Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 23 lutego 2025 16:47
Reklama
Reklama

Ja, zaoczny - Szkoły mojego życia (5)

W dzisiejszym felietonie Edwarda Wójciaka słów kilka o studenckim życiu

 

 

 

Praca w „kulturze” miała więcej dobrych niż ciemnych stron. Owszem, zarobki były fatalnie niskie, ale przy odrobinie wyobraźni każdy miał jakąś furteczkę. Dla mnie takim „skokiem” na małą, bo małą, lecz regularną dodatkową kasę było Towarzystwo Wiedzy Powszechnej. Kasowałem swoje za etat instruktora oświatowego plus parę setek honorarium za dodatkową fuchę - kierownika oddziału TWP. Pozostali instruktorzy radzili sobie jeszcze lepiej. Słowem, wszyscy dorabialiśmy na tak zwanych chałturach.

 

Ale skłamałbym twierdząc, że się przepracowywaliśmy. Zamiast grać w brydża w godzinach pracy, wpadłem na lepszy pomysł. Chciałem się uczyć. Pomyślałem, że skoro przed kilkoma laty nie wypaliły mi studia stacjonarne, można pomyśleć o studiach zaocznych. Tym bardziej, że na UŁ otworzono kierunek jakby specjalnie dla mnie: Pedagogika - Wiedza o Kulturze na Wydziale Filozoficzno-Historycznym. Ogarnięty euforią pozałatwiałem zgody i formalności przy dużym poparciu Szefa, złożyłem podanie i zostałem dopuszczony do egzaminów wstępnych.

 

Studia zaoczne. Dziś termin ten został wyparty przez inny – studia niestacjonarne. Jak pisze Wikipedia, jest to system studiów, w którym zajęcia odbywają się w systemie zjazdów trwających od piątkowego popołudnia do niedzieli. Wtedy studia zaoczne nie kosztowały studenta ani jednej złotówki. Mało tego – pracodawca zwracał pieniądze za dojazdy i wypłacał diety za tak zwane sesje. Obecnie studia niestacjonarne kosztują studenta średnio dwa tysiące złotych za semestr, czyli jak łatwo przeliczyć – około dwudziestu tysięcy za cały cykl pięcioletnich studiów.

 

Egzaminy na moje studia zaoczne wbrew plotkom nie były zwykłą formalnością. Należało wykazać się wiedzą nie gorszą niż tą, wymaganą podczas egzaminów na studia dzienne. Nie zapomnę specjalnej pochwały, jaką otrzymałem przy ogłaszaniu wyników od pani Izy Muchnickiej, wtedy jeszcze magister, nieco później doktor od socjologii. Podczas inauguracji roku akademickiego pierwszego października 1970 roku doznałem miłego szoku. Razem ze mną miała studiować moja ulubiona pani bibliotekarka z Biblioteki Miejskiej w Tomaszowie Maz., Teresa Zalewska. Była to osoba, która razem z niezapomnianą Teresą Gabrysiewicz-Krzysztofik  zaszczepiała we mnie od małego miłość do książek w ogóle, a do literatury pięknej w szczególności. Tego pięknego, słonecznego, październikowego dnia poznałem również Adasia Puto – świetnego tomaszowskiego poetę, którego wiejskie liryki lubił recytować Wojciech Siemion. Zostaliśmy trójką przyjaciół.

