Takim skromniejszym odpowiednikiem tamtych warszawskich klubów były w Tomaszowie przyzakładowe świetlice, które w dzielnicach miasta istniały przy większych zakładach pracy, pełniąc funkcje rozrywkowe czy kulturalne dla mieszkańców. Z takiej świetlicy w Starzycach również ja (przy ZPW “Nowotki”) korzystałem. Pierwszym miejscem, lokalem na skalę miasta, pełniącym funkcję zabezpieczenia czasu wolnego dla młodzieży, był nieistniejący, Klub ZMS przy ul. Barlickiego 9. Podobne, klubowe funkcje pełniła kawiarnia „Literacka”, mieszcząca się w ZDK “Włókniarz” przy ul. Mościckiego. Odbywały się tu przy kawie odczyty, prelekcje, spotkania ze znanymi postaciami teatru i filmu (Wiesław Gołas, Alina Janowska, Emil Karewicz), sportu (Wojciech Zabłocki), z poetami i pisarzami (Jerzy Putrament, Andrzej Brycht, Adam Puto), z malarzami, muzykami i innymi, ciekawymi osobami.
Natomiast w każdą sobotę i niedzielę odbywały się tutaj dancingi, do których przygrywał bardzo dobry zespół Edmunda Wydrzyńskiego. Od sierpnia 1962 roku, na początku tylko w wakacje, organizowaliśmy oddolnie, codziennie, od poniedziałku do piątku młodzieżowe potańcówki zwane fajfami. Trwały one do roku 1966, później umarły śmiercią naturalną z powodu braku osób, które kontynuowałyby ten zwyczaj. Ludzie tacy fizycznie zniknęli, ponieważ poszli do wojska, na studia, wyjechali do pracy, pożenili się, przeprowadzili się do innych miast a niektórzy z nich niestety, umarli. Te właśnie fajfy (będę tu nieskromny) współorganizowałem wraz Wojtkiem Szymonem, o czym w mojej pierwszej książce, opowiedziałem.
Od 1958 roku, również restauracja – kawiarnia „Jagódka” przy ulicy Warszawskiej 10 (dziś bank BPH) pełniła podobną funkcję co „Literacka”, z tym, że ograniczała się wyłącznie do dancingów (w czwartek, sobotę i niedzielę), obsługiwanych przez zespół pod kierownictwem Zdzisława "Piwka"" Piwowarskiego. W latach 1963/65 w „Jagódce” odbywały się w każdą niedzielę w godzinach 11.00 – 14.00 tak zwane poranki taneczne na wzór fajfów z „Literackiej”.
Cieszyły się one ogromną popularnością wśród młodzieży pracującej (druga, trzecia zmiana) i uczącej się, która nie zawsze miała czas na wieczorowe zabawy w trakcie trwającego roku szkolnego. Od 1963 roku podobną funkcję co „Literacka” pełnił klub Związku Młodzieży Socjalistycznej (ZMS), mieszczący się przy ulicy Barlickiego 9. Z biegiem lat władza odpuszczała, rozwijał się polski rock’n’roll, powstawały cudowne kompozycje godne światowych list przebojów. Nasi poeci pisali wspaniałe teksty a kompozytorzy wreszcie wyszli z ukrycia.
Polskie wytwórnie płytowe, nareszcie!!!, zaczęły nagrywać w porządnych studiach, stosując przy tym coraz lepsze technologie. Zespoły rock’n’rollowe pojawiały się lawinowo, dzięki czemu powstała ogromna konkurencja, podnosząca poziom artystyczny utworów, nagrań. Wiele zespołów wyjeżdżało nie tylko do tak zwanych demoludów (ZSRR, CSSR, NRD, Węgry, Bułgaria, Rumunia), ale również na zachód Europy, do Belgii, Holandii, Francji, czy do krajów Półwyspu Skandynawskiego.
Wiele było przypadków indywidualnych wyjazdów, naszych muzyków do mekki rock’n’rolla, do USA. Było to, co prawda zaproszenia amerykańskiej Polonii i występy odbywały się w klubach polonijnych, niemniej świadczyło o klasie polskich zespołów i piosenkarzy. W sklepach, w działach muzycznych, a nie tylko w antykwariatach, komisach czy pewexach, ukazywało się coraz więcej płyt zachodnich wykonawców, co było jednym z dowodów na to, że nasz kraj coraz bardziej otwiera się na świat.
Również młodzieżowe ciuchy, choć nadal przeważnie w pewexach, były coraz łatwiej dostępne. Polski przemysł odzieżowy wypuszczał ubrania w lepszym stylu, stosował technologie nie gorsze od światowych, zapełniając tym towarem półki polskich sklepów. Trochę przygasło dziennikarskie lizusostwo, mniej przypochlebiano się władzy. W organach samorządowych, lokalnych i wojewódzkich, a także na szczeblu państwowym pojawili się ludzie wychowani na rock’n’rollu, przy okazji, w sposób niejako naturalny, następowała kulturowa odwilż. Tak powiedzieliby, nieżyjący dziś, nasi wielcy poeci, Julian Tuwim/Antoni Słonimski, autorzy, twórcy dzieła w Oparach absurdu o ludziach, którzy pozytywnie potrafili wychodzić z komunistycznego absurdu.
Upychając w przedziale torby i walizki mruknąłem do żony, - Szkoda, że nie wzięłaś jeszcze z sobą fortepianu.
- Wydaje ci się, że jesteś dowcipny?
- Nie chodzi o dowcip, tylko na fortepianie zostały bilety PKP!!!.
Napisz komentarz
Komentarze