Wzburzone morze. Wysokie fale - jak to na Oceanie Indyjskim, idące w każdą z możliwych stron. Nasza łódka, mimo kolorowych, bambusowych stateczników po bokach, omal się nie przewróciła. Jednak dopiero, gdy na brzegu, załadowaliśmy się do ciężarówki, jednemu z pasażerów przypomniało się o Alhamdullilah. Bismillah byłoby tu bardziej na miejscu - przeszło mi przez głowę. Dwie sekundy później, odjechaliśmy z.... kawałkiem dachu. Sytuacja balansująca na krawędzi rzeczywistości, a jednak miała miejsce.
9 rano, urząd imigracyjny na Bali. Płatnośc? Proszę do tamtego okienka, poza kolejką. 250.000 rupii. Dziękuję. Nowy kwitek. Zapraszam 25 lipca po odbiór. Hmmm, po trzech dniach zmarnowanych na złożnie teczki, spodziewałem się, że na trochę dłużej tu utknę. To gdzie teraz? Z Denpasar, jakby nie patrzeć, rzut kamieniem do Kuty. Surfing! Miałem jednak jeszcze parę godzin zanim fale zaczęły się spiętrzać. Po drodzę do Kuty, zmieniłem kierunek na Benoa Harbor.
Odszukanie mariny. Jest. Są łódki. Indonezja jest jednak zbyt piękna i zbyt wciągająca żeby tak szybko się z niej wydostawać. Z Bali prosto do Australii? Nie ma mowy. A co ja w tej Indonezji do tej pory widziałem? Liznąłem jedynie. Tego kraju wolę mieć przesyt niż niedosyt. Chociaż.... jakby się tak do Ameryki udało, to pierwszy bym się na to pisał, ale poświęcać kolejne, mniej zatłoczone, wyspy żeby sobie kangura na dziko zobaczyć? Nie ma mowy.
Z taką motywacją, zamiast szukać desperackiej ucieczki z raju, próbując zblindować prywatne jachty, wymyśliłem, że wejdę sobie na jetty i bez narzucania się nikomu, pogadam tylko z kilkoma osobami. Żadna z nich nie płynęła w kierunku ani dziobaków ani grzechotników. No cóż - nie wszystko stracone. Tablica ogłoszeń. Datowane ogłoszenie z numerem telefonu i adresem email. A nóż, dalej po drodzę się coś trafi. Szkoda czasu teraz marnować. Fale? Jeszcze czas.
Czasem w "normalnym" swiecie idzie spokojnie zwariowac. Przydalyby sie stateczniki ;-).
Z zycia wziete: tajska logika okraszona chinskimi znakami.
PORTOWA CYKLOFRENIA
Jak na zamowienie ;-).
Zaraz obok mariny - mały port załadunkowy. Gdzie ten statek płynie? Surabaya. A nie wie Pan czy będzie na dniach coś poza granice Indonezji płynąć? Na przykład do Australii? Ameryka? Kurdę - jakby facet zgadł co mi chodzi po głowie. No, no, tfu - miałem powiedzieć Ameryka a nie Australia. Będzie coś. Za kilka dni ma przypłynąć statek do Ameryki. Nazwa, szczegóły? Niestety, nie udało mi się wyciągnąć aż tylu informacji.
Zrobiłem objazd po wszystkich firmach spedycyjnych. Chce Pan nadać kontener? Prędzej to siebie chciałbym nadać. Kierunek? Ameryka? Nic nie mamy w rozkładzie - tylko Surabaya, usłyszałem w każdej z nich. Po co ja po tych firmach w ogóle jeździłem? Rezygnacja. Wychodząc z ostatniej, sekretarka rzuciła: Czekaj! Może chodzi Ci o ten czilijski statek, który ma tutaj dobić jutro? No, no, no - ten, dokładnie o ten. Natychmiastowy skok endorfin. To będzie taki statek tutaj kilka dni cumował - żaglowiec; nie frachtowiec. Płyną dookoła świata. Ale to marynarka wojenna jest. Kiedy dopływają? Dziś wieczorem albo jutro. Zależy od morza. Zegarek - dopiero 12. Czekać tutaj czy pojeździć sobie na falach i wrócić? 5 godzin. Nie chciałbym nic przeoczyć. Dziękuję bardzo. Drzwi. Muzyka. Wysokie maszty. Flagi - Czile! Powrót do biura - chodzi może o TEN statek? A ma czilijskie flagi? No ma. To ten - musiał trochę wcześniej przypłynąć. Tyle czasu mi ta Ameryka po głowie chodziła. A tutaj - na Wyspie Demonów, jak na zawołanie.
Nie - to nie może być przypadek. Z drugiej strony, przecież życie to nie komiks. Ceremonia powitalna. Cała załoga na sterburcie - wystrojona, oczywiście, na biało. Oficjele z Czile. Wstydziłem się trochę podejść w stroju plażowym. Wie Pan coś o tym statku? Zapytałem Australijczyka ubranego tylko niewiele lepiej ode mnie. Wszystko wiem. Znam każdego. Da się na niego jakoś wbić? Australijczyk zmierzył mnie wzrokiem. Najpierw musiałbyś sobie mundur sprawić. Ty wiesz kto to jest? To jest marynarka wojenna Czile. Nie każdy może do nich podejść. Tak jak nie każdy może podejść do prezydenka USiA. Ale ja do prezydenta USiA nie chcę nawet na kilometr podchodzić. Dobra, nie przeszkadzaj mi. Austalijczyk zajął się cykaniem fotek tancerkom, wieszającym na szyi oficerom girlandy.
Mówisz po hiszpańsku? Nie mówię, ale rozumiem. Jakim cudem? Hablo italiano, ahora comprendo tambien español. Ahora, puedes hablar conmigo en español. No to przecież mówisz po hiszpańsku. Ale kiepsko. Bardzo dobrze. Ah - ta zachodnia "poprawność". To samo mówię na temat angielskiego osobom, z którymi ledwo co mogę się dogadać. Płynąć z nami nie możesz, ale może chcesz zobaczyć statek? Cóż - mając tak blisko Esmeraldę - drugi co do długości i pierwszy pod względem wysokości żaglowiec na świecie, trudno było się oprzeć możliwości wejścia na pokład. Tymbardziej, że jeszcze nie wszystko było stracone więc wypadało zobaczyć co mogę mieć pod nogami przez najbliższe dziewięć miesięcy.
Popołudnie. Zabawa z falami w Kucie; wieczorem Sanur i maile do ambasady Czile na Indonezję, czilijskiego ministerstwa obrony, ministerstwa spraw zagranicznych - właściwie to do wszystkich "firm" mających w nazwie Czile. Niestety do czasu aż statek opuścił port Benoa, nie doczekałem się odpowiedzi. Chyba również czilijskie urzędy przypominają polskie. Niby koszmarne wydatki na internet w roamingu a jak przychodzi do wykonania kilku kliknięć w klawiaturę to coś innego akurat wypada. No nic - na rejs załapać się nie udało, ale sama sytuacja.... jak w sklepie. Ameryka? Poprosze. Los potrafi mieć poczucie humoru. I to czasem, wręcz kreskówkowe.
Napisz komentarz
Komentarze