 

Trzymaliśmy się razem, bywało, że wspólnie przygotowywaliśmy się do egzaminów. Całej naszej trójce studia szły wyśmienicie, może dlatego, że wykładane przedmioty były nam bliskie i zgłębianie ich tajników było dla nas po prostu frajdą. Nie tylko przez sentyment do starych, dobrych czasów pozwolę sobie wymienić niektóre przedmioty, razem z nazwiskami wykładowców:

 

Kultura muzyczna – doc. dr R. Iżykowski; Organizacja pracy samodzielnej – dr K. Sporny; Wybrane zagadnienia z anatomii, biologii i anatomii (mówiliśmy na to – anatomia) – dr T. Michalski; sztuki plastyczne – dr J. Popławska; Psychologia – dr B. Warzyńska; Pedagogika – dr D. Greulich; Logika – dr Lenkiewicz; Socjologia kultury – dr Z. Bokszański; Etnografia – dr B. Jaworska; Historia kultury – dr F. Bronowski; Historia wychowania – dr Wł. Grabski; Etyka – doc. Dr I. Pawłowska; Dydaktyka – doc. dr R. Polny; Literatura – dr J. Rozental; Pedagogika porównawcza – dr J. Fudali; Film – dr E. Nurczyńska; Teatr – dr A. Kuligowska i dr A. Wieczorek, Polityka kulturalna – prof. E. Podgórska – żeby wymienić prawie wszystkich. Każdy były student zapewne pamięta, że w tamtych młodych latach różnie bywało z miłością do wykładowców. Jednych kochaliśmy bardziej, drugich mniej, niektórych wcale, a byli i tacy, których baliśmy się jak ognia.

 

 

 

Największe przerażenie na pierwszych semestrach budziła anatomia. I miała rację. Prawie każdy podchodził do tego przedmiotu po kilka razy. Ja wypożyczałem sobie od pani mgr Krysiakowej z I LO w Tomaszowie (była moją prelegentką w TWP, więc miałem i „dojście” i śmiałość) potrzebne na daną okazję do wkuwania na pamięć fragmenty oryginalnego kościotrupa z pracowni biologicznej. Nieraz budziły grozę współpasażerów tomaszowskiej komunikacji miejskiej wystające z mojej torby dłoń albo stopa pochodząca ze szkieletu człowieka. W końcu wszyscy zaliczyliśmy i koszmar się skończył. Dodam, że wszystkich szczególików kości i mięśni musieliśmy się wykuć po łacinie. Dzisiaj niestety pamiętam ledwie dwa elementy kości: obojczyk – clavicula i kość krzyżowa – oss sacrum. Najłatwiejsze, bo łatwe do skojarzenia. Ponieważ nasi wykładowcy to byli absolutni fachowcy i naukowcy, czuliśmy do nich niekłamany respekt i nie było mowy o lekceważeniu jakiegokolwiek przedmiotu. Najgorsze były dwie ekonomie, stanowiące dwa odrębne przedmioty do nauczenia oraz do zdania z nich dwóch odrębnych egzaminów – ekonomia polityczna kapitalizmu (ta zła) i ekonomia polityczna socjalizmu (najlepsza). Pierwszą z nich zadałem za pierwszym podejściem, tę drugą jako całkowicie nielogiczną, przez co trudniejszą do nauczenia, bo do pojęcia całkowicie niemożliwą – zdawałem kilka razy.

 

Najbardziej lubiłem przedmiot wykładany przez panią Ewę Nurczyńską. Od zawsze zafascynowany kinem, z zainteresowaniem słuchałem wykładów i żywo dyskutowałem na ćwiczeniach. Egzamin zaliczony na pięć był przyjemnością. Innym „moim”przedmiotem był język angielski. Cóż z tego. Kiedy pilny uczeń pani mgr Marii Suszkowej z II LO w Tomaszowie Maz. zwrócił uwagę osoby wykładającej na zajęciach na UŁ, że przysypia, gdyż wszystko na tym poziomie umie na pamięć, został przepytany podczas przerwy i zwolniony z lektoratu po wstawieniu zaliczenia na cztery. Dosyć przechwałek. Student nie tylko się uczy, student też wypoczywa i bawi się. Bawiłem się Pod Siódemkami, w Smakoszu, w Hotelu Grand, w SPATiF-ie, w Honoratce, w Irenie i w Halce – lubiłem pobawić się nawet w Hali Sportowej na Al. Politechniki, gdzie jeśli nigdzie nie było piwa – to tam było zawsze . A ludzie z Tomaszowa byli wszędzie.

