W roku 1964 w siedzibie ZMS przy ul. Barlickiego 9 działał zespół muzyczny grający całą jesień, zimę i wiosnę dwa, trzy razy w tygodniu na „fajfach”. Często wprowadzał do swego repertuaru nowe utwory podnosząc tym samym swój poziom. Mógł zagrać koncert pełnowymiarowy w czasie 90 – 110 min., nie powtarzając utworu. Żelazny skład zespołu stanowili; Mietek i Andrzej Dąbrowscy - gitara prowadząca i basowa, Michał Holc - gitara rytmiczna, Andrzej Kuźmierczyk - perkusja i śpiew, Romek Jędrychowski - śpiew. W tym składzie zespół przetrwał do czasu, dopóki chłopcy nie poszli na studia a stało się to w październiku 1964r. Mietek dostał się na Wydział Prawa we Wrocławiu a Michał Holc na Uniwersytet w Łodzi, Andrzej „Flegma” i Romek podjęli pracę, natomiast Andrzej Dąbrowski znalazł się w klasie maturalnej.
Główną bazą szkoleniowo/wypoczynkową dla aktywu i członków ZMS starego (przed gierkowskim podziałem Polski) województwa łódzkiego, był ośrodek wypoczynkowy nad jeziorem Sławskim w Sławie Śląskiej, w woj. zielonogórskim. Ośrodek mieścił się poza miastem w lasach iglastych, nad brzegiem jeziora, od strony centrum miasta. Był „rajem” na ziemi dla młodzieży naszego województwa. Na cyplu wchodzącym w głąb jeziora stał duży, długi pawilon, zewsząd oszklony, z widokiem na piękne jezioro Sławskie i okoliczne lasy. Mieściła się w nim kawiarnia „Szklanka” z dużym parkietem tanecznym i małym podwyższeniem dla zespołu muzycznego, obsługującego dancingi, „fajfy” i inne, okolicznościowe imprezy, które miały zabezpieczać zetemesowskiej młodzieży „szkolącej się politycznie” i wypoczywającej, czas wolny przeznaczony na rozrywkę. Ośrodek ten był mi znany, bo rok wcześniej spędziłem tu dwa tygodnie na obozie żeglarskim, również organizowanym przez wojewódzki ZMS w Łodzi.
Przyszedł czas by muzycy z tomaszowskiego ZMS mogli się sprawdzić i ze swoim programem, stylem muzycznym, wyszli na zewnątrz i pokazać „światu” swą wartość. Przewodniczący, pan Marian Kotalski „załatwił” w wojewódzkim związku, że tego lata moi przyjaciele z zespołu będą „obsługiwać” dwa turnusy obozowe w Sławie Śląskiej. Wspólnie z kolegami muzykami, myśleliśmy co zrobić, by w tym zespole znalazło się miejsce dla mnie? Ja nie byłem muzykiem, nie grałem na żadnym instrumencie a więzy naszej przyjaźni były wielkie. Wszyscy chcieliśmy jak najwięcej z sobą przebywać, byłem facetem dobrze osłuchanym w aktualnościach muzycznych i służyłem zespołowi jako zdrowy krytyk, obiektywnie oceniając grę i dobór utworów, repertuaru. Mietek i Andrzej „Flegma” wystąpili z petycją do pana Mariana, że niezbędnym jest by w zespole znalazło się miejsce dla elektryka, by elektryczne gitary naszych muzyków były w pełnej gotowości do gry, dlatego wskazana jest profesjonalna obsługa niedoskonałych wzmacniaczy i nagłośnienia.
Przedstawiono mnie w dobrym świetle jako fachowca od elektryki. Zostałem zarekomendowany panu przewodniczącemu ZMS. Nagłośnienie w tamtym okresie było „piętą Achillesową” wszystkich zespołów muzycznych w kraju, nawet tych profesjonalnych. Choć nie byłem elektrykiem i z prądem nie miałem nic do czynienia, pan Kotalski wyraził zgodę na mój udział w zespole. Na tydzień czasu pojechaliśmy na obóz do Wiśniowej Góry koło Łodzi, trwał tam turnus szkoleniowo wypoczynkowy, między innymi młodzieży ZMS z Tomaszowa. Był to dobry pomysł i okres na tak zwane „dotarcie się” zespołu. Zespół miał zagrać dwa koncerty i obsłużyć kilka potańcówek. Było to również wyzwanie dla sprawdzenia moich „kwalifikacji zawodowych”. Oczywiście całą obsługą podłączenia sprzętu, instrumentów do wzmacniaczy i nagłośnieniem sali, zajęli się dobrze orientujący w temacie, Mietek i Michał Holc. Tak było przed każdym rozpoczęciem gry. Finalnie miałem tylko wejść na scenę włączyć przycisk główny wzmacniacza. Ten codzienny proceder obrazował kwalifikacje moje i odpowiedzialność za pracę.
