Dzięki stosowaniu twardych zasad, fajfy przetrwały. By je kontynuować, utrzymanie porządku na poczekalni kina i w samej kawiarni, było podstawowym i jedynym warunkiem słownej umowy z tzw. „górą”. Pan barman, Jan Janowski, choć był nam bardzo przyjazny, na wiele spraw przymykał oko, to jednak w przypadku dzikich tańców musiał podporządkować się „górze” i wszędobylskiemu panu Kołodziejskiemu. Pan Jan, na co dzień, był pracownikiem laboratorium w ZWCh Wistom, pracę barmana w lokalu, choć był świetnym gastronomem i garmażerem, traktował jako dodatkową, na umowę po godzinach pracy.
W Tomaszowie słynął z pięknego głosu, nazywano go drugim Połomskim (faktycznie był niskiego wzrostu), śpiewał w różnych zespołach i w różnych miejscach. W czasie trwania (sobota, niedziela) dancingów w Literackiej często pomagała mu małżonka, stając za barem. Wówczas pan Jan zasilał zespół pana Wydrzyńskiego wspierając go swoim, tenorowym śpiewem, tym samym urozmaicał kolejne, taneczne rundki. Śpiewał, urozmaicając tańce, piosenki z repertuaru Mieczysława Fogga, Jerzego Połomskiego, Janusza Gniatkowskiego (zm. w lipcu 2011 roku), Zbigniewa Kurtycza czy Marii Koterbskiej. Wielu weekendowych dansiorów przychodziło do Literackiej, zdradzając Jagódkę, tylko ze względu na śpiew pana Jana Janowskiego. Miał wielu wielbicieli w mieście.
Na początku lat 70-tych XX wieku przeniósł swą gastronomiczną działalność do Domu Kultury Chemik. Tu na antypodzie miasta, dzielnicy Wilanów, powstał nowy gastronomiczny lokal, Malinowa. Popularność pana Jana była tak wielka, że wielu stałych klientów lokali w mieście, jak Jagódka czy Literacka, przeniosła się za przejazd kolejowy, do Domu Kultury Chemik przy ulicy Spalskiej.
Pan Kołodziejski pomimo rygorystycznego przestrzegania obywatelskiego kodeksu, między innymi zakazu dzikich tańców, nie zawsze znalazł się na posterunku by zapobiec tanecznym eksperymentom młodzieży tomaszowskiej. Łamanie prawa było nagminne. Codziennie przez okres ferii zimowych dochodziło do dzikich tańców, bywało nieraz, że niejednokrotnie udało się przetrwać nielicznym parom na parkiecie, cały wieczór, bez interwencji „góry”. Nie znaczyło to jednak, że nastąpiła akceptacja tej formy rozrywki.
Obie strony tanecznego sporu dobrze wiedziały, że ta forma zabawy tomaszowskiej młodzieży nie zagraża wybrykom chuligańskim, łamaniu kodeksu prawa, porządku, a wręcz przeciwnie, w piękny, radosny sposób wypełnia czas wolny, nudnego, narzucanego przez państwo, ideologicznego życia w PRL. Zwyciężała jednak zawsze bezmyślna, pragmatyczna polityka konserwatywnej władzy, wiernej socjalistycznym, wypaczonym ideałom a nie dobru polskiej, tomaszowskiej młodzieży. Te wszystkie zakazy, prób tańczenia, jak to widzę dzisiaj, miały ogromny wpływ na kształtowanie w nas oportunizmu i chytrego, lisiego sposobu, na przekonywaniu „góry”, by akceptowała fajfy, a „górę” na wyrażenie na nią zgody. Do tego wszyscy musieliśmy dojrzeć, my i oni, czyli dać czas czasowi, co w konsekwencji, w niedługim okresie odniosło pozytywny skutek. Nastąpiło to dopiero w wakacje (lipiec) następnego, 1962 roku.
Naprawdę o sukcesie książki można mówić dopiero wtedy,
kiedy ludzie, którzy jej nie czytali, udają, że ją znają.
Napisz komentarz
Komentarze