 

Byłem wdzięczny losowi za to, że „skierował” mnie na studia, które dawały wiedzę szczegółowo wdającą się w każdy z aspektów historii kultury. Bardzo wiele tym studiom zawdzięczam, mimo że nie zakończyłem ich tradycyjnym dyplomem magistra.

 

Na seminarium magisterskim u pani dr Lepalczyk wybrałem bliski mi temat.  Zacząłem pisać pracę, kiedy nagle uznałem, że więcej wiedzy na tych studiach już nie zdobędę, wiec po co ja tu w ogóle jeszcze się włóczę. Wszystko mi się odmieniło. Sprowokowałem te zmiany sam.

 

Była głęboka komuna, ludziom żyło się jednakowo, a więc - nijako. Ja chciałem więcej niż ona miała do zaoferowania obywatelowi, czyli każdemu po trochu. To „trochę” było koszmarnie malutkie, więc poszedłem tam, gdzie było go pod dostatkiem. Zostałem, jak wtedy nazywano ludzi interesu – prywaciarzem. Ale to całkiem inna historia.

 

W każdym razie ta szkoła życia nauczyła mnie tyle, ile było mi potrzeba, a nawet trochę więcej. Przez cztery lata moje życie toczyło się w rytm wyjazdów na comiesięczne trzydniówki do Łodzi. Bywało goło, ale zawsze wesoło. Poproszę o komentarz Bazyla, mojego bohatera z „Akademii Politury” – akademii jego życia:

 

„Zaoczne studia pedagogiczne na Uniwersytecie Łódzkim wymagały dyscypliny. Z początku aż paliłem się do nauki. Imponował mi ponowny status studenta, chociaż tylko zaocznego. Ale nie na długo starczyło mi zacięcia. Po czwartym roku zaczęło się seminarium magisterskie. Pisałem pracę o drugim życiu wychowanków zakładu poprawczego. Temat sam wybrałem, bo był mi teraz najbliższy. Jeździłem do Łodzi na comiesięczne sesje. Miałem dużo wolnego czasu. Po zajęciach nie chciało mi się wracać do siedliska złodziei. Korzystałem z wolności.

 

Moi koledzy z ogólniaka porozrzucani byli po różnych uczelniach. Mecenas, Toni i Hammer kończyli inżynierię na politechnice. Szybko nawiązałem z nimi kontakt. Wszyscy mieliśmy zacięcie humanistyczne, a bodaj największe chłopaki z politechniki. Czytaliśmy, co wpadało w ręce, łącznie z krajową prasą społeczno-kulturalną, która się bardzo w tamtych czasach rozrosła. Literatura drugiego obiegu krążyła kanałami. Zaczytywaliśmy się Hłaską, mieliśmy dostęp do wydawnictw paryskiej „Kultury”.

 

 

 

Dyskutowaliśmy w oparach alkoholu, łaziliśmy do kina; nie opuszczaliśmy żadnego filmu podczas słynnych łódzkich „Konfrontacji”. Chłopaki rzadko chodzili na zajęcia. I ja zacząłem chodzić w kratkę, gdyż balangi przeciągały się do rana. Najczęściej zaczynaliśmy od piwa w studenckim klubie przy Piotrkowskiej 77, słynnych „siódemkach” albo jak kto woli „Pod Siódemkami”. Pod wieczór, jak zwykliśmy nazywać północną porę, kupowaliśmy na melinie flaszkę i wracaliśmy na Aleję Politechniki. Tam z różnym skutkiem piliśmy i dyskutowaliśmy, o czym tylko się dało. Częstym tematem była ucieczka z kraju. Nieliczni nasi znajomi już to zrobili. Prawie wszyscy pozostali, bardziej lub mniej oficjalnie, mieli to w planie. Chcieli tylko wytrwać do dyplomów.

