Eliza Segiet
Akuszerzy
Akuszerzy przeszłości
odsłaniają minione chwile,
by w szeptach murów
móc zobaczyć wczoraj.
„ECHO” nie jest o faktach ani o polityce. Tu można odesłać czytelników do innych źródeł: prof. Grzegorz Motyka („Wołyń’43”; „Od rzezi wołyńskiej do akcji Wisła”); Władysław Siemaszko i Ewa Siemaszko („Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”, Tom 1 i 2); Witold Szabłowski („Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia”) oraz Sylwia Zientek („Kolonia Marusia”).
Eliza Segiet
Pytania
A gdyby tak
rozkołysać wspomnienia,
i usłyszeć
jak bardzo chcieli żyć?
A gdyby tak
rozkołysać echa przeszłości?
(…)
Maksymilian Rigamonti przejdzie do historii fotografii. Opowiedziana przez Niego w genialny, w absolutnie wrażeniowy sposób, historia o przestrzeni – formalnie nieistniejącej na Wołyniu – pozwala zakotwiczyć się (tu: nawiązanie do prezentacji książki „ECHO” 8 czerwca 2018 roku w Muzeum Emigracji w Gdyni) w miejscach, których nie ma. A niezwykle ważnych w historii Polaków i Żydów. Doszło tam do makabrycznych zbrodni, dokonanych w 1943 roku przez ukraińskich sąsiadów. Trauma po rzezi wołyńskiej jest dziedziczona przez następne pokolenia, o czym napisała Ewa Zientek w „Kolonii Marusia”.
Fotografie Maksymiliana Rigamonti w książce „Echo”, której współautorką jest Magdalena Rigamonti (opisy), mają tę właściwość, że stwarzają szansę na przeniesienie dyskusji o zbrodni ludobójstwa; o winie i karze; o cierpieniu - na poziom dialogu między następnymi pokoleniami Ofiar i sprawców. Dają nadzieję na lepszy świat. Ich uniwersalność – w kontekście konfliktu pakistańsko-indyjskiego - zauważył nawet szef korespondentów zagranicznych w New Dehli.
Maksymilian Rigamonti był kilkukrotnie laureatem konkursu Grand Press Photo; w 2013 roku opublikował książkę „Afganistan jest w nas” (Wydawnictwo Press Club Polska); w 2015 roku wraz z Magdaleną Rigamonti zostali nominowani do Nagrody Radia Zet im. Andrzeja Woyciechowskiego za książkę „Straty. Żołnierze z Afganistanu” (Wydawnictwo PWN).
Jako początek pracy nad tematem rzezi wołyńskiej - autorzy książki „ECHO” wskazują na 2013 rok, gdy z inicjatywy Press Club Polska wraz z innymi dziennikarzami, spotkali na Ukrainie archeologa Olafa Popkiewicza i Anatola Sulika. Każdy z nich, na swój sposób, był mocno zaangażowany w sprawę dokumentowania i upamiętnienia ofiar ludobójstwa. W 2011 roku O. Popkiewicz przeprowadził ekshumację trzystu kobiet i dzieci. Do tego miejsca, po kilku godzinach marszu dotarli w 2013 roku Magdalena i Maksymilian Rigamonti. Wspominając tę drogę, mówią, że uczestniczyli w kondukcie żałobnym. Przeżycia tamtych dni wracały z coraz większą mocą przez następnych pięć lat ich życia zawodowego i rodzinnego. O Parośli, Dominopolu, Ostrówkach, Woli Ostrowieckiej, Lipnikach, Krzywusze, Niemilii czy Majdańskiej Hucie – dyskutowali bardzo często: „Mieliśmy Wołyń każdego dnia”.
Autorom bardzo zależy na tym, aby nie dać impulsu do otwarcia politycznych sporów. Zwłaszcza, że dla nacjonalistów na Ukrainie („Prawy Sektor”) i w Polsce („Obóz Narodowo-Radykalny”), każdy pretekst jest dobry, aby zniszczyć z trudem budowane relacje. Magdalena Rigamonti wciąż żałuje, że rozmawiała z Jurijem Szuchewyczem – synem Romana Szuchewycza (był dowódcą Ukraińskiej Armii Powstańczej) oraz z Wołodymyrem Wjatrowyczem (historykiem; przewodniczącym Ukraińskiego Instytutu Pamięci Narodowej), twierdzącym, że zbrodnie na Wołyniu były serią nieskoordynowanych incydentów, gdyż nie został ujawniony żaden pisemny rozkaz.
Niebezpiecznym zjawiskiem jest „podsycanie animozji polsko-ukraińskich w sferze społecznej i politycznej oraz kwestionowanie i podważanie polskiej polityki historycznej i zastępowanie jej narracją rosyjską”. Perforacja kart w książce jest nie tylko działaniem technicznym, ale także, co zaskakujące – merytorycznym: „Chcemy, żeby z tego tematu uchodziło napięcie.” Stąd potrzeba spotkań takich, jak to w Muzeum Emigracji w Gdyni: „Potrzebujemy uruchomić emocje i opowiadać o tym”. Odbyć psychoterapię.
