LITERACKA - ferie zimowe ‘61 – protoplastą fajfów
Najpiękniejsze spotkania tomaszowskiej młodzieży w kawiarni Literacka to okres szkolnej laby, w zimowe i wiosenne ferie czy w letnie wakacje. W tym okresie zjeżdżała do miasta, tomaszowska młodzież studiująca, pracująca czy ucząca się gdzieś indziej. Wieczorami tłumnie przychodziła do swojej świątyni. Lokal był codziennie czynny od godziny 17.00 do 22.00, trudno było niejednokrotnie o wolne miejsce. Często odczekiwało się na zwolnienie, w poczekalni kina. Właśnie poczekalnia pełniła funkcję przedsionka do kawiarni co było pozytywne w okresie zimowym, podczas panujących mrozów. Można, oczekując na zwolnienie miejsca w lokalu, ogrzać przemarznięte dłonie, plecy, klatkę piersiową czy nogi, przy znajdujących się w holu, wysokich kaloryferach.
Poczekalnia zawsze była pełna ludzi, nie wszyscy obecni oczekiwali na seans filmowy, niektórzy właśnie na zwolnienie miejsca w lokalu, czy po prostu przychodzili zimową porą ogrzać przemarznięte ciało podczas czy po spacerach na miejskim deptaku. Każda dziewczyna czy chłopak kochający rock’n’roll, posiadający jakieś nowości płytowe, gadżety, pisma czy inne akcesoria symbolizujące ten muzyczny styl, przynosił je do kawiarni. Tu odbywały się przeróżne, tematyczne sprzeczki, dyskusje, nie tylko o rock’n’rollu. Odbywały się także transakcje, poprzez wymianę czy handel płytami, gadżetami. Nie brakowało politycznych dyskusji o Polsce, o świecie współczesnym, filmie czy sztuce. Moja wiedza o rock’n’rollu zawsze po feriach była większa.
W pamiętne ferie Bożego Narodzenia 1961/62, między świętami i po sylwestrze (ferie zawsze trwały od 22 grudnia do święta Trzech Króli - 6 stycznia), Wojtek „Szymon” przynosił zachodnioniemiecki magnetofon szpulowy KB-100 i puszczaliśmy muzykę. Gdy z głośników rozlegały się szalone rytmy takich hitów jak Fatsa Domino „Jambalaya”, „Blueberry Hill” czy Jerry Lee Lewisa „Great Balls of Fire” nogi same prosiły się do tańca. Pomimo zakazów na parkiecie kawiarni, byli odważni, jak na przykład Jurek Gołowkin, Witek Weggi czy Gienek Kowalski, którzy porywali swe partnerki i zaczynali rock’n’rollowe tańce. Za nimi dołączały inne pary i … i gdy miała zacząć się zabawa na całego, wkraczał barman, Jan Janowski. Wyciągał wtyczkę magnetofonu z gniazdka, ripostując,- Chłopaki przestańcie tańczyć bo zabronią w ogóle odtwarzać wam muzykę. Jest odgórny zakaz tańczenia. Jeżeli nie przestaniecie to zaraz wpadnie Kołodziejski i doniesie na „górę” i nie będzie w tym lokalu grania.
Pan Stanisław Kołodziejski był szatniarzem, człowiekiem dobrze pod 70-tkę, niskiego wzrostu o szczupłej posturze, z dziobatą po ospie twarzą. Cechowała go duża perswazja wsparta odpowiedzialnością za porządek ogólny, tak na poczekalni kina, w kawiarni i na zewnątrz całego obiektu. Był strasznym służbistą i donosicielem do przełożonych. Z najdrobniejszą, błahą, nieistotną sprawą chodził do dyrekcji na skargę. Wszyscy pracownicy obiektu – kasjerka, bileterki kina, babcia klozetowa, gospodarz obiektu czy barman Janowski – obawiali się pana Stanisława. Obawialiśmy się wszyscy jego nadgorliwego przestrzegania kodeksu i praworządności. Choć muszę wyznać, że kiedy doszło w późniejszych latach do fajfów, tańców, był w kawiarni nam potrzebny i pomocny w utrzymaniu dyscypliny i porządku tak na poczekalni kina jak i wewnątrz lokalu.
Napisz komentarz
Komentarze