 

Moja pozycja była najgorsza. Po „zajęciach”  musiałem wracać do pracy. Byłem jedynym człowiekiem z tego grona wytrwałych koneserów alkoholu, który miał stałą pracę. Zdarzało mi się coraz częściej zapominać o tym obowiązku. Kongo Killer aż siniał ze złości, kiedy przynosiłem mu kolejne zwolnienie lekarskie, wykombinowane od dziewczyn z medycyny. To był dyrektor mojego poprawczaka, człowiek z awansu partyjnego. Ksywę otrzymał w spadku po naj okrutniej szym białym najemniku z byłego Konga Belgijskiego. Na razie nie mógł nic mi zrobić.

 

To Mecenas wymyślił nazwę dla naszego klubu. Kiwaliśmy się kiedyś nad blatem zarzuconym butelkami i stertą tygodników. Wszystko zalane było przeraźliwie śmierdzącą zupą ogonową z torebek, specjalnością błyskawicznych zabiegów kulinarnych Mecenasa. To była jego ulubiona potrawa. Całymi dniami potrafił konsumować to świństwo. Jak zawsze zresztą i wtedy dyskutowaliśmy zażarcie na temat aktualnych wydarzeń politycznych.

 

Mecenas wymyślił, że my wszyscy, razem wzięci, nie mamy pojęcia, o czym mówimy. Cały się zacietrzewił, gdy nam wykładał, że te nasze wymądrzania, to jest zwykła politura. Czyli pobieżna znajomość tematu, zaczerpnięta przez takich jak my jełopów z ogłupiającej lektury komunistycznej prasy. A potem dokonał podsumowania:

 

- Dlaczego żłopiemy wódę, mądrujemy się bez końca, planujemy wielkie rzeczy, zamiast wziąć się do jakichś sensownych działań? Dlaczego udajemy playboyów, chociaż wyglądamy na kloszardów? Nawet studiować nam się nie chce. Prace semestralne kupujemy za pieniądze od pisarzy. Nawet nie chce nam się podrywać panienek, bo wtedy należało by się umyć, ogarnąć i na jakiś czas wytrzeźwieć. O dupach potrafimy tylko gadać. Kto z nas może się pochwalić jakąś stałą panienką? Dlaczego udajemy, że chodzenie z dziewczyną jest rzeczą niemodną, niegodną takich wspaniałych samców, jak my?

 

Okazało się, że nikt rzeczywiście nie miał dziewczyny, tylko ja miałem żonę. Ale żona w tym przypadku nie wchodziła w rachubę. Tym bardziej, że jej zaniedbywanie przeze mnie było dowodem na jego rację.

 

Mecenas katował nas dalej swoją mową niemiłosiernie:

- Całymi wieczorami zadręczamy się myślami, jak by się tu urwać z komuny. Po co? Czy ktoś w tej grupie jest takim idiotą, aby myśleć, że Zachód go odmieni? Że stanie się cud i, jak po machnięciu czarodziejską różdż -ką, z bezwolnych matołów staniemy się błyskotliwymi milionerami? Zapomnijmy o tym. My, całe nasze pokolenie, to zbiorowość straconych degeneratów. I pod każdą szerokością geograficzną będziemy z dumą prezentowali swoją politurę. Tym bardziej bezwartościową, że nie przykrywającą niczego, nawet nagiej prawdy o nas samych.

 

Po przemówieniu wstał, zebrał ze stołu tygodniki „Polityka”, „Literatura”  i „Kultura”, poplamione tą zupą ogonową koloru gówna, i tak zmyślnie złożył ich tytuły, że ujrzeliśmy słowo PO-LIT-URA”.

 

To by była ostatnia prawdziwa szkoła mojego życia, jeśli nie policzyć kilku kursów językowych na emigracji. Ale tak prawdę mówiąc, w Kanadzie było trochę inaczej - to życie dało mi szkołę.

