Zaprzyjaźniliśmy się natychmiast. Do Białki Tatrzańskiej jechałem bardziej „towarzysko” niż „szukać” terapeutycznej pomocy. Mój udział w spotkaniach z NIM to …. nic innego jak świadome czy nieświadome, kpiące przeszkadzanie w zbiorowych zajęciach, terapiach, ogromnie zakłócając terapeutyczne spotkania. Moja „rozrywkowa” miarka jednak się przebrała. Włodek po tygodniowej męczarni, pobycie ze mną, „zapakował” mnie do swojego "malucha", nic mi nie mówiąc - zawiózł na dworzec PKP do odległego o 10 km Nowego Targu.
Na peronie dworca wręczył mi bilet kolejowy i zagaił drwiąco,- "Chciałem ci podziękować za dotychczasowy udział w terapiach ze mną i przykro mi, że nie chcesz dokończyć wspólnego, naszego pobytu w Białce. Trzeźwiej sobie po swojemu. Powodzenia". Do przybycia pociągu z Zakopanego było około 10 min. Był to chyba najważniejszy moment w moim życiu, który miał zadecydować, w którą „stronę pójdę”. Czas do przybycia i odjazdu pociągu, to czas „kolanowego upokorzenia”. Musiałem szybko zadecydować: czy wstać z pozycji kolan i przeprosić Włodka czy krnąbrnie trwać przy „swoim ego”.
Z wielkim trudem, wewnętrznym bólem, nadludzkim wysiłkiem podniosłem się z pozycji kolan i …. uczyniłem to pierwsze. Ten upokarzający zwrot (dziś nazwałbym ten „wyczyn” początkiem ćwiczenia pokory) odmienił mnie natychmiast, nigdy już nie poczułem takiej ULGI. Po raz pierwszy pokonałem samego siebie, swój egocentryzm, swoje „ja”. Dla mnie było to ważne ZWYCIESTWO, zwycięstwo nad samym sobą, nad swoim strachem wewnętrznym, pokonaniem niedoskonałości, chamstwa, swojej buty i innych skostnień duchowych.
Jeśli przestaję być klientem nocnych lokali, domów publicznych;
jeśli przynoszę pieniądze do domu, jeśli aktywnie działam w AA,
a inni gratulują mi postępów bo żyję godnie by sobie pogratulować
to nie ma to nic wspólnego z prawdziwą POKORĄ.
Nowotarskie dla mnie wydarzenie stało się preludium do odzyskiwania w sobie, tak ważnej, życiowej pokory. Wracając do domu po zakończonym „turnusie”, Włodek stał się dla mnie bliższym przyjacielem, któremu w sposób świadomy zawdzięczam obecny stan DUCHA.
Kiedy pracował na plebani kościoła w Kamasznicy (dwa kilometry od słynnej Milówki braci GOLCÓW) w Beskidzie Żywieckim, trzykrotnie naszą sporą grupą aaowców z mojego miasta uczestniczyliśmy w organizowanych przez NIEGO, niezapomnianych dla nas, osób dotkniętych problemem alkoholowym i ich rodzin - Zloty Radości. Proboszczem w kamasznickim kościele, parafii był słynący w całym kraju w organizowaniu podhalańskich wesel bez alkoholu, ksiądz Władysław Zązel, wielki przyjaciel księdza profesora, Tischnera.
Były to cudowne spotkania, przepojone miłością, pięknymi, mądrymi przesłaniami, nie tylko religijnymi. Wpływ widoków krajobrazowych Beskidu Żywieckiego, za każdym pobytem w Kamasznicy, miał zapewne duże znaczenie na moje zmiany, pogodę ducha, które teraz jak o tym piszę, dokładniej to widzę i z maleńkim ciała dreszczykiem, odczuwam.
To Włodek jest autorem, pewnej sentencji, myśli, dzięki której zrozumiałem sens i mądrość zawartą w sugestiach AA i co to jest ciągle wykorzystywany wśród trzeźwiejących alkoholików termin, DUCHOWA WOLNOŚĆ, a brzmi ona:
Napisz komentarz
Komentarze