Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 22 stycznia 2025 14:05
Reklama
Reklama

Takie fajne lato (1). Bieszczady

Ludzie w Polsce nie powinni narzekać tego roku na lato. Słońca było i jest pod dostatkiem, dla niektórych aż za dużo. „Ponadnormatywne upały” aż budziły czasami przerażenie. Przed kilkunastoma dniami zobaczyłem na termometrze czterdzieści dwa stopnie. Afryka! Szesnastego sierpnia przyleciałem do Kanady i tutaj podczas rozmów ze znajomymi dowiedziałem się, że w Ontario pogoda płatała im figle. A więc górą Polska.

 

„Zielone wzgórza nad Soliną i zapomniany ścieżek ślad

Flotylle chmur z nad lasów płyną, wędrowne ptaki goni wiatr

A dalej widzisz już horyzont, do nas z odległych wraca stron

I to już wieczór nad Soliną i cisza, która zna mój dom

Nad rzeką noc, w uliczce snu liczy ogniki gwiazd

Uśmiechnij się, na pewno tu wrócisz niejeden raz

Zielone wzgórza nad Soliną okrywa szarym płaszczem mrok

Nie żegnaj się, choć lato minie spotkamy się tu znów za rok”

Wojtek Gąsowski

 

Nieco sobie tego lata po kraju pojeździłem. Na początku lipca wybrałem się z rodzinką w Bieszczady. Nie żałuję. Przecież ostatnio ten „Polski dziki Zachód” miałem przyjemność oglądać podczas wycieczki szkolnej jeszcze za czasów podstawówki, a więc kilkadziesiąt lat temu. Niewiele pamiętam, ale trochę w pamięci zostało, a najbardziej wryły mi się w nią  nie tylko przepiękne krajobrazy, ale też zaniedbane drogi i licha zabudowa. Jaka zmiana!

 

Drogi w Bieszczadach można uznać za wzorcowe. Świetna nawierzchnia oraz doskonałe oznakowanie zachęcają do przemierzania dzikich kiedyś ostępów i czynienia wycieczek samochodowych. Na początek opowiem jednak o bazie noclegowej. Poza świetnie wyposażonymi hotelikami i pensjonatami można tutaj do woli przebierać w kwaterach prywatnych. My zarezerwowaliśmy za pośrednictwem internetu i telefonu dwa pokoje w miejscowości Myczków położonej o dwa kilometry od Polańczyka. Za duży, wzorowo urządzony pokój dla dzieci zapłaciliśmy po dwadzieścia pięć złotych od „sztuki”, a za naszą sypialnię po trzydzieści, co uznaliśmy za cenę bardzo przystępną. Wprawdzie łazienka i osobna toaleta znajdowały się pomiędzy naszymi pokojami na korytarzyku, ale były uroczo urządzone, pachnące i czyściutkie. Na dole wyposażona we wszystko co potrzeba duża wspólna kuchnia razem z jadalnią spełniała wszelkie warunki do przyrządzania wszelkiego rodzaju posiłków. My robiliśmy sobie jedynie śniadania i kolacje, gdyż obiady spożywaliśmy w terenie. Miła gospodyni wręcz odgadywała nasze życzenia: służyła poradami turystycznymi, a nawet kiedyś podarowała nam trzydzieści jajek prosto z własnego kurnika i za żadne skarby nie chciała przyjąć zapłaty. Sympatycznie było wracać do takiego domu po codziennych wyprawach.  

