Rozpoczęło się od pieśni patriotycznych a kończyło na rockandrollowych reminiscencjach. Nigdy nie było interwencji sąsiadów czy milicji. Wszyscy znali dobrze rodzinę Kuźmierczyków, wiedzieli, że śpiewanie należało do tradycji rodzinnych i dziś twierdzę, że również do tradycji ulicy, dzielnicy. Uczestniczył w pierwszych „fajfach”, należał do rodziny „Literacka 62”, szalał, wiódł na parkiecie prym, z radością „obtańcowywując” wszystkie dziewczyny a te chętnie mu wtórowały.
Gdy pozakładaliśmy rodziny i na świat przyszły dzieci, do Andrzeja „bocian” nie zawitał. Andrzej i jego żona Jadwiga ich nie mieli. Z tego tytułu bardzo cierpiał. Kiedy spotykaliśmy się z kolegami ze swoimi pociechami na różnych miejskich festynach, odpustach, Andrzej również w nich uczestniczył. Obdarowywał nasze dzieci słodyczami, gadżetami, maskotkami. Dzieci kochały Andrzeja wiedząc, że zawsze im coś „skapnie”. Pracował w masarni, gdy były trudności z mięsem i wyrobami mięsnymi, przed każdymi świętami Bożego Narodzenia, Wielkiej Nocy, Andrzej zjawiał się w naszych domach, ze świątecznymi „prezentami”; szynką, baleronem czy polędwicą.
Żony nasze kochały go za wyręczanie ich ze stania w długich kolejkach, w mięsnych sklepach. Częściej zaglądał do kieliszka, wiem, że powodowane było to pustką, którą to pustkę wypełniają w naszych domach dzieci. Nie dotykaliśmy tego tematu, przynajmniej ja czułem, że nie powinienem Andrzejowi dokuczać, przypominać o czymś co jest faktem. Cierpiał nadal, zwiększał dawki i częstotliwość picia.
Dziś mam do siebie pretensje, że nie rozmawialiśmy o problemie, może o adopcji? Sam doprawdy nie wiem, wszystko przeminęło, nie da się cofnąć czasu. Pewnego dnia jadąc przed południem autobusem spotykałem Elę, żonę Ryśka „Kumena”, bratanka Andrzeja, która oznajmiła mi – Tolek, rano umarł w swoim mieszkaniu Andrzej, chyba był to wylew. Przeżył zaledwie 49 lat. Spośród wszystkich, którzy odeszli na wieczność, najbardziej odczuwam brak Andrzeja i jego kolegi z dzielnicy Alka Ciotuchy.
Aleksander „Ciotuch” - jeszcze jedna ukochana postać, po której to stracie odczuwam smutek i żal. Poznałem go osobiście trochę później niż Andrzeja i przez Andrzeja, choć wcześniej wiedziałem kto to jest. Byliśmy już po inicjacji rockandrollowej u „Szymona” kiedy Andrzej zakomunikował mi, że na Rolandówce żyje niejaki Alek „Ciotuch”, matkę ma w Stanach a ta na święta przysyła mu prezenty w postaci płyt rockandrollowych. Ostatnio dostał najnowsze trzy single, trzy „czwórki” z Elvisem Presleyem. Pamiętam niektóre utwory z płyt „Shake Rattle Roll” „Jailhouse Rock”’ „I Forgat To Remember To Forget”, „Heartbreak Hotel” czy „Tutti Frutti”.
Poraziła mnie ta informacja jak piorun, zapragnąłem zdobyć je za wszelką cenę. Od tej chwili nie mogłem spać, chciałem je mieć jak najszybciej, odkupić, nie ważne za ile. Andrzej doprowadził do pierwszego spotkania, na Rolandówce. Alek choć jeszcze nie był „zarażonym” Rock & Roll’em i nie bardzo rozumiał ten rodzaj muzyki, nie posiadał zbytniej wiedzy o Elvis’ie. Był więc sceptyczny, nie chciał słyszeć o sprzedaży, myślał, że chcę go oszukać. Pokonywałem Krycha pole (dzisiejszy Nieborów) trzy lub czterokrotnie, idąc na Rolandówkę „na skróty” przez most na Wolbórce na Blichu. Przekonywałem Alka do sprzedaży, ustaliliśmy już cenę za płytę, 50 zł sztuka czyli 150 zł za komplet, jednak przekonać się nie dał.
Napisz komentarz
Komentarze