 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Opinie

Wiceszef MON: kluczowe elementy "Tarczy Wschód" to fortyfikacje, systemy antydronowe i rozpoznawcze

Program "Tarcza Wschód" oparty jest na trzech kluczowych elementach: fortyfikacjach i zaporach przeciwpancernych, systemach antydronowych i rozpoznawczych, oraz wsparciu lokalnych społeczności rozbudową potrzebnej infrastruktury, np. drogowej - powiedział w Sejmie wiceszef MON Cezary Tomczyk.Data dodania artykułu: 22.02.2025 10:29
Wiceszef MON: kluczowe elementy "Tarczy Wschód" to fortyfikacje, systemy antydronowe i rozpoznawcze

Ekspert: media społecznościowe to szerokie audytorium, ale o sile przekazu decyduje algorytm

Media społecznościowe należą do prywatnych firm, które mogą wpływać na siłę przekazu, nad czym użytkownicy nie mają kontroli. Używanie ich przez polityków jako głównego kanału komunikacji z obywatelami może podważać zaufanie do mediów tradycyjnych – uważa politolog i medioznawca dr Wojciech Maguś z UMCS.Data dodania artykułu: 22.02.2025 10:22
Ekspert: media społecznościowe to szerokie audytorium, ale o sile przekazu decyduje algorytm

Grypa szaleje, a Polacy nie słuchają zaleceń. Eksperci alarmują. W lutym odnotowano już 295 tys. zakażeń

Podczas przeziębienia lub grypy 40,1% Polaków mierzy temperaturę ciała dopiero po wystąpieniu objawów gorączkowych. 27,9% chorych robi to raz na dobę, a 21,3% – kilkakrotnie w ciągu 24 godzin. Do tego 77,5% rodaków nie notuje uzyskanych pomiarów. Zaledwie 7,4% badanych zapisuje je i 2,6% robi to dość sporadycznie. Eksperci komentujący wyniki raportu alarmują, że Polacy najwyraźniej nie słuchają zaleceń lekarzy. Z kolei GIS informuje, że tylko w styczniu br. zachorowało na grypę ponad 300 tys. osób, a w lutym odnotowano już 295 tys. zakażeń. Od początku stycznia hospitalizowano z rozpoznaniem grypy i jej powikłań ok. 23 tys. pacjentów. Natomiast od września ub.r. zmarło z tego powodu ok. tysiąca osób. Jednak Polacy jakby nie do końca zdają sobie sprawę z powagi sytuacji.Data dodania artykułu: 21.02.2025 17:33
Grypa szaleje, a Polacy nie słuchają zaleceń. Eksperci alarmują. W lutym odnotowano już 295 tys. zakażeń
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem

Skarpetki zdrowotne z przędzy bawełnianej ze srebrem

Skarpetki nieuciskające DEOMED Cotton Silver to komfortowe skarpetki zdrowotne wykonane z naturalnej przędzy bawełnianej z dodatkiem jonów srebra. Skarpety ze srebrem Deomed Cotton Silver mogą dzięki temu służyć jako naturalne wsparcie w profilaktyce i leczeniu różnych schorzeń stóp i nóg!DEOMED Cotton Silver to skarpety bezuciskowe, które posiadają duży udział naturalnych włókien bawełnianych najwyższej jakości. Są dzięki temu bardzo miękkie, przyjemne w dotyku i przewiewne.Skarpetki nieuciskające posiadają także dodatek specjalnych włókien PROLEN®Siltex z jonami srebra. Dzięki temu skarpetki Cotton Silver posiadają właściwości antybakteryjne oraz antygrzybicze. Skarpetki ze srebrem redukują nieprzyjemne zapachy – można korzystać z nich komfortowo przez cały dzień.Ze względu na specjalną konstrukcję oraz dodatek elastycznych włókien są to również skarpetki bezuciskowe i bezszwowe. Dobrze przylegają do nóg, ale nie powodują nadmiernego nacisku oraz otarć. Dzięki temu te skarpety nieuciskające rekomendowane są dla osób chorych na cukrzycę, jako profilaktyka stopy cukrzycowej. Nie zaburzają przepływu krwi, dlatego też zapewniają pełen komfort przy problemach z krążeniem w nogach oraz przy opuchnięciu stóp i nóg.Skarpetki DEOMED Cotton Silver są dostępne w wielu kolorach oraz rozmiarach do wyboru.Dzięki swoim właściwościom bawełniane skarpetki DEOMED Cotton Silver z dodatkiem jonów srebra to doskonały wybór dla wielu osób, dla których liczy się zdrowie i maksymalny komfort na co dzień.Z pełną ofertą możecie zapoznać się odwiedzając nasz punkt zaopatrzenia medycznegoTomaszów Mazowiecki ul. Słowackiego 4Oferujemy atrakcyjne rabaty dla stałych klientów Honorujemy Tomaszowską Kartę Seniora 
zachmurzenie duże

