Zanim przejdę do rozmowy o tym wydarzeniu artystycznym, zacytuję pochodzącą z pięknego katalogu wystawy wypowiedź Dr hab. Rafała Kochańskiego, żeby przybliżyć artystkę i jej twórczość:
„Pani Katarzyna Betlińska jest absolwentką Wydziału Grafiki ASP w Warszawie. Obecnie z powodzeniem kontynuuje edukację na studiach doktoranckich na macierzystym wydziale i nie dziwi, że jej kolejne projekty artystyczne wyróżnia rozmach, niezawodny instynkt oraz przenikliwość w przedstawianiu ważkich spraw i problemów. Pani Katarzyna bezbłędnie porusza się w obszarze obrazowania graficznego i fotograficznego, znakomicie uwspółcześniając te środki wyrazu. Łączy dostępne media i poddaje licznym eksperymentom. Choć artystka nieustannie poszukuje nowych rozwiązań, to jednak konsekwentnie powraca do techniki gumy warszawskiej. Pozostaje temu wierna i można powiedzieć śmiało, że to „miłość odwzajemniona”. (…). Stąd więc wszystko, co wychodzi z ręki Katarzyny jest „magiczne”. Potraktowana tak czule materia obrazu odwzajemnię się i zaczarowuje widza, że nie sposób oderwać oczu. Katarzyna Betlińska przejawia pasję i radość tworzenia. (…). Globalizacja i konsumpcjonizm to tylko niektóre z licznych aspektów XXI wieku. Łatwo o poczucie zagubienia czy bezradności. Katarzyna na przekór temu, demonstracyjnie podkreśla indywidualność każdego swojego bohatera, co uważa za dobro niezbędne i niezbywalne. Stąd też głęboko humanistyczny przekaz takiej twórczości, która jest jednocześnie nadrealistycznym zapisem historii ludzi z otaczającej nas rzeczywistości. Z wielkim przekonaniem rekomenduję wszystkim twórczość Pani Katarzyny Betlińskiej i ufam, że znajdzie ona licznych zwolenników i admiratorów”.
Artystka prezentuje dwudziestu ośmiu twórców, którzy zdecydowali się odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego piszę o Warszawie? Każdą wypowiedź uzupełnia artystyczny portret graficzny wykonany przez autorkę projektu, a całość pozwala wniknąć głębiej w fascynacje i zainteresowania bohaterów wystawy. Są to pisarze: Paweł Beręsewicz, Tadeusz Cegielski, Sylwia Chutnik, Mariusz Czubaj, Marian Marek Drozdowski, Maria Faryna-Paszkiewicz, Robert Gawkowski, Wiktor Hagen, Jerzy Kasprzak, Tomasz Konatkowski, Helena Kowalik, Magdalena Kozak, Lech Królikowski, Marek Kwiatkowski, Zygmunt Miłoszewski, Marek Nowakowski, Marek Ostrowski, Joanna Papuzińska, Małgorzata Karolina Piekarska, Henryk Sienkiewicz, Magdalena Stopa, Michał Studniarek, Danuta Szmit-Zawierucha, Tadeusz Świątek, Krzysztof Varga, Józef Kazimierz Wroniszewski oraz Jarosław Zieliński.
Sama o swoim ostatnim projekcie i o swoje twórczości opowiada tak:
„Miejsce akcji: Warszawa” to cykl portretów współczesnych pisarzy, których twórczość ściśle związana jest ze stolicą. Tak jak bogata i różnorodna jest Warszawa, tak różne są spojrzenia na nią. Bohaterowie przedstawianego cyklu w swoich historiach to mrocznych, to humorystycznych opisują minione dzieje miasta, przybliżają jego teraźniejszość, a czasem puszczają wodze fantazji i wkraczają w przyszłość czy…światy rzeczywistości równoległej. Zawsze dostrzegają, ubierają w słowa i przelewają na papier problemy ważkie i przekazują nietuzinkowe, zastanawiające informacje. To słowo stało się dla nich narzędziem prowadzącym do spotkania sztuki z życiem – tak powołują obszar pełen złożonych relacji. Podobnie jest w przypadku mojej twórczości. I mnie zależy na uruchomieniu procesów poznawczych, na budowaniu relacji uczestnictwa, na interaktywności i wypracowaniu więzi. Ufam, że sposób prezentacji portretów zapewnia przejrzysty przekaz tych treści. Bo czy kiedykolwiek widzimy siebie takimi, jakimi widzą nas inni? Portret to wypowiedź, która pozwala na stworzenie wspólnej przestrzeni twórcom i odbiorcom, kryje w sobie bezpośredniość, naturalność i szczerość. To odbiorca dokonuje interpretacji dzieła, a w konsekwencji jego refleksja „odczytuje” osobowość twórcy, jego doświadczenia, energię, pragnienia. Uczestnicy projektu zaufali mojej wyobraźni, mojemu widzeniu ich wewnętrznego świata, bo łączy nas przekonanie, iż patrzeć i widzieć to zarazem wiedzieć o rzeczywistości, wyrobić sobie o niej sąd”.
