Największy kraj który jest jednocześnie kontynentem - i to najbardziej suchym na świecie otwiera swoje granice dla Polaków z grubymi portfelami i młodych profesjonalistów. Wizę turystyczną uprawniającą do wielokrotnego przekraczania granicy przez rok i jednorazowego pobytu do trzech miesięcy po każdym wjeździe można dostać za darmo. Przedłużenie jej jest już płatne. Niestety, Polacy nie łapią się na program Working Holiday, podczas którego oprócz pobytu przez 12 miesięcy, można dorobić sobie legalnie trochę grosza.
Pozostaje albo podróż i przy skromnych funduszach, jedzenie tego co się trafi przegryzanego kajzerkami za ponad dolara za sztukę lub zabawa w ciuciubabkę z, podobno, srogimi urzędnikami imigracyjnymi. Ewentualnie, można skorzystać z wizy studenckiej, wizy sponsorowanej, lub niesponsorowanej. Bardzo przejrzysta strona internetowa australijskiego departamentu imigracji oferuje nawet WYSZUKIWARKĘ WIZ.
Ja zdecydowałem się na elektroniczną opcję gratisową. Będąc gdzieś pomiędzy Chiang Mai a Bangkokiem, w kawiarni z wi-fi, popijając laotańską kawkę i oglądając łypiących na mnie okiem lejdibojów, wypełniłem wniosek znajdujący się TUTAJ. Zanim zabierzemy się do wypełniania wniosku, warto poczytać sobie INFORMACJE. Warto też zaparzyć sobie kawę i upewnić się, że przez najbliższą godzinę nie odetną nam prądu. Pytania są bardzo szczegółowe - niektóre nawet mogą być zabawne.
Po kilku dniach dostałem informację o konieczności wysłania wyciągu z rachunku bankowego i zaświadczenia o zatrudnieniu. Nie wiedziałem po co im było zaglądać w moje prawie puste konto, z którego i Salomon nie potrafiłby nalać, ale poprawiając trochę numerki przesłałem wymagane załączniki w formacie pdf. Procedura bardzo podobna do załatwiania wizy amerykańskiej. Nie ma, jednak konieczności dzwonienia na seks-telefon ani stawiania się w ambasadzie. Tylko wybrańcy mogą zostać zaproszeni na krótką rozmowę i ewentualne dostarczenie wyników badań lekarskich.
Australijczycy boją się wszystkiego - od nasionek znanych i nieznanych roślin mogących skazić ich dziewiczy ekosystem do żerujących na każdej cząsteczce wydychanego przez nas dwutlenku węgla bakterii rozmaitych chorób. Nie ma również papierowej wlepki zajmującej całą stronę. Po dwóch tygodniach miałem już email z informacją, że moja wiza została przyznana i jakimiś numerkami. Zastanawiałem się czy drukować czy nie. Jakoś tak się złożyło, że o rozterce przypomniało mi się dopiero na granicy. Sprawdzenie paszportu w systemie. Kilka minut. Witamy w Australii!
Napisz komentarz
Komentarze