Temperatura: 3°C Miasto: Tomaszów Mazowiecki

Ciśnienie: 1027 hPa
Wiatr: 11 km/h

Reklama
Czy tak powinno wyglądać Liceum

Czy tak powinno wyglądać Liceum

Od kilkunastu lat na oświatowej mapie powiatu tomaszowskiego funkcjonuje zespół szkół "katolickich". Jego integralną częścią jest też liceum. Szkoły prowadzi Katolickie Stowarzyszenie Oświatowe im. Św. Ojca Pio. Liceum nadano imię Niepokalanego Serca Najświętszej Marii Panny Królowej Polski. Zasłynęło jakiś czas temu, że żaden uczeń w nim nie zdał egzaminu maturalnego. Biorąc pod uwagę liczbę uczniów, może nie jest to nawet jakoś specjalnie problematyczne. Problemów należy szukać gdzieś indziej. Przyjrzeliśmy się dokumentom, które dotyczą funkcjonowania liceum w okresie minionych kilku lat. Wniosek nasuwa się jeden. To Liceum po prostu należy zlikwidować.
Kolejny pisowski spadochroniarz w szpitalu

Kolejny pisowski spadochroniarz w szpitalu

Od kilku miesięcy piszemy o tym, że nasz szpital, będzie przechowalnią pisowskich działaczy tracących intratne synekury. O tym, że w tomaszowskim szpitalu zatrudniono kolejnego spadochroniarza PiS dowiedzieliśmy się... z reportażu TVN. Tym razem jest to Radosław Marzec, związany z Janiną Goss (znaną z pożyczek udzielanych J. Kaczyńskiemu). Będzie on pełnił funkcję rzecznika spółki, ale jak zapewnia, wicestarosta Włodzimierz Justyna, nie będzie to jego jedyne zadanie. Marzec to radny Rady Miejskiej w Łodzi. Zajmował też szereg stanowisk bez wątpienia z politycznego nadania. O karierze zawodowej niewiele z Internetu się dowiemy. Poza tym, że był szoferem wspomnianej wcześniej łódzkiej skarbniczki PiS orz po Prezesa Skry Bełchatów. Do grudnia był też przewodniczącym Klubu Radnych. Złożył rezygnację, kiedy porządki w łódzkim PiS zaczęła robić Agnieszka Wojciechowa Van van Hekelom.
Reklama

