Może dlatego miałem ciągłe wrażenie, że cierpią oni na jakąś dziwną odmianę nekrofilii. Akurat mamy wesele. Tu jest para młoda, proszę usiąść, zaraz poczęstujemy jedzeniem. Takie zaproszenia dostawałem co chwila na Sumatrze i Jawie. Na Bali również - z tym, że zamiast na wesela, zapraszany byłem na ceremonie ceremonie kremacji.
Kremacja to dla Balijczyków święty obowiązek i ceremonia mająca pojednać rodzinę po obu stronach materii. Niestety, jest to obrządek drogi i czasochłonny. Dlatego, większość zmarłych mieszkańców wyspy grzebanych jest na cmentarzach do czasu aż rodzinę stać na przeprowadzenie najpierw ekshumacji a później spalenia zwłok na stosach, które, często dopiero po dziesięciu latach przybiera grupowego rozmiaru. W efekcie, kremacja to na Bali jeden z tematów numer jeden. Nie wszyscy mieszkańcy wyspy, jednak, wierzą, że to ogień unosi duszę wraz z ofiarami do nieba.
Przede mną wielki wulkan wyłaniający się z jeziora. Za mną, czarna, ponad tysiącletnia pura na tle pokrytego wyblakłą trawą i dziwnymi drzewami zbocza wulkanu Kintamani. Kierując wzrok w lewo, dzieci piorące w jeziorze. Dookoła - hipnotyczna, uspokajająca wszystkie okoliczne wulkany muzyka z bambusowych cymbałków. To górska wioska Trunyan należąca do Bali Aga - plemiona zamieszkującego wyspę jeszcze przed masową ucieczką hinduistycznej szlachty z Jawy. Miejsce wyjątkowe, z energią wibrującą w innym tempie niż reszta wyspy. Szkoda tylko, że obecnie zamienione w pułapkę turystyczną.
Na terenach zamieszkalych przez plemie Bali Aga majace sie za rodowitych Balijczykow, energia wibruje w innym rytmie.
Panie - przewodnik? 10 dolarów za godzinę. Nie dziękuję. Musi, Pan za mną jechać? Dokąd jedziesz? No tam. Do Trunyan? Jedna droga jest. To może łódka? Cmentarz? 70 dolarów. Poczekam na grupę. Kopiące kask dzieci. Bule, bule (tak w Indonezji zwraca sie do ludzi o wyblaklym kolorze skory). Money! Give money! Grupa z Austrii. My już na cmentarzu byliśmy.
Płyniemy z powrotem. Bezpieczeństwo przede wszystkim - szczególnie w tym wieku. Choć do Trunyan można dojechać na motorze, droga jest tak stroma i pokręcona, że lepiej wyczarterować łódkę z sąsiedniego brzegu. Grupa z Jakarty. Mogę z Wami płynąć? Jestem sam. Nie ma problemu. Dorzucisz się? Mogę 3 dolary dorzucić. Wsiadaj. Po 10 minutach byliśmy na kolejnym nabrzeżu w drobnym zakolu jeziora. Tam można dostać się jedynie łódką. Chyba, że ktoś lubi biegi przełajowe po stromych zboczach gór. Nie ma dróg ani żadnych ścieżek. Cmentarz Trunyan to miejsce gdzie zmarłym należy się spokój więc goście przybywający w innych celach niż pogrzeb czy doglądanie zwłok nie są mile widziani. Mimo to, dziesiątki turystów dziennie; często ubranych w krótkie spodenki, przyjeżdżają by nacieszyć oko makabrycznymi z ich punktu widzenia widokami.
W odroznieniu od wiekszosci Balijczykow, plemie Bali Aga nie kremuje zwlok tylko sklada je do otwartych, bambusowych klatek ustawionych pod drzewem taru menyan, ktorego zapach, w calosci pochlania smrod stechlizny.
Bali Aga nie kremują zwłok. Zamiast tego, oczyszczają je przy pomocy wody deszczowej i w wodnym korowodzie przewożą na malutki cmentarzyk. Tam, zmarli wraz z przedmiotami, które powinni zabrać ze sobą do zaświatów, składani są do otwartych, bambusowych klatek. Za prawidłowy rozkład tkanek odpowiedzialny jest wiatr niosący muzykę z cymbałków i zapach drzewa taru menyan, który całkowicie pochłania smród stęchlizny. Sekta Agama Bayu, zamieszkująca te tereny w czasach neolitu czciła właśnie wiatr i gwiazdy. Kiedy z ciała zostaną same kości, czaszki składane są na specjalnym, znajdującym się w centrum cmentarza ołtarzu. Pochówek pod świętym drzewem taru menyan (taru - drzewo; menyan - ładny zapach) zarezerwowany jest jedynie dla osób zamężnych i zasłużonych.
Kiedy wiatr zostawi same kosci, czaszki sa ukladane na oltarzu w centralnej czesci cmentarza.
Kobietom nie wolno wchodzić na cmentarz podczas ceremonii pogrzebowej, gdyż może to zdenerwować duchy odpowiedzialne za jeden z otaczających wioskę wulkanów. Zgodnie z wierzeniami Bali Aga, na cmentarzu należy zachować bezwzględną ciszę. Do zwłok może dochodzić jedynie wiatr zmieszany z akompaniamentem cymbałków i wonią taru menyan. Obejście cmentarza dookoła, wraz z transportem z wioski Trunyan, nie powinno zająć więcej niż 20 minut. Kilkugodzinna, zorganizowana wycieczka zwieńczona dwudziestominutowym punktem kulminacyjnym kosztuje minimum 30 dolarów od osoby. Drogo. Eeeee - nic ciekawego, słyszę od stojącego obok mnie Dżakartańczyka. 100.000 rupiah, Myster. Za co? Dla duchów [uśmiech naciągacza]. Łapówka? Może i dla duchów. Trunyan to miejsce mistyczne. Miejsce w którym powinien panować spokój. To jedno z tych miejsc, o których lepiej poczytać, wiedzieć, że istnieje, ale z szacunku, nie wybierać się do niego. Kto wie jakie byłyby konsekwencje dla całej wyspy, gdyby duchy przodków Bali Aga, zdenerwowane kolejnymi flashami aparatów, doprowadziły do erupcji któregoś z okolicznych wulkanów? Może właśnie w ten sposób - windując ceny, rozwijający się dawniej w odosobnieniu Bali Aga chcą powiedzieć Zapraszamy, ale im dajcie wreszcie święty spokój.
Napisz komentarz
Komentarze