdził, nielubianą pizzę. Przygotowując się do obchodów 80 urodzin Marka, Mariusz, załatwił (trudną do zdobycia na naszym terenie) tak bardzo lubianą przez lata spędzone w naszym mieście rodziny Karewiczów - kiełbasę mortadelę - co wywołało ogromną radość wszystkich obecnych w Jego urodzinowym mieszkaniu. Słynna, tomaszowska mortadela, to kulinarny przysmak sprzedawany w latach 40/50/60-tych ubiegłego wieku, w miejskiej - „Końskiej jatce” (dzisiaj Galeria ARKADY).
Ewa Komar – uczestniczyła ze swoją kamerą i aparatem fotograficznym w wielu wydarzeniach, spotkaniach z Markiem (również w sesjach wyjazdowych jak – Sopot, Gdynia, Zakościele). Dzięki jej "kamerowaniu", mogłem zmontować kilka filmów o Marku Karewiczu („Złoty Fryderyk w Tomaszowie”, „75 urodziny Karewicza w OK. TKACZ”, „Spotkanie po latach” czy „5 lat Fundacji Sopockich Korzeni”).
Monika Fiszer – chyba najważniejsza osoba dla Marka, szczególnie w jego ostatnim okresie życia. Monika, dla Marka zwaną „małą”, uczestniczyła we wszystkich spotkaniach z udziałem MISTRZA fotografii (także w słynnym gdyńskim Klubie GROM, gdzie odbył się tu koncert pt. „W rytmie Rock’n”Rolla”, poświęcony pierwszej rocznicy śmierci ojca chrzestnego polskiego rock’n’rolla, Pana Franciszka Walickiego). Przy każdym spotkaniu z Markiem, na czas pobytu, „mała” opiekowała się Nim, dużo konwersując z artystą fotografii, zaskakując dużą wiedzą o nim samym jak również znajomością muzyki od rock’n'rolla po jazz a także w wielu innych dziedzinach życia. Niejednokrotnie kiedy odwiedzaliśmy Marka Karewicza w Jego mieszkaniu przy ulicy Nowolipki, zawsze najwięcej czasu w rozmowie poświęcał, właśnie „małej”
Oboje uwielbiali z sobą, nie tylko rozmawiać, bo Monika zawsze przygotowała zmyślną potrawę a Złoty Fryderyk zjadał ją z wielkim apetytem. Marek bardzo polubił Monikę. Zawsze pytał: Czy przyjdzie na spotkanie ze mną? Monika odwdzięczyła się Markowi, jak to się mówi, z nawiązką. Kiedy Krzysiek Jochan zgłosił Karewicza na Honorowego Obywatela Miasta Tomaszów Mazowiecki koniecznością przystąpienia do konkursu, było zebranie co najmniej 300 podpisów przez mieszkańców miasta. Monika nadludzkim wysiłkiem, tylko dla siebie znanym sposobem, zebrała podpisy od ponad 220 osób, przy okazji informując każdego wpisującego się, o życiu Marka Karewicza w Tomaszowie Mazowieckim. Dzisiaj z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że uruchomiła procedurę nadania tego zaszczytnego tytułu, Markowi Karewiczowi.
Patryk Pigulski – młody człowiek, jeszcze uczeń szkoły średniej. „Odkryłem go”, kiedy on zaczął na ogólnej i mojej stronie „fb” lajkować niektóre wpisy tekstów muzycznych, wywiady ze mną czy ludzi muzycznego show businessu a zwłaszcza te ostatnie teksty poświęcone Markowi Karewiczowi zamieszczone po Jego śmierci. Przyznać muszę, że Patryk przypadł mi bardzo do gustu a kiedy okazało się, że w nissanie państwa Starnawskich jest wolne miejsce, wszyscy zadecydowaliśmy, by Patryk dołączył do nas. Tak więc w liczbie sześciu osób wybraliśmy się na pogrzebowe uroczystości i pochówek, do Warszawy.