 

Na każdy dzień, a miało być i niestety było ich pięć, zaplanowaliśmy inne miejsce do zwiedzania. Skuszeni zachętą gospodyni zaczęliśmy od Bieszczadzkiej Ciuchci. Nie da się słowami opisać cudów przyrody widzianych przy pięknej pogodzie z poruszającej się majestatycznie otwartej kolejki, przecinającej góry, lasy i strumienie, kiedy z tylnych wagoników na licznych zakrętach można było zrobić zdjęcie lokomotywy. Po powrocie ruszyliśmy do Ustrzyk Górnych, żeby na tarasie jednej z kilku restauracji zjeść obfity posiłek. Jeśli chodzi o mnie, w bieszczadzkich restauracjach najbardziej smakowały mi…ryby. Kunsztownie przyrządzane pstrągi, łososie i nawet halibuty, elegancko podawane przez uprzejmą obsługę, smakowały nie gorzej wcale jak nad Bałtykiem. Po obiedzie wybraliśmy się przez Wołosate pod najwyższy bieszczadzki szczyt – Tarnicę. Widok z dołu był urzekający tak bardzo, że postanowiliśmy niezwłocznie zdobyć tę górkę.

 

Tarnica (1346 m n.p.m.) – najwyższy szczyt polskich Bieszczadów i województwa podkarpackiego, wznoszący się na krańcu pasma połonin, w grupie tzw. gniazda Tarnicy i Halicza. Należy do Korony Gór Polski. Szczyt Tarnicy wznosi się ponad 500 m nad dolinę Wołosatki i wyróżnia się osobliwą sylwetką. Od sąsiedniego masywu Krzemienia grzbiet (faktycznie zwornikiem jest Tarniczka) oddzielony jest głęboką Przełęczą Goprowską, natomiast z Szerokim Wierchem łączy się charakterystyczną, ostro wciętą w grzbiet przełęczą o wysokości 1275 m n.p.m., od której pochodzi nazwa góry (w języku rumuńskim słowo "tarniţa" oznacza siodło, przełęcz). Wąski, ostry, nieco wydłużony grzbiet góry, z dwoma wyraźnymi wierzchołkami (1346 i 1339 m n.p.m.), wyścielają złomiska skał i zdobią bruzdy naturalnych zagłębień, a także resztki wojennych okopów. Z południowej strony opada w dół wysoka skalna ściana, a niżej rozścielają się wielkie pola kamiennego rumoszu. Na głównej kulminacji znajduje się punkt geodezyjny i żelazny krzyż ustawiony w 1987 r. upamiętniający – wraz z wmurowaną tablicą – pobyt ks. Karola Wojtyły 5 sierpnia 1953. Tarnica stanowi najbardziej atrakcyjny punkt widokowy w polskich Bieszczadach. Oprócz wspaniałej panoramy najbliższych grzbietów polskiej części Bieszczadów, w pogodne dni można dostrzec: Tatry, Gorgany, Ostrą Horę, Połoninę Równą, Połoninę Krasną i Świdowiec.

 

Następnego dnia przejechaliśmy się do Cisnej, potem do Wetliny i właśnie tam poznaliśmy górala, który nas namówił, żebyśmy jednak w pierwszej kolejności wybrali się na szlak Połoniny Wetlińskiej. Tak też uczyniliśmy w kolejny dzień wycieczki i powiem, że był to dobry wybór. Umówiony góral zawiózł nas swoim busikiem na żółty szlak, rozpoczynający się na przełęczy Wyżnej.

 

Podejście urozmaicało nam zajadanie się pierwszymi, ponoć opóźnionymi tego roku jagodami. Łatwo wdrapać się na górkę nie było. Ale kiedy już nie bez trudu doczłapaliśmy się do schroniska o wdzięcznej nazwie Kubuś Puchatek, dalej jakoś poszło. Grzbietem Połoniny Wetlińskiej przebiega Główny Szlak Beskidzki – czerwony. Jego kamienistymi ścieżkami po szczytach wędrowaliśmy wytrwale przed siebie, mając pod stopami piękne nie do opisania, porośnięte zielonością rozmaitą, skąpane w lipcowym słońcu Bieszczady. Po drodze, zgodnie z zapowiedzią górala, wyszedł nam na spotkanie olbrzymi jeleń o wdzięcznym imieniu (jak bohater moich kilku książek) - Filip. Zrobiliśmy mu kilka fotek a ten, przysięgam – pozował jak stary aktor. Dech w piersiach zapierało z jednej strony zmęczenie, a z drugiej piękno tego skarbu polskiej przyrody. Znużeni lecz szczęśliwi zakończyliśmy w końcu szlak długim zejściem do Wetliny.

