Odpowiedź na to pytanie jest oczywista. 80 procent wyborców nie interesują magistrackie długi. Kogo obchodzą kredyty, obligacje i pożyczki? Śmiem twierdzić, że niewielu. Nie wierzycie? Zapytajcie sąsiadów. Albo nie będą wiedzieć nic na ten temat, albo odpowiedzą tak, jak zagadnięty przeze mnie niedawno na ulicy młody człowiek: no długi są ale przecież coś się za te pieniądze robi. Nawet jeśli ktoś czyta informacje w TIT, czy innych środkach masowego przekazu, pokazujące rozkład długu na jednego mieszkańca i trendy demograficzne, to nie traktuje ich w sposób osobisty, pozostają więc one bez wpływu na decyzje wyborcze.
- Edukacja głupcze - parafrazowany slogan z gabinetu owalnego, niezbyt lubianego przeze mnie Prezydenta USA. Może od niego warto zacząć. Edukacja ekonomiczna w naszym kraju to niestety zimny trup. Niby na studiach (prawie na wszystkich kierunkach) uczą jakiś podstaw makro i mikroekonomii, programy ślizgają się po zagadnieniach finansowych ale najczęściej odbywa się to na zasadach "zakuć - zaliczyć - zapomnieć". Efekt? Dziesiątki jeśli nie setki) tysięcy absolwentów wyższych uczelni z wiedzą na poziomie przedszkolaka.
Dług publiczny jest publiczny a więc nie nasz (w komunie publiczne równało sie niczyje), więc nie ma się czym przejmować. Tymczasem przekroczył on wielokrotnie poziom jaki doprowadził do upadku Edwarda Gierka. Czy ktoś widzi w nim źródło przegranych przez PO wyborów? Bardziej niż "dług" (a przecież zainstalowano słynny licznik Balcerowicza, który zresztą ostatnio mocno przyspieszył) oddziaływało słowo "ośmiorniczki". Śmieszne? Trochę tak. Smutne jednak zarazem.
Edukacja ekonomiczna, która powinna być elementem kształcenia już na poziomie podstawowym, prowadzonym w formie ćwiczeń i warsztatów, tak naprawdę nie istnieje.
Nie tylko jednak o świadomość i edukację chodzi, ale również o psychologiczny mechanizm wypierania. To dokładnie tak jak z paleniem papierosów. Przecież wszyscy wiedzą jak bardzo są szkodliwe, że są przyczyną licznych chorób, a mimo to ludzie wciąż po nie sięgają (używając przy tym różnego rodzaju często zabawnych - wymówek). Do czasu... aż lekarz wyda diagnozę: choroba nowotworowa. Niby mieliśmy świadomość... a jednak. Przecież sięgając po "śmierdziucha" nie myślimy za każdym razem o tym, że niesie on śmierć, a jeśli nawet pomyślimy, to wydaje nam się, że kostucha po nas jednak nie przyjdzie, że nas choroba nie dotknie.
- No i co że się zadłużają, ale ja nareszcie coś z tego mam - kiedyś usłyszałem od pewnego znajomego. Cieszył się z długu, bo mógł na plenerówce obejrzeć koncert średniej klasy muzycznego wykonawcy. Uświadomiłem sobie, że w ten sposób myśli większość. Wszelkie dyskusje nie mają sensu. W ubiegłym tygodniu redaktor Jacek Mrozowicz z TIT obliczył, że na każdego mieszkańca Tomaszowa Mazowieckiego przypada 1,5 tysiąca złotych długu wygenerowanego przez samorząd. Nie do końca się z nim zgadzam, bo przyjął on założenia, że liczba mieszkańców miasta jest taka, jak w oficjalnych wykazach. Moim zdaniem realna liczba tomaszowian to 50 tysięcy osób. Oznacza to kwotę 1,8 tysiąca złotych. Dlaczego zwracam uwagę na tę różnicę w wyliczeniach? Bo uważam, że są one bez znaczenia. Równie dobrze mogłoby to być 50 tysięcy złotych na mieszkańca. I tak ludzie mieliby to tak samo w... sami wiecie gdzie.
Problem może stać się zauważalny, kiedy miasto utraci zdolność kredytową i nie będzie już za co kupować, dotować i inwestować. Wtedy może okazać się, że niezadowolenie ludzkie wpłynie na wyniki wyborcze, ale i tak nie będzie to informacja o tym, że przyczyną jest dług, ale bardziej to, że nie ma pieniędzy na zniszczony chodnik, na pomoce naukowe w szkołach, na wynagrodzenia dla nauczycieli, na dotacje dla Stowarzyszeń, na piłkarzy Lechii, łyżwiarzy Pilicy itd. Znowu pytanie: dlaczego? Bo ten brak, to już jest coś co można odczuć w sposób osobisty.
Kilkanaście dni temu opublikowane zostały dane Krajowego Rejestru Dłużników. Wynika z nich, że przeterminowane zobowiązania Polaków wzrosły w I kw. tego roku o ok. 1,24 mld zł, podczas gdy w tym samym czasie przed rokiem wzrost przekraczał aż 2 mld zł. Równocześnie dane te pokazują, że wzrosła liczba dłużników. Średnia wartość zadłużenia przypadająca na jednego niesolidnego dłużnika w kraju wynosi 24 tys. 423 zł.
Dane te pokazują jaki mamy stosunek do zaciąganych zobowiązań i kredytów w ogóle. Gigantyczna liczba osób zwyczajnie lekce je sobie waży. Kiedyś pewien znajomy, pracujący w dużym markecie AGD opowiadał mi o zakupach na raty, jakich się u nas dokonuje. Telewizory po 10 tysięcy złotych sprzedaje się w kredycie osobom, których po prostu na to nie stać. Sporo więc pracy mają komornicy i windykatorzy.
Podobnych przykładów możemy też szukać na samorządowym podwórku. kilkanaście milionów złotych to długi lokatorów TTBS nie wzięło się znikąd. To co najmniej kilka tysieścy osób nie płacących czynszów (7800 głosów dało obecnemu prezydentowi udział w II turze). Ktoś chce tym ludziom tłumaczyć, że zadłużenie jest złe? Ci którzy mają tę świadomość, nie potrzebują takiego tłumaczenia, a pozostali... no cóż, napisałem już wyżej. Ktoś chce komuś tłumaczyć, że dzieci, że wnuki, że ktoś musi spłacić? Żart....
Jeśli ktoś w kampanii używa argumentu długu publicznego jako głównego i najmocniej akcentowanego argumentu, to zwyczajnie nie zna i nie czuje otaczającego go (polskiego i ale i tomaszowskiego) świata, nie pojmuje też ludzi wśród których przyszło mu żyć. Jeśli piszą na ten temat dziennikarze, wyrażając niepokój o stan finansów publicznych, to wszystko jest ok, bo sprawują nadzór na działalnością organów administracji publicznej, ale jeśli na długu koncentrują się politycy, to jednak są oni mało wiarygodni i strzelają sobie zwyczajnie w sam środek stopy.
Napisz komentarz
Komentarze