- Jaka umowa o pracę? Nie ma żadnej umowy. Większość pracowników na naszej budowie zasuwa "na czarno". Umowami się tu nikt nie przejmuje. O kontrolach Inspekcji Pracy, szefowie wiedzą wcześniej, więc w dzień, kiedy mają się pojawić inspektorzy, mamy po prostu nie przychodzić do pracy. Nikogo nie dziwi, że na dużej inwestycji jest trzech pracowników - mówi pracownik jednej z budów, realizowanych na zlecenie miejskiego samorządu.
- Nasza firma jest tu podwykonawcą. Właściwie nie wiemy co to regularna wypłata. Szef płaci kiedy chce, ile chce i jak chce. Bywa, że dwa miesiące i dłużej czekamy na pensje. Na koniec miesiąca słyszymy, że nie dostajemy wypłaty, bo główny wykonawca nie zrobił przelewu, że firma musi zapłacić ZUS-y i podatki a na pensję nie starczyło. Tylko co to konia obchodzi, że woźnica jest pijany - skarży się pracownik tej samej budowy.
- Na poprzedniej budowie, na której pracowałem, miałem nie tylko umowę, ale też dostawałem odzież roboczą i co miesiąc 32 złote na koszty jej prania. Teraz też trafiłem nie najgorzej, bo mam umowę na faktyczną wysokość zatrudnienia a nie na najniższą krajową. Jak zachoruję, to będę miał płacone normalne chorobowe. Wiem jednak, że podobne podejście pracodawców to rzadkość - opowiada kolejny z pracowników, zatrudnionych u tomaszowskiego przedsiębiorcy.
- Jeszcze nigdy nie dostałem takiej wypłaty, jaką faktycznie razem z nadgodzinami zarobiłem. Zawsze znajduje się jakiś powód, by mi wynagrodzenie obciąć. Ostatnim razem była to uszkodzona wiertarka, za którą musiałem zapłacić - opowiada nam kolejna osoba.
- Nasz szef biega po budowie z alkomatem. Pierwszy raz bada nas jak przychodzimy do pracy. Kolejne badanie jest przy wyjściu. Zdarza się, że przybiega z kierownikiem budowy po przerwie śniadaniowej, aby sprawdzić, czy ktoś przypadkiem nie wypił piwa w pobliskim sklepie. Jak kogoś przyłapie zabiera całą dniówkę - komentuje następny budowlaniec.
- Mój szef nie dość, że nie płaci nam w terminie, to potrafi jeszcze odliczać od czasu pracy przerwy na posiłek. Jak się skarżymy, to mówi nam, że jest demokracja i będzie płacił jak chce - mówi pracownik firmy budowlanej spod Czerniewic.
- Czegoś takiego, jak godziny nadliczbowe u nas nie ma. Pracujemy cały dzień za jedną stawkę. Bywa, że jest to 10-12 godzin - dodaje inny z budowlańców.
- Umówiłem się z moim pracodawcą na stawkę 14 złotych na godzinę. Kiedy po trzech miesiącach doprosiłem się wreszcie pieniędzy, okazało się, że stawka to 10 złotych. Jak to nazwać inaczej niż kradzieżą - mówi rozżalony mężczyzna.
Napisz komentarz
Komentarze