 

Nocą trochę mnie bolały stopy i kolana, ale nie był to ból z gatunku przykrych. Szczypanie i pieczenie poobcieranych kostek i pięt upominało, żeby w przyszłości nie wybierać się w żadne, nawet w te pozornie niskie góry w trampkach. Postanowiliśmy nie bez racji, że następny dzień będzie dniem relaksu.

 

Jedynie sześć kilometrów dzieliło nas od Soliny. Liczne stragany sprawiły frajdę dzieciom, które poczyniły zakupy pamiątek. Potem były lody po drugiej stronie zapory, a następnie „zaokrętowaliśmy” na jeden z kilku statków wycieczkowych, który przy komentarzu dobiegającego z głośników głosu przewodnika, obwiózł nas po Jeziorze Solińskim. Wątpliwą acz niezawinioną przez nikogo atrakcją wycieczki była niespodziewana i niezapowiedziana wichura z rzęsistym deszczem. Bujało całkiem na poważnie, ale kapitan bez trudu bezpiecznie dowiózł nas do przystani przy dźwiękach znanej mi od lat i bardzo kochanej piosenki Wojtka Gąsowskiego: „Zielone wzgórza nad Soliną”. Tam w bufecie portowym zachciało nam się zjeść posiłek i muszę przyznać, że całkiem niepotrzebnie. Wielce ubogie menu zaskakiwało wysokimi cenami a i obsługa nie zasłużyła na nasze uznanie. Trudno, sami chcieliśmy, nikt nie zmuszał. Tego wieczoru siedzieliśmy już w domu oglądając TV.

 

Ale Solina ciągnęła nas jak magnes. Następnego dnia pojechaliśmy tam ponownie, żeby się poopalać, bo pogoda znowu była znakomita. Na kamienistej plaży było całkiem przyjemnie. Popływaliśmy na rowerach wodnych, pograliśmy w siatkówkę. Długo nie pozwalałem się wygonić z wody urzeczony przyjemnością pływania w czystych wodach zalewu.

 

Zaporę oddano do eksploatacji 20 lipca 1968 roku (w przeddzień święta 22 lipca). Głównym projektantem całego kompleksu hydroenergetycznego był inż. Feliks Niczkie. Współpracowali z nim inżynierowie: J. Mastawiszyn i Z. Szymczak (konstrukcja zapory), R. Barucki i W. Neuman (architektura) oraz R. Wiśniowska i T. Owczarski (konstrukcja elektrowni). Przy budowie zapory, która trwała blisko 9 lat, pracowało ponad 2000 ludzi. Pozostałości dawnej wsi Solina znajdują się obecnie na dnie obecnego zbiornika. Zapora w Solinie, która ma 81,8 m wysokości i 664 m długości, jest najwyższa w Polsce. Zbiornik ma powierzchnię ok. 22 km² i największą w Polsce pojemność (472 mln m³). Jezioro ma bardzo rozwiniętą linię brzegową (ok. 166 km przy średnim stanie wody z lustrem na poziomie 420 m n.p.m.), z licznie występującymi zatoczkami – ujściami strumieni. Maksymalna głębokość zbiornika to 60 m. przy zaporze. Poniżej zapory znajduje się elektrownia wodna o mocy 200 MW.

 

Potem pojechaliśmy do Polańczyka na późny obiad. Liczne kafejki i restauracje, wszędzie dobra muzyka, w jednej country na żywo, w innej serwowana przez D-dżeja stara rock’n’roll music – atmosfera wypoczynku i zapach wczasów w pełni. Wybraliśmy restaurację obwieszoną obrazami miejscowych twórców. Jedzenie znakomite. Mój pstrąg był świeży i chrupiący.