Kiedy przybyliśmy naszą sześcioosobową grupą do ewangelickiego kościoła Św. TRÓJCY przy Placu S. Małachowskiego, padał drobny deszczyk. Lekko przemoknięci weszliśmy do świątyni gdzie na białym katafalku, przy ołtarzu stała zamknięta trumna otoczona wiązankami kwiatów i wieńców a przy niej honorową wartę pełnili żołnierze. Przed trumną widniał dużych rozmiarów kolorowy portret człowieka ze złotym obiektywem. Główna nawa kościoła wraz z miejscami siedzącymi, zapełniona była całkowicie muzykami, dziennikarzami, kolegami, przyjaciółmi, rodziną. Wśród nich znaleźli się między innymi: Paweł Brodowski, Włodzimierz Pawlik, Marek Gaszyński, Stefan Friedman, Emilia Krakowska, Krzysztof Materna, Jerzy Iwaszkiewicz, Hirek Wrona czy Irena Karel.
Pogrzeb miał charakter państwowy z asystą Wojska Polskiego. Pożegnalną mowę, jako pierwszą przedstawiła w imieniu Ministra Kultury, rządu, polskiego państwa podsekretarz stanu w Ministerstwie, Pani Wanda Zwinogrodzka. Tuż po niej przepiękny głos o MISTRZU fotografii zabrał, Prezes Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego, przyjaciel Karewicza, Piotr Rodowicz. Następnie bardziej prywatną mowę wygłosiła koleżanka Marka, Krystyna Kucewicz reprezentująca „Express Wieczorny”.
W trakcie nabożeństwa żałobnego, piękną homilię o Marku Karewiczu wygłosił, ksiądz pastor. Przyrównał zawód Marka na równi z darem Boga. Pan Bóg – jak mówił pastor - daje światło, cień, obiekt, sprzęt a fotografowi, jako „Ecce Home”, dał rozum, intelekt by niezastąpione boskie dary zamienić w ludzkie dzieło w postaci przepięknej fotografii. Tak właśnie czynił Pan Marek Karewicz. Po homilii z balkonu chóru rozległy się cudowne dźwięki saksofonu, gdzie przyjaciel Marka, światowej sławy jazzowy muzyk Zbigniew Namysłowski wykonał cudowną balladę, którą wcześniej słyszałem w domu przy ulicy Nowolipki. Marek ze Zbigniewem wcześniej ustalili by w przypadku Jego śmierci tę balladę zagrał na pogrzebie, co Zbigniew Namysłowski uczynił
Po odprawionym nabożeństwie, około godz 12.15 ciało Karewicza zostało przewiezione na Cmentarz Ewangelicki przy ul. Młynarskiej. Podczas padającego deszczu, naa cmentarzu przy sformowanym żałobnym kondukcie, ukochany przez Marka dixlandowy zespól „The Warsaw Dixielanders” w rytmie nowoorleańskim poprowadził kondukt do grobu rodziny Karewiczów, gdzie pochowany miał być Marek Karewicz. Tu przy grobie Karewiczów nadal pełnili honorową wartę żołnierze i po odegraniu HYMNU, ksiądz pastor poprowadził należną, żałobną modlitwę, po której kompania honorowa WOJSKA POLSKIEGO potrójną, karabinową salwą oddała cześć MISTRZOWI FOTOGRAFII. Podczas składanie wieńców, znów o sobie dał znać „The Warsaw Dixielanders” tym razem z gościnnym udziałem Zbigniewa Namysłowskiego i tradycyjnie, po nowoorleańsku zagrali dwa przeboje, utwory z repertuaru Louisa Armstronga kończąc pogrzebowe uroczystości ukochanym, nie tylko przez Marka, hitem nad hity „When The Saints Go Marching In” – Gdy wszyscy święci idą di nieba. Ironią losu stało się, że gdy zakończył się pochówek Pana Karewicza, przestało padać.
O godzinie 19.00 wielu uczestniczących w uroczystościach pogrzebowych spotkało się w Jazz Clubie TYGMONT, który to klub współtworzył i był pierwszym dyrektorem Marek Karewicz. Spotkanie to wspomnieniowy wieczór poświęcony pamięci Pierwszego Dyrektora klubu. Dzisiaj po MISTRZU fotografii pozostało w klubie tylko krzesło fotelik z napisem „Marek Karewicz”.
Antoni Malewski
Napisz komentarz
Komentarze