Wywiad z Katarzyną Betlińską, na co dzień graficzką w piśmie „Życie na Gorąco”:
Edek Wójciak: Zdobyłaś stypendium artystyczne miasta stołecznego Warszawy. Rozumiem, że twój projekt musiał być wyjątkowo oryginalny, a więc niecodzienny, skoro urzekł ludzi którzy ci stypendium przyznali…
Kasia Betlińska: To jest nie tylko projekt stricte graficzny. Owszem, z jednej strony chciałam pokazać odbiorcom współczesną technikę graficzną, która ma jakieś korzenie w tradycji, ale z drugiej strony pragnęłam im przybliżyć współczesnych pisarzy piszących o Warszawie. Nie są to tylko Warsavianiści tacy tam z krwi i kości, którzy tworzą jedynie historyczne powieści o stolicy. Pokazuję pisarzy przeróżnych: tworzących literaturę dla dzieci, dla młodzieży, powieści science fiction z akcją w Warszawie, książki i współczesne i historyczne też.
E.W.: Do kogo adresowany jest ten projekt?
K.B.: Ponieważ sama jestem osobą czytającą, ten projekt jest skierowany do osób czytających, ale także do takich, których chcę czytaniem zarazić. W związku z tym zwróciłam się do uczestników projektu z pytaniem: „Dlaczego piszą o Warszawie?” I każdy z zapytanych takiej odpowiedzi mi udzielił.
E.W.: Powiesz nam więcej o stypendium i sposobie jego realizacji?
K.B.: Problem polegał na tym, że to stypendium było półroczne, więc na realizację pomysłu miałam mało czasu, ponieważ moja półroczna praca miała zakończyć się wystawą. Wiadomo, że pisarzy piszących o Warszawie jest znacznie więcej niż ja wybrałam. Dlatego zgromadziłam „tylko” dwadzieścia osiem osób. Jeżeli artysta robi prace zależne tylko od samego siebie, wtedy skupia się wyłącznie na dziele. Moje zadanie było nieco inne. Ja miałam pracować z gronem prawie trzydziestu osób. A więc było to umawianie się na sesje zdjęciowe i robienie każdej postaci po 10 – 15 ujęć, a potem w komputerze patrzenie na to wszystko tak, żeby stworzyło spójną całość. Niesamowity był odzew tych pisarzy na moją propozycję. Mój ukochany Józef Wroniszewski (mąż się nie obrazi) zaprosił mnie do siebie do domu. On wymyślił sobie takie przesłanie, żeby napisać o Powstaniu Warszawskim w kontekście udziału dzielnicy Ochota, twierdząc, że została potraktowana w literaturze po macoszemu. Albo Józef Hen, dziewięćdziesięciolatek – spotkaliśmy się w Parku Ujazdowskimi i przegadaliśmy trzy godziny. Niesamowita Magda Kozak, która pisze współczesne powieści science fiction. Dziewczyna jest lekarką ale ma zacięcie sportowe i wojskowe. Specjalnie po to, żeby polecieć do Afganistanu, skończyła kurs wojskowy. Trenuje sporty walki, skacze na spadochronie. Teraz pilnuje chłopaków w Afganistanie. Jedyną osobą w którą zwątpiłam, czy uda mi się w końcu spotkać, był Marek Nowakowski, ale i tak w końcu do niego dotarłam. Ja już o nich mówię: moi pisarze. Jeśli chodzi o wypowiedzi moich pisarzy na zadany temat, są tak różne, jak różni są moi bohaterowie. Wprawdzie było ograniczenie do 1800 znaków, ale wypowiedzi są bardzo różne, od najkrótszej, jak w przypadku Marka Nowakowskiego, do najdłuższej - profesora Cegielskiego (wyjątkowa postać - bardzo piękny i potoczysty język). To „jedno zdanie” Marka Nowakowskiego warto zacytować: „Dlaczego piszę o Warszawie? Bo tak się złożyło. W Warszawie urodziłem się i spędziłem całe życie. Pisać też tutaj zacząłem. Siłą rzeczy, Warszawa w różnej postaci: czy to miejsc, czy ludzi, stanowi kanwę mojego pisania”.
