Oboje przechodzą chorobę bardzo ciężko. Od ponad tygodnia przebywają w szpitalu pod doskonałą opieką specjalistów od chorób zakaźnych. Konieczne było podawanie tlenu, kroplówki, antybiotyki oraz leki rozrzedzajace krew. Oboje (osoby nie palące papierosów) mają poważne zmiany w płucach. Lekarze twierdzą, że zwłóknienia są odwracalne, ale ostrzegają równocześnie, że kolejne zarażenie będą przechodzić jeszcze ciężej, ze względu na osłabienie organizmu.
Liczba zachorowań w Polsce wcale nie spada. Są dni, kiedy w sposób widoczny rośnie. Równelegle wiele osób kreuje nam alternatywną rzeczywistoość, twierdząc, że choroba nie jest aż tak straszna, jak się nas straszy, że mamy do czynienia ze spiskiem Billa Gatesa, który chce nas wszystkich zaczipować i kontrolować niczym władca ludzkich marionetek. Jest to tragiczne i zabawne zarazem, bo nieduża grupa ludzi już nas kontroluje niemal na każdym kroku i nie jest im do tego potrzebna żadna szczepionka z nanochipem
Z obowiązku noszenia maseczek wiele osób się naśmiewa. Wielu twierdzi, że bardziej szkodzą niż pomagają. Okazuje się, że z jednej strony mamy w Polsce niedobór lekarzy, z drugiej występuje u nas nadmiar znachorów. No przecież nikt z bliskich nie zachorował, nikt kogo znam nie umarł. To myślenie jest nie tylko szkodliwe ale przede wszystkim głupie. Chyba lubimy wkładać palce w ropiejące rany, by móc przekonać się, że są one prawdziwe. Nie umarł Ci nikt bliski? Wszystko jeszcze przed Tobą. Być może zarazi go ktoś, kto również kpił z obowiązku noszenia maseczki.
- Mężczyzna od którego najprawdopodobniej się zaraźliśmy był pacjentem bezobjawowym. Nikt nie mógł nawet przypuszczać, że załapiemy od niego wirusa. Po kilku dniach zaczęliśmy się źle czuć. Na poczatek wydawąło się, że to przeziębienie. Niestety pojawiły się problemy z oddychaniem. Zrobiono nam testy i wynik był jak wyrok. Mimo wszystko liczyliśmy na to, że jakoś przechorujemy to w domowych warunkach. Niestety się nie dało. Do szpitala zawiozla nas karetka na sygnale. Po tygodniu wciąż czujemy się słabo. Mamy jednak szczęście. Uświadomiliśmy to sobie, kiedy kilka dni temu reanimowano obok nas młodego człowieka. Dzień wcześniej zachowywał się normalnie i nagle po prostu serce mu się zatrzymało. Trudno opisać, co przeżyliśmy patrząc na biegające pielęgniarki i lekarzy.. Słysząc dochodzace zza ściany odgłosy ratowania życia - opowiada ze smutkiem w głosie Magda.
Każdy z nas w ciągu dnia spotyka na swojej drodze dziesiątki ludzi. Robimy zakupy, chodzimy do fryzejerów, jeżdzimy autobusami. Maseczki na twarzach widać coraz rzadziej. Oficjalne statystyki z dzisiaj mówią o 400 nowycyh przypadkach. To tyle, ile notowaliśmy w rzekomym szczycie zachorowań. Podwórkowi fachowcy wiedzą jednak lepiej. Śmierć grozi tylko emerytom. To oczywiście nieprawda. Informacja o chorobach współistniejących podawana w komunikatach nie oznacza, że pacjent zmarł na te właśnie choroby. Mówi nam ona, że wirus przyspieszył zgon a obecność innego schorzenia ma związek ze śmiercią tylko w sposób komplementarny z wirusem
- Każdego dnia obsługuję w sklepie kilkaset osób. Szef zapewnił nam wszelkie warunki ochrony. Mamy szyby, maseczki oraz żele odkażające. Mimo wszystko się boimy. 90 procent osób, które wchodzą do sklepu nie ma na twarzach maseczek. I ja i moje koleżanki wszystkie jesteśmy po 50-ce. Każda z nas na coś choruje. Prosimy klientów o założenie maseczek, by nie zarażali nas i innych klientów. Przecież nikt nie ma 100 procentowej pewności, że nie nosi w sobie wirusa. Słyszymy, że ktoś zapomniał, ktoś zostawił w samochodzie, a ktoś inny nie założy, bo... nie i już. Zdarza się nam usłyszeć także nieprzyjemne słowa. Trzaskanie drzwiami i obelgi - opowiada pani Barbara, pracująca w osiedlowym sklepie w okolicach ul. Strzeleckiej,.
Czasem informacja o tym, że osoba była zarażona koronawirusem przychodzi w dosyć zaskakujących sytuacjach.
- To prawda, że jestem w wieku 50+ ale do 60-tki mi jeszcze daleko. Prowadzę raczej aktywny tryb życia. Do niedawna biegałem, jeździłem rowerem i pływałem. Potrafiłem wykręcić na dwóch kółkach nawet 100-150 km w ciągu dnia. Biegam i jeżdżę nawet zimą. W tym roku miałem przez jakiś czas złe samopoczucie. Do pracy normalnie chodziłem ale rower i biegi sobie odpuściłem. Kilka dni temu znowu wsiadłem na rower. Nie byłemw stanie przejechać nawet 10 kilometrów. Pojawiło się zmęczenie, jakiego do tej pory nie znałem. Przestraszyłem się. Lekarz, skierowanie na badania i prześwietlenie płuc. Okazuje się, że pojawiły się zwłóknienia. Doktor stwierdził, że mam zmiany typowo kowidowskie. Co to znaczy? Dokładnie nie wiem. Do długodystanoswych wycieczek rowerowych szybko jednak nie wrócę. To, co mnie jednak martwi najbardziej, to fakt, że przecież mogłem zarażać ludzi w pracy, domu, sklepach i wszędzie, gdzie chodziłem - tłumaczy Pan Dariusz.
Ludzie umierają i to jest fakt. Wirus sieje spustoszenie w organizamach. To też fakt. Tymczasem pod informacjami o śmierci ludzi pojawiają się uśmiechnięte buźki. Co trzeba mieć w głowie, by je umieszczać.
Napisz komentarz
Komentarze