 

Chyba się przeliczyliśmy, ale nie z siłami, tylko z czasem. Okazało się bowiem, że w niewyjaśniony dla nas sposób zabrakło nam go na zaliczenie Tarnicy. Podczas pakowania walizek do auta z żalem komentowaliśmy nasze gapiostwo, usprawiedliwione jednak brakiem tego jednego jedynego dnia urlopu, abyśmy się mogli poczuć spełnieni w Bieszczadach. Za to długo jeszcze podczas drogi powrotnej towarzyszyły nam przemykające za oknami góry i doliny, stanowiące niepowtarzalny klimacik Bieszczadów, zamieniające się powoli w górki i dolinki do czasu, aż krajobraz przybrał zwyczajny, pozbawiony magii płaski wymiar.

 

I przypomnieliśmy sobie pożegnalne stwierdzenie naszego górala: „W Bieszczady przyjeżdża się tylko jeden raz. Potem się tylko wraca”. Zatem za rok wracamy w Bieszczady, by zdobyć ich najwyższy szczyt – Tarnicę oraz pozaglądać do wielu jeszcze niezaliczonych miejsc, w tym na pewno do kilku starych cerkiewek i wiosek, po których pozostały tylko nazwy..

 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Opinie
Igor MatuszewskiIgor Matuszewski Chce skutecznie kontrolować, czy jedynie więcej zarabiać? Radny Piotr Kucharski może to robić i nie trzeba do tego pełnić żadnej funkcji. Można być zwyczajnym radnym, ale może to też robić każdy obywatel. Takie prawo daje ustawa o dostępie do informacji publicznej. Więc pisanie o jakiejś próbie blokowania czegoś jest dość śmieszne i przypomina próbę udowodnienia, że ziemia jednak jest płaska. Jak widać za 350 złotych miesięcznie można wywołać burzę w szklance wody. Jednymi z najbardziej istotnych uprawnień, jakie posiadają radni samorządowi są możliwości sprawowania kontroli nad działalnością miasta lub powiatu. Można je realizować za pomocą organu ustawowego, jakim jest komisja rewizyjna w danym samorządzie, ale także indywidualnie. Co ciekawe zmiany w ustawodawstwie wprowadzone przez PiS dają większe uprawnienia kontrolne radnym indywidualnie, niże wtedy, kiedy działają oni w formie komisji. Każdy radny ma prawo wstępu niemalże wszędzie oraz żądania wszelkich dokumentów związanych z realizacją zadań nałożonych ustawami. Co ważne (bo część urzędników próbuje to robić) jedyne ograniczenia muszą wynikać bezpośrednio z ustawy. W tomaszowskiej Radzie Miejskiej funkcję przewodniczącego Komisji Rewizyjnej pełni Piotr Kucharski. Okazuje się jednak, że inni członkowie tego gremium mają go dosyć i zamierzają odwołać. Czy chodzi o to, że jak sam twierdzi, jest niewygodny dla Prezydenta? Czy tylko o 350 złotych diety więcej. Radny już w poprzedniej kadencji dał się poznać, jako główny samorządowy śledczy. Badał nawet kaloryczność węgla w spółce ZGC. Usilnie poszukiwał nieprawidłowości w TTBS, a następnie próbował załatwiać mieszkania dla własnych kłopotliwych lokatorów. Analiza aktywności radnego z ubiegłej kadencji pokazuje dużą liczbę interpelacji i małą liczbę konkretnych i merytorycznych wniosków.
Reklama
ReklamaSklep Medyczny Tomaszów Maz.
