Kiedy o 9.00 rano przyszedłem do ALABASTRO zastałem krajobraz po bitwie. Nigdy tak szczerze mi nie powiedziano: - Antek, zrobiłeś pod każdym względem wspaniałą imprezę, chcemy powrotu do Tomaszowa. Szczególnie Iwona, Klenczonowa i Gaszyński. W październiku w tym samym miejscu będzie powtórka z rozrywki. Przed południem w niedzielę wszyscy się rozjechali. Ja z Bogdanem Żelazowskim wzięliśmy Marka z Wiesiem i pojechaliśmy do Warszawy. Tu pobyliśmy około godziny, gdzie Boguś zapoznał się z miejscem zamieszkania artysty i wysłuchaliśmy cudownej płyty "Ella Fitzgerald & Louis Armstrong Song".
Marek otrzymał dużo suwenirów, które natychmiast zażyczył sobie by zawisły na ścianie (oprawione cudowne zdjęcie formatu A4 od Basi Goździk części Placu Kościuszki z kościołem z obok stojącymi domami, księgarnią, wszystko jest czarno-białe tylko budynek z „Deko Smaku” jest w naturalnym kolorze - piękne, zrobiła to Sulejowa) oraz obraz kościoła ewangelickiego ZBAWICIELA przy ulicy Św. Antoniego autorstwa Marysi Judy, też piękny. Marek na odchodne Bogdanowi sprezentował z dedykacją swoją książkę: THIS IS JAZZ, a mnie ostatnie dzieło Gaszyńskiego (żadnego egzemplarza nie przywiózł do Tomaszowa, choć ukazała się na koniec listopada, wszystko, cały nakład wykupił „EMPIK) - MOJA HISTORIA ROCK'N'ROLLA W POLSCE. Jest to potężne dzieło, podsumowujące jego 55 lat pracy dziennikarskiej (format większy niż A4 - 500 stron). Po powrocie do domu przeglądałem dzieło i o dziwo, na stronach 160/161 znalazłem poświęcone Non Stopowi w Sopocie oraz fragment imprezy w Tomaszowie (Spotkanie po 50 latach) i moja sekwencja z książki "Moje miasto w rock'n'rollowym widzie", z wyprawy autostopem do Gdańska i pracą z Szymonem w Non Stopie i pierwsze fajfy w Literackiej. Dla mnie niesamowite, nic mi o tym nie powiedział, choć w swojej opowieści w TKACZU o tym mówił (ja w tym czasie wyszedłem na nagranie radiowo-telewizyjne). To byłoby na razie na tyle, jak mówił prof. Stanisławski. Pozdrawiam Antoni.
Nic dodać, nic ująć. Ogromne gratulacje dla Antka Malewskiego. Podziwiam jego aktywność, jego przedsiębiorczość, zacięcie do krzewienia kultury w mieście i moc w pokonywaniu piętrzących się zawsze trudności. Antek osiągnął wymarzony cel: zrobił setkę Herosów i zorganizował urodziny Markowi Karewiczowi w fantastycznej oprawie, ale jak go znam, nie spocznie na laurach.
A jako podsumowanie tego felietonu użyję sentencji, którą zwykł powtarzać mój przyjaciel, Darek Lewkowski z Tomaszowa: „Rzeczy trudne są tak proste, jak proste są rzeczy trudne”
Napisz komentarz
Komentarze