Można nieco kpiarskim tonem powiedzieć, że Rząd pierwsze działania w kierunku nacjonalizacji hanlu już poczynił kilka lat temu. Wprowadzenie zakazu handlu w niedzielę doprowadziło w ciągu dwóch lat do likwidacji tysięcy sklepów w całej Polsce. Te, które pozostały w dużej mierze "ledwie zipią" i czekają na decyzje właścicieli, że pora poddać się w nierównej walce i założyć kłódki na drzwi lokali, które przez kolejne lata stać będą puste, bo nie będzie chętnych na ich wynajęcie.
Teraz politycy PiS chcą zrobić kolejny krok, będą organizować własną sieć sklepów, poprzez przejmowanie małych sieci handlowych. Nie jest trudno wyobrazić sobie, że ktoś "przytuli" sporą kasę, wydając pieniądze na wykup potencjalnych bankrutów. Przytuli, bo będzie czuł się bezkarny. Przytuli, bo uważa, że mu się nalezy...
Efekt będzie taki, że stworzy się kolejną konkurencję, dla ostatnich polskich handlowców, doprowadzi do ich upadku, a następnie rozłoży się ręce i stwierdzi, że się nie udało i państwowe warywniaki trzeba zamknąć albo sprzedać. Znowu ku ucieszy zagranicznych gigantów, tak jak miało to miejsce w przypadku wspomnianego zakazu. Dlaczego? Bo pomysł (jak można się było spodziewać) poprawił obroty koncernów, a nie tych, których miał ratować.
Nie da się ukryć, że sieci handlowe, dominując na rynku wywierają presje na lokalnych producentów żywności, przez co ich rentowność oscyluje często blisko zera. Podobnie jest z rolnikami, którzy nie mają gdzie sprzedawać własnych produktów, ponieważ do marketów masowo napływa żywność od producentów zagranicznych.
Kolejne Rządy przez lata przyglądały się procederowi wydłużonych płatności, nierównego kształtowania umów, występowania z pozycji podmiotu dominującego i nic z tym kompletnie nie robiły. Mniejsi gracze często padali i ich jedynym ratunkiem były polskie sklepy rodzinne, których jest już coraz mniej. Takim praktykom postanowili zaradzić obecnie rządzący w wyżej opisany sposób. Robią to w swoim stylu, bo nie chodzi o to, by ratować polski przemysł spożywczy i rolników, ale stworzyć kolejną państwową spółkę z synekurami dla partyjnych działaczy, przy pomocy której będzie można wyprowadzać miliony złotych w niewiadomych kierunkach.
A przecież wystarczyłoby zrobić to, do czego przecież powoływane są Rządy i do czego ludzie polityków wybierają. Stworzyć odpowiednie przepisy, które doprowadziłyby do wyeliminowania praktyk monopolistycznych. Ale, żeby tworzyć dobre prawo, należy mieć o tym jakiekolwiek pojęcie. O mechanizmach rynkowych, podatkowych, roli wewnętrznego obiegu pieniądza i generalnie o zarządzaniu. Wbrew pozorom mają one duże znaczenie także dla samorządów. Dlaczego? Otóż dlatego, że sieci wyjaławiają lokalny rynek z pieniędzy, a co za tym idzie pozbawiają także dochodów samorządy lokalne. Każda złotówka zysku wypracowana na jakimś terenie przez Biedronkę, czyli Jeronimo Martins, nie ma swojego odzwierciedlenia w dochodach budżetu miasta.
Napisz komentarz
Komentarze