Walentynkowe Ale Kino Tuż przed walentynkami Miejskie Centrum Kultury w Tomaszowie Mazowieckim zaprasza do sali kinowej Kitka w MCK Tkacz na czarną komedię "Tylko kochankowie przeżyją". Będzie romantycznie, ale i trochę strasznie, bo tytułowi kochankowie, to... para wampirów. Projekcja odbędzie się 12 lutego o godz. 18. Bohaterowie „Tylko kochankowie przeżyją” to wampiry zmęczone setkami lat życia i zdegustowane tym, jak rozwinął się świat. Nie są jednak typowymi przedstawicielami swojego wymierającego gatunku: wprawdzie żywią się krwią i preferują mrok nocy, ale najważniejsza jest dla nich sztuka, literatura, muzyka – i trwająca od wieków miłość. To wyrafinowani smakosze życia, wytworni dandysi zatopieni w XXI wieku, wciąż pamiętający jednak intensywność romantyzmu.Adam (Hiddleston) jest unikającym rozgłosu i słonecznego światła undergroundowym muzykiem, skrzyżowaniem Syda Barreta i Davida Bowiego z Hamletem. Mieszka w odludnej części Detroit, kolekcjonuje gitary, słucha winyli i tworzy elektroniczną muzykę końca świata. Melancholijną samotność rozjaśnia długo oczekiwany przyjazd jego ukochanej, Ewy (Swinton). Razem jeżdżą nocami po wyludnionym Detroit w hipnotycznym rytmie muzyki, celebrując każdą spędzaną razem chwilę. Jednak spokojne życie zakochanej pary zostanie wystawione na próbę, kiedy niezapowiedzianie dołączy do nich nieobliczalna i wygłodniała siostra Ewy – Ava (Wasikowska).Film Jima Jarmuscha to pytanie o nieśmiertelność, o siłę uczucia i moc obietnic w obliczu nieskończenie płynącego czasu. Piękne, wysmakowane zdjęcia nocnych miast w połączeniu z atmosferą melancholii, mroczną muzyką Black Rebel Motorcycle Club, ale i charakterystycznym dla Jarmuscha wyrafinowanym, subtelnym humorem, dają w efekcie stylową, dekadencką perełkę. (Opis filmu za Gutek Film.)Bilety w cenie 10 zł jak zawsze można kupić w sekretariacie Miejskiego Centrum Kultury przy pl. Kościuszki 18 lub online przez serwis Biletyna.pl (https://biletyna.pl/film/Sala-Kinowa-KiTKA-Cykl-ALE-KINO-Tylko-kochankowie-przezyja/Tomaszow-Mazowiecki). Zapraszamy. Data rozpoczęcia wydarzenia: 12.02.2025
Reklama
Reklama
Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem Skarpetki nieuciskające DEOMED Cotton Silver to komfortowe skarpetki zdrowotne wykonane z naturalnej przędzy bawełnianej z dodatkiem jonów srebra. Skarpety ze srebrem Deomed Cotton Silver mogą dzięki temu służyć jako naturalne wsparcie w profilaktyce i leczeniu różnych schorzeń stóp i nóg!DEOMED Cotton Silver to skarpety bezuciskowe, które posiadają duży udział naturalnych włókien bawełnianych najwyższej jakości. Są dzięki temu bardzo miękkie, przyjemne w dotyku i przewiewne.Skarpetki nieuciskające posiadają także dodatek specjalnych włókien PROLEN®Siltex z jonami srebra. Dzięki temu skarpetki Cotton Silver posiadają właściwości antybakteryjne oraz antygrzybicze. Skarpetki ze srebrem redukują nieprzyjemne zapachy – można korzystać z nich komfortowo przez cały dzień.Ze względu na specjalną konstrukcję oraz dodatek elastycznych włókien są to również skarpetki bezuciskowe i bezszwowe. Dobrze przylegają do nóg, ale nie powodują nadmiernego nacisku oraz otarć. Dzięki temu te skarpety nieuciskające rekomendowane są dla osób chorych na cukrzycę, jako profilaktyka stopy cukrzycowej. Nie zaburzają przepływu krwi, dlatego