Do Sławy Śląskiej dojechaliśmy pociągiem, wczesnym rankiem. Zakwaterowanie mieliśmy w namiocie na terenie obozu młodzieżowego, choć nie podlegaliśmy bezpośrednio regulaminowi i obozowemu programowi, to apele (poranny i wieczorny) oraz posiłki obowiązywały nas tak jak obozowiczów. Już pierwszego dnia naszego pobytu, wieczorem, odbył się w kawiarni „Szklanka” wieczorek poznawczy. Po oficjalnych przemówieniach komendanta i kadry obozu, rozpoczęła się właściwa zabawa. Pamiętam utwór otwierający tańce, było to boogie – woogie, „Shadoogie” z repertuaru zespołu The Shadows. Od tego momentu, utwór ten stał się muzycznym LOGO zespołu i otwierał wszystkie imprezy, koncerty jakie odbyły się w okresie istnienia zespołu. Drugim utworem zagranym tego wieczoru, był utwór na motywach japońskiej muzyki, „Sukiyaki” (japońska potrawa z ryżu) z repertuaru zespołu Blue Diamonds, i od razu „bomba”. Utwór „Sukiyaki” stał się przebojem obozu, nucony był przez wszystkich w okresie trwania turnusu a na tanecznych zabawach, bez przerwy bisowany.
Lato 64 zostało zdominowane muzycznie przez dwa utwory „Hava Nagile” i „Sukiyaki”. W tym okresie na terenach wokół jeziora