E.W.: O wystawach…
K.B.: Pierwsza wystawa miała miejsce w Centrum Lutheraneum, w podziemiach kościoła luterańsko-augsburskiego św. Trójcy, niedaleko Zachęty. Spotkała się z wielkim zainteresowaniem. Zaraz zapadła decyzja o pokazaniu prac w Muzeum Literatury. Przez kolejny miesiąc tam właśnie wystawa wisiała. Potem pani Krysia Koziewicz zaprosiła mnie do Berlina, a Wiesiek Fiszbach udostępnił swoją Galerię. Małgosia Piekarska która z nami pojechała, prezentowała punkt widzenia pisarzy – jak to wyglądało z ich strony, a Hania Faryna-Paszkiewicz wygłosiła zagajenie o mojej skromnej osobie. Wernisaż trwał od 16:00 do 22:00. Sukcesem było wielkie zainteresowanie Polonii. Było widać autentyczne zainteresowanie pracami. Na takie wernisaże zwykle przychodzi wąska grupa ludzi z branży. Ja chciałam tę grupę poszerzyć o grupę ludzi, których nie tyle interesuje grafika, co książki, które przeczytali lub przeczytają. Na pierwszym wernisażu było mnóstwo ludzi, których nie zapraszałam. Poszło pocztą pantoflową, poprzez portale społecznościowe, poprzez plakat.
Potem wystawa zaczęła żyć własnym życiem, rozrosła się. Jestem z niej bardzo zadowolona. Dzisiaj, kiedy każdy ma aparat, robienie portretu nie jest większym problemem. Tylko że ja chciałam pokazać wnętrze artysty, czego nie mogą oddać małe, zwykłe obrazki uzyskane z aparatów cyfrowych. Ja pokazuję portrety o rozmiarach 100 x 70 centymetrów, robione specyficzną techniką.
E.W.: No właśnie, nadszedł czas, byś powiedziała słów kilka o swojej technice…
K.B.: Jest to bardzo chimeryczna technika. Nazywa się guma warszawska. Ale ja teraz te swoje prace nazywam od mojego nazwiska Betlinami – taka jestem nieskromna (śmiech). Mam do tego prawo, gdyż nikt nie robi tego w taki jak ja sposób. Jest wprawdzie w Polsce 30 znanych gumistów, ale są to fotograficy. Pomysł przyszedł kiedyś, w czasie studiów. Był wykład o fotografii i technikach alternatywnych, a ja się tym ogromnie zainteresowałam. Bo takie prace są wyjątkowe, ponieważ wymagają cierpliwości, skupienia, przemyślenia i szybkiej decyzji. Taka praca powstaje w czasie. Potrzeba jednego miesiąca, żeby ją zakończyć zgodnie z postawionym celem artystycznym. Nie da się tego procesu przyspieszyć, bo to jest proces chemiczny. Najprościej: nakładanie od kilku do kilkunastu warstw gumy arabskiej zmieszanej z pigmentem i z substancją światłoczułą. Robię zdjęcie aparatem cyfrowym i wysyłam plik do naświetlarni. Otrzymuję negatyw wielkości pozytywu. Jest to fotografia stykowa. Przywożę z naświetlarni taką wielką kliszę i dopiero zaczyna się zabawa. Przygotowany papier akwafortowy maluję mieszaniną światłoczułą z takim pigmentem, jaki chcę osiągnąć kolor pracy. Za każdym razem ryzykuję, posługując się czasem tak zwanym kontrolowanym przypadkiem. Mimo że moim komfortem jest, że jeśli mi się w danym momencie coś nie spodoba, mogę tę warstwę zmyć do żywego, to kiedy to jest już dziesiąta warstwa i się „przefajnuje” – wszystko idzie do kosza. Te prace są unikatowe. Przy moim sposobie nakładania warstw, nigdy nie ukaże się praca identyczna z poprzednią.
E.W.: Gdzie teraz znajduje się wystawa?
K.B.: U mnie w domu. Ale szukam dla niej miejsca. Jak się człowiek nie zakręci, to nikt go w jego kącie nie znajdzie (śmiech). Wysłałam zapytanie do Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego bo wydaje mi się, że jest to najlepsze miejsce dla tej wystawy. Nie, nie biorę za oglądanie moich prac honorariów. Ja się cieszę, kiedy mogę moją wystawę pokazywać ludziom.
E.W.: No więc gdybyś otrzymała zaproszenie do Tomaszowa, albo do …Toronto?
K.B.: Wszędzie pojadę. Prace są gotowe, oprawione w antyramy. Jeden warunek – potrzebują 28 metrów bieżących ściany. Ale może wystarczyć połowa, jeśli prace powiesi się góra-dół. Do Tomaszowa Mazowieckiego jest w miarę blisko. Wsadzam prace do Opla i wiozę gdzie trzeba. A do Toronto? – Trzeba się będzie zastanowić…
E.W.: Dziękuję serdecznie za interesującą rozmowę. Życzę dalszych udanych eksperymentów z gumą warszawską.
Napisz komentarz
Komentarze