Ruchy nacjonalistyczne na Ukrainie są coraz silniejsze. Mit UPA koncentruje się wokół walki o niepodległość przeciwko Sowietom. W okresie przed Majdanem większe znaczenie dla tożsamości Ukraińców miał Hołodomor. Teraz - w sytuacji konfliktu z Rosją - dominuje narracja o zbrojnych dokonaniach UPA. Rzeź wołyńska jest kompletnie poza świadomością większości społeczeństwa ukraińskiego. W powszechnym mniemaniu, Wołyń to część Polski. „Zagon na Zachodzie”.
Maksymilian Rigamonti fotografował - w „dwunastu miejscach, których nie ma” - analogowym aparatem średnioformatowym, wyprodukowanym pod koniec lat czterdziestych dwudziestego wieku, według koncepcji powstałej w 1929 roku. Ten aparat wymusza skupienie. Zdjęć na rolce jest tylko dwanaście. Posiada niedoskonałe obiektywy. Trzeba rozstawić statyw. Na właściwy moment potrafił czekać godzinami. „Uparty jednostkowy” – tak scharakteryzowała go Magdalena Rigamonti. Dziś tam, na Wołyniu są tylko puste miejsca po dawnych polskich osadach i wsiach. Prawie wszystkie zniknęły w 1943 roku. Można je znaleźć na starych mapach, próbować namierzać GPS-em. Tam materialna jest tylko pustka. I ja tę pustkę fotografuję. Bezbrzeżne krajobrazy, szczere pola i tylko gdzieniegdzie ktoś postawił krzyżyk. Tu była szkoła, w tamtej wsi mieszkało dwa tysiące ludzi, tam kościół, tu z okolicznych wsi co środa zjeżdżali na targ, a tam był urząd gminy. Nie ma nic. Tylko przyroda. A w okolicach ukraińskie wsie.
Dominik Stanisławski, omawiając zbiór esejów Susan Sontag pt. „O fotografii”, podkreśla, że interesuje ją problematyka społeczna i sposób, w jaki fotografia organizuje nam widzenie świata, a tym samym – co jest już mniej oczywiste – organizuje sam świat. „ECHO” jest tego przykładem.
Dla mnie najważniejsze są sytuacje, o których dowiaduje się teraz – mówi Magdalena Rigamonti. Na przykład, podczas Rybnickiego Festiwalu Fotografii w 2017 roku, usłyszeli od studenta Wydziału Operatorskiego i Realizacji Telewizyjnej Szkoły Filmowej w Łodzi, że dzięki przekazywanym informacjom o projekcie „ECHO”, jego babcia zaczęła opowiadać wołyńską historię rodziny, na co wcześniej się nie zdobyła.
Ludziom trzeba dawać szansę – uważa Maksymilian Rigamonti. Ukraińcy nie zaczęli próby zmierzenia się z historią. W czasie jednej z kilkunastu podróży na Wołyń - na tej „ziemi niczyjej” - poznali kobietę, która prawdopodobnie po raz pierwszy, biorąc pod uwagę towarzyszące temu emocje, zwierzyła się, że w latach pięćdziesiątych w miejscu spalonej stodoły na terenie wsi Majdańska Huta, znalazła ludzkie kości.
Jeden z tekstów Magdaleny Rigamonti w „ECHO”: Tam dalej, w Woli Ostrowieckiej była szkoła, stał drewniany krzyżyk. Kiedy spróchniał, wbito metalowy. Potem, i tam, i tu, w Ostrówkach, postawiono większe krzyże na betonowych postumentach, z miejscami na tablice - na wpisanie tego, co się tutaj stało w 1943 roku. Są puste. Emigrantka mieszkająca w Austrii, napisała do Rigamonti: „Teksty choć tak krótkie, to miałam wrażenie, że przeczytałam reportaż”.
Do wydania książki w formie mapy, przyczynił się Maciek Nabrdalik. Zasugerował Maksymilianowi, że mógłby ze swoją wrażliwością być przewodnikiem i umożliwić przekroczenie cywilizacyjnej, mentalnej i kulturowej granicy. Przetrzeć szlak wołyński.
Na piękne wydanie książki wpływ mieli: Ewa Meissner (fotoedycja), Kasia Kubicka (design) oraz Poligrafia Bracia Szymańscy. Złoty kolor wewnętrznej strony okładki przywołuje na myśl ramy obrazów w kościołach i kolor inskrypcji na nagrobkach.
Źródła niewymienione w tekście:
Eliza Segiet, Chmurność, Kraków 2016;
Polskie Radio: https://www.youtube.com/watch?v=b3Rey3z4LYg [dostęp 09.06.2018 r.];
Foto: pilot Stanisław Laskowski ur. na Wołyniu (kolega mojego Dziadka); zdjęcie pochodzi ze zbiorów Muzeum im. Antoniego hr. Ostrowskiego w Tomaszowie Mazowieckim, a zostało opublikowane na łamach TIT https://www.tomaszow-tit.pl/artykul.php?idart=6908 [dostęp 09.06.2018 r.]
Dominik Kupis,
administrator Tomaszów Mazowiecki Yizkor Book
Napisz komentarz
Komentarze