W czasie pierwszego, inauguracyjnego koncertu wydarzyła się rzecz, której nigdy nie zapomnę. Po zakończeniu śpiewania przez Romka hitu „Young Ones” z repertuaru Cliffa Richarda, zespół zagrał utwór, wówczas na topie, „Hava Nagila”. W pewnym momencie z głębi sali na scenę wbiega człowiek, jak się okazało później, student z Cypru łódzkiego uniwersytetu, przebywający gościnnie na obozie w Wiśniowej Górze z łódzkimi zetemesowcami. Wszyscy na scenie byli zaskoczeni i zszokowani. Nikt nie wiedział o co chodzi i w jakim celu, tanecznym krokiem, wtargnął na nią Cypryjczyk. Michał i Andrzej Dąbrowski nagle odskoczyli w bok, przerywając grę na gitarach. „Flegma” przestał uderzać w kotły perkusji, gotów nieść pomoc kolegom. Tylko Mietek na swej prowadzącej, nadal uderzał w struny, wprowadzając tańczącego Cypryjczyka w ekstazę. Dobrze się orientował, że utwór jest pochodzenia wschodniego, cywilizacji islamo/judaistycznej, więc dołożył do „pieca” ile sił. Po chwili, już zorientowani o co chodzi, dołączyli Andrzej i Michał uderzając z sercem w swoje gitary. Cypryjczyk nadal szalał obok grających, w swym tanecznym amoku pociągnął za sobą swoją koleżankę, polską studentkę. Tańczący po chwili porwali resztę sali, zabawa nieopatrznie zrobiła się na całego, obłędny taniec udzielił się wszystkim i trwał blisko 10 minut. Po tym szaleństwie zrobiliśmy kilkuminutową przerwę, nie sposób było dalej koncertować. Muzyczna „dogrywka” już nie miała takiej emocjonalnej wymowy jak ta sytuacja z przed przerwy. Wszyscy na sali pozostali w dobrych nastrojach do samego końca naszego koncertowania.
HAVA NAGILA (Radujmy się) – to ludowa pieśń żydowska śpiewana na święta m.in. na Chanukę, pierwszy raz nagrał ją w 1915 roku Abraham Zewi Idelsohn w Jerozolimie a słowa uwspółcześnił w 1918 roku na znak zwycięstwa Brytyjczyków i utworzeniu w Palestynie państwa żydowskiego. Utwór ten wykonywały i miały w swoim repertuarze największe światowe gwiazdy piosenki; Bob Dylan, Connie Francis, Dalida, Scooter, Harry Belafonte, Justyna Steczkowska, Duane Eddy i zespoły instrumentalne jak The Ventures czy The Shadows. W latach 60-tych ubiegłego wieku, utwór „Hava Nagila”, ze względu na swoją cudowną linię melodyczną, stał się wielkim światowym przebojem.
Muzyczne zgrupowanie w Wiśniowej Górze jak okazało się później było potrzebne. Zespół zgrał się i poczuł się pewny co do własnej wartości. Szczególnie ważne było to zgrupowanie dla piosenkarzy. Oprócz Romka i Andrzeja „Flegmy” do śpiewających dołączył gitarzysta, Michał Holc. Powstały śpiewające duety, Romek z Michałem, Andrzej „Flegma” z Romkiem czy Michał z „Flegmą”. Gdy patrzę na okres ich świetności, to stwierdzam, że była to kapela grająca nowocześnie i na dobrym, wysokim poziomie. Również „angielszczyzna” była poprawna, szczególnie u Romka Jędrychowskiego, który dobrze władał tym językiem. Jego wcześniejsze dyskusje z Wojtkiem „Szymonem” w języku angielskim, były dobrym preludium, podczas śpiewania tekstów piosenek w tym języku.
Napisz komentarz
Komentarze