Wasze komentarze

Autor komentarza: JagodaTreść komentarza: A w sprawie s12, która w wariancie południowym to jakaś masakra milczy...Źródło komentarza: Dariusz Klimczak w Tomaszowie: wkrótce przedstawię projekt usprawnienia procesów inwestycyjnychAutor komentarza: ***Treść komentarza: Teraz się przypomniało jak inni przy władzy, że na dworcu syf! Przepraszam a co wasz PiS i największy ulubieniec -Macierewicz, zrobił wcześniej w tej kwestii dla Tomaszowa? 💩. 😀Źródło komentarza: 300-metrowy peron i przejście podziemne powstanie na stacji kolejowej w Tomaszowie MazowieckimAutor komentarza: KasiaTreść komentarza: Dobry wpis ale zapomniała Pani dodać że koniecznością na Dworcu jest okienko z kasą biletową! To prawdziwe utrapienie dla podróżująch tomaszowian.Źródło komentarza: 300-metrowy peron i przejście podziemne powstanie na stacji kolejowej w Tomaszowie MazowieckimAutor komentarza: TomaszowiankaTreść komentarza: Wszystko ładnie i pęknie, ale szkoda, że tak mało ludzi korzysta. Czemu ? Bo minister infrastruktury Dariusz Klimczak odpowiedzialny za transport nawala z robotą, za którą bierze niemałe pieniądze. Multum przejazdów, jednak 80% z przesiadką w Koluszkach bądź Łodzi. Nawet do stolicy oddalonej o zaledwie ponad 100 km jest przesiadka. Przecież to komiczne, ale co takiego "szanownego" ministra może obchodzić ?! On w porównaniu do 'szarego obywatela" śmiga sobie samochodem ładowanym/tankowanym za nasze podatki. Jedynie kiedy korzysta z transportu publicznego to czas przed wyborami, kiedy to trzeba się pokazać jak Pan Trzaskowski poruszający się tramwajem jeden przystanek pod publiczkę i moment, w którym dziennikarze mogą cyknąć fotkę na okładkę swojego żałosnego szmatławca. A zwykli ludzie niech sobie radzą, oczywiście tuż po wyborach. Ta sytuacja miała miejsce właśnie po objęciu stanowiska przez Pana Klimczaka. Jeszcze w roku 2023 mieliśmy kilka połączeń bezpośrednich, lecz to się wówczas zmieniło, a Koalicja wpiera nam same dobre zmiany, choć już dobrze wiemy, że ich nie ma pod każdym względem. Mam nadzieję jednak, że rodacy któregoś pięknego dnia, wezmą sprawy w swoje ręce i przestaną wspierać oszustów i złodziei. Prace nad projektem jak zwykle zaczynają się w III kwartale, kiedy to przebudowa będzie stała od IV kw. 2025 r. do końca I kwartału 2026 r. z powodu warunków atmosferycznych, przez co również będzie trwała zapewne do końca 2027 r. o ile i w tym terminie się wyrobią. Kończąc, niech nasz dworzec rośnie w siłę, bezpieczeństwo oraz piękno i wygodę dla podróżujących ludzi.Źródło komentarza: 300-metrowy peron i przejście podziemne powstanie na stacji kolejowej w Tomaszowie MazowieckimAutor komentarza: tTreść komentarza: Może mieszkańcy miasta ocenią czy takie dodatkowe skrzydła mieszkalne komponują się z wciśniętą kamienicą zabytkową. Czy modernizacja - remont zabytkowej kamienicy nie wpłynie na charakter elewacji i całego budynku (czy konserwator będzie nadzorował wszystkie działania na każdym etapie).Źródło komentarza: Dariusz Klimczak w Tomaszowie: wkrótce przedstawię projekt usprawnienia procesów inwestycyjnychAutor komentarza: obywatel TMTreść komentarza: Co się spodziewać po wyborcach skoro większość to przybysze z wiosek. Starych tomaszowian coraz mniej, wieś rządzi miastem, wybierając tzw. swoich.Źródło komentarza: Radni chcą nocnej prohibicji. Koalicja ponad podziałami
Reklama
Reklama

Napisz do nas

Zachęcamy do kontaktu z nami za pomocą formularza. Możecie dołączyć zdjęcia i inne załączniki. Podajcie swojego maila ułatwi to nam kontakt z Wami
Reklamawłączenie społeczne
Reklama
Reklamawłączenie społeczne
Reklama
Reklama