też zapewniają pełen komfort przy problemach z krążeniem w nogach oraz przy opuchnięciu stóp i nóg.Skarpetki DEOMED Cotton Silver są dostępne w wielu kolorach oraz rozmiarach do wyboru.Dzięki swoim właściwościom bawełniane skarpetki DEOMED Cotton Silver z dodatkiem jonów srebra to doskonały wybór dla wielu osób, dla których liczy się zdrowie i maksymalny komfort na co dzień.Z pełną ofertą możecie zapoznać się odwiedzając nasz punkt zaopatrzenia medycznegoTomaszów Mazowiecki ul. Słowackiego 4Oferujemy atrakcyjne rabaty dla stałych klientów Honorujemy Tomaszowską Kartę Seniora 
Reklama
Kto zostanie nowym dyrektorem lub dyrektorką w TCZ? Borowski definitywnie odchodzi Kto zostanie nowym dyrektorem lub dyrektorką w TCZ? Borowski definitywnie odchodzi Kolejna osoba odchodzi ze szpitala. Już czwarta. Tym razem jest to Konrad Borowski, dyrektor ds. pielęgniarstwa w Tomaszowskim Centrum Zdrowia. Złożył już wypowiedzenie i obecnie przebywa na urlopie. Jak sam twierdzi na chwilę obecną nie widzi możliwości współpracy zarówno z Prezesem szpitala, jak i Starostą Mariuszem Węgrzynowskim. Pojawia się więc wakat na kolejne stanowisko. Kto je zajmie. Od dłuższego czasu mówi się o tym, że Starosta na tę funkcję chce powołać bliską mu politycznie Ewę Kaczmarek zastępca Pielęgniarki Koordynującej Oddz. Chorób Wewnętrznych. Na liście nazwisk pojawia się też córka radnego Szczepana Goski, która zdaniem pracowników TCZ ma zostać umieszczona w roli odchodzącego Borowskiego lub osoby koordynującej tomaszowskie ratownictwo medyczne. Zapewne wkrótce dowiemy się czy pogłoski ze szpitalnych korytarzy się potwierdzą. W ten sposób pełnię odpowiedzialności nad szpitalem przejmuje "ośrodek decyzyjny" w postaci Mariusza Węgrzynowskiego oraz Adrian Witczak, którego w spółce reprezentuje prokurent Glimasiński. Otwarte zostaje pytanie: kto następny: dyrektor - główna księgowa Alina Jodłowska? Z całą pewnością zostaną dyrektorzy, którzy sami nie wiedzą co w spółce robią.Węgrzynowski pozbył się Prezesa, bo szukał ośrodka decyzyjnego Węgrzynowski pozbył się Prezesa, bo szukał ośrodka decyzyjnego Wczorajsza sesja Rady Powiatu Tomaszowskiego zawierała co prawda tylko jeden punkt merytoryczny, ale dyskusja (jeśli można ją tak nazwać) trwa ponad 3 godziny. Jak opisać, to co się działo, by oddzielić własne opinie od prezentacji zdarzeń? Jest to w moim przypadku niezwykle trudne ponieważ sam byłem aktywnym ich uczestnikiem. Dlatego czytelnicy będą mieli możliwość przeczytania dwóch tekstów. Jeden z subiektywną oceną, w formie felietonu, mojego autorstwa. Drugi współpracującej z portalem dziennikarki. Gotowi?
Córki partyjnych kolegów zawsze znajdą pracę w Starostwie Córki partyjnych kolegów zawsze znajdą pracę w Starostwie Od kilku lat głośno krytykowana jest polityka kadrowa Starosty Mariusza Węgrzynowskiego. Mówi się nawet, że przerost zatrudnienia sięga ok 100 osób przy równoczesnym niedoborze profesjonalnej kadry urzędniczej wyspecjalizowanej w zakresie budownictwa, geodezji, gospodarowania nieruchomościami itd. Piotr Kagankiewicz szacuje, że nadmierne wydatki sięgają nawet czterech milionów złotych. Kolejne umowy miały być podpisywane z początkiem tego roku, a więc kolejne setki tysięcy złotych. Zatrudnienie znajdują członkowie rodzin polityków PiS. Dla przykładu do Wydziału Promocji trafiła córka wójta gminy Będków, Dariusza Misztala, podobnie jak Mariusz Węgrzynowski działacza PiS oraz bliskiej osoby Antoniego Macierewicza. Wójt w ubiegłej kadencji zatrudniał z kolei radnych przyjaznych Staroście. Informacja o tym, co robi konkretnie dany pracownik, okazała się być najbardziej strzeżoną przez wójta tajemnicą. Promocja pęka w szwach. Pracuje w niej kilka osób więcej niż 10 lat temu. Czy jakieś efekty działania można uznać za spektakularne? Chyba tak. Należą do nich niespotykane nigdzie indziej zakupy dewocjonaliówUmorzenie w sprawie Misiewicza bez poważnych zastrzeżeń. W tle prezydent Tomaszowa i jego małżonka Umorzenie w sprawie Misiewicza bez poważnych zastrzeżeń. W tle prezydent Tomaszowa i jego małżonka Prokuratura Okręgowa w Piotrkowie w 2016 roku wszczęła śledztwo w sprawie Bartłomieja Misiewicza, byłego rzecznika Ministerstwa Obrony Narodowej i szefa gabinetu politycznego szefa MON Antoniego Macierewicza. Sprawa dotyczyła tego, że 30 sierpnia tamtego roku w bełchatowskim starostwie podopieczny Antoniego Macierewicza miał obiecywać dobrze płatną pracę powiatowym radnym Platformy Obywatelskiej, w zamian za ich poparcie w głosowaniu nad powołaniem wicestarosty bełchatowskiego.
Reklama
Reklama
Łóżko rehabilitacyjne  Elbur PB 636 Łóżko rehabilitacyjne Elbur PB 636 Cena: Do negocjacjiZ pełną ofertą możecie zapoznać się odwiedzając nasz punkt zaopatrzenia medycznegoTomaszów Mazowiecki ul. Słowackiego 4Oferujemy atrakcyjne rabaty dla stałych klientów oraz montaż gratisNa zdjęciu: Łóżko PB 636 w kolorze dąb sonoma z dzielonymi barierkami po jednej stronie łóżka. Akcesoria: Lampa przyłóżkowa. Szczególną cechą modelu łóżka PB 636 jest możliwość opuszczenia leża do poziomu 29 cm. Niska pozycja pozwala na większy komfort użytkowania osobom o niższym wzroście oraz redukuje w znacznym stopniu możliwość odniesienia urazu w sytuacjiprzypadkowego wypadnięcia. Zakres regulacji wysokości, pozwala na pracę opiekunów w optymalnych warunkach. Możliwość stosowania dzielonych barierek powoduje, że użytkownik nie musi być na stałe ograniczony barierami w przestrzeni łóżkaKolory standardowe: Kolory niestandardowe*: DETALE PRODUKTU:1. Położenie leża 29 cm od podłogi4. Pilot z blokadą poszczególnych funkcji2. Dekoracyjna osłona leża5. Podwójne koło z hamulcem3. Nowoczesny napęd podnoszenia leża6. Dzielona barierka (opcja)OPCJE:zmiana długości i wypełnienia leża • zmiana kolorystyki • dzielone barierkiPODSTAWOWE DANE TECHNICZNEBezpieczne obciążenie robocze175 kgMaksymalna waga użytkownika140 kgRegulacja wysokości leża:od 29 do 72 cmRegulacja segmentu oparcia pleców:0 ÷ 70°Regulacja segmentu oparcia podudzi:0 ÷ 20°Wymiary zewnętrzne długość × szerokość:207 × 106 cmPrześwit pod łóżkiem:ok. 16 cmCiężar całkowity:118,6 kgKółka jezdne:100 mm z hamulcem FUNKCJEDO POBRANIA: Karta produktu PB-636 [PDF]
Reklama
Napisz do nas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama