Pamiętam kilkoro moich kolegów, koleżanek czy znajomych, z tzw. rodzin dobrze sytuowanych, którzy chodzili modnie ubrani a ja zazdrośnie na nich spoglądałem. Chciałbym skoncentrować się na Wojtku „Szymonie”, który był mi bliski, z racji przyjaźni i wspólnych muzycznych zainteresowań. Wojtek, choć wychowywała go samotnie sędziwa babcia, nie mógł narzekać na brak gotówki. Rozwiedzeni rodzice zaopatrywali go w niezłe kieszonkowe, aż nadto wystarczające na ciągłą wymianę ciuchów. Był w czołówce dobrze ubranych chłopaków. Nie mogę pominąć faktu, że na tym korzystałem, bo kiedy Wojtek kupował sobie coś nowego, byłem pierwszym nabywcą staroci.
Również w okresie, kiedy zajmowałem się w okolicy sprzedażą wojtkowych płyt, mogłem dla siebie wygospodarować gotówkę na zakup prawdziwie królewskich szat. Cała jego rodzina włącznie z ciotkami, wujkami czy kuzynami, mieszkała w Warszawie. Kuzynki i kuzyni byli przeważnie z pokolenia Wojtka, mieli wspólne z nim zainteresowania muzyczne, dlatego często ich odwiedzał w stolicy. Znał wszystkie nowości rynku płytowego i ciuchowego. Większość jego rodziny mieszkała na Saskiej Kępie i w jej pobliżu. Miałem okazję bywać z Wojtkiem u jego kuzynów, poznałem osobiście Piotrka Hancke, Andrzeja Pozdniakowa czy trzech braci Lipskich - Leszka, Maćka i Michała. Dzięki nim Wojtek, jeszcze zanim zamieszkał na stałe w Warszawie, zapuszczał tam korzenie, poznawał nowych ludzi, będących młodzieżową awangardą miasta.
Młodzież z Saskiej Kępy, zaopatrująca się na wspomnianych wyżej bazarach, była wówczas najlepiej ubraną grupą młodych mieszkańców Warszawy. Wiele osób z tej dzielnicy miało rodziny na zachodzie, wśród nich również kuzyni Wojtka. Paczki przysyłała im zarówno amerykańska jak i europejska Polonia. Systematyczne otrzymywanie paczek było czymś bardzo naturalnym. Z nadwyżek w takich paczkach czerpali swój towar handlarze na bazarach.
Zapamiętałem jedno z takich wydarzeń. Podczas mojego pobytu u jednego z kolegów Wojtka na Saskiej Kępie, przyniesiono ogromną paczkę. Wtedy pierwszy raz ujrzałem taką ilość jeansów, chyba z 10-12 par, same levisy, a także dużo płyt długogrających. Zapamiętałem takie tytuły jak Elvis Is Back i King Creole. Były tam krążki nie tylko samego Elvisa Presleya ale także Fats Domino, Jerry Lee Lewisa czy Brendy Lee.
Kiedy tylko przyjeżdżaliśmy do stolicy, musieliśmy odwiedzić warszawskie ciuchy. Grzebanie w stosach bluz oryginalnych, koszul, kurtek, marynarek, moherowych swetrów, butów czy w sportowych podkoszulkach, było ogromną frajdą. Wszystko to leżało na kocach czy pałatkach namiotowych. Frajdą było w czym przebierać. Znajdowaliśmy na nich części umundurowania armii amerykańskiej czy brytyjskiej, co w tamtych latach było absolutną nowością, wręcz modą. Sam kupiłem kiedyś kurtkę angielskiego oficera, typu battle dress, o kroju równie popularnym co szwedka. Wojtek wygrzebał kiedyś prawie nowy, wzorowany na wojskowym, płaszcz z nieprzemakalnej popeliny z podpinką, zwany trenczem. Wojtek pierwszy, w tak modnym płaszczu, pojawił się na ulicach Tomaszowa, wzbudzając podziw niejednej grupy rówieśników bywających na szlaku, których marzeniem było tak być ubranym.
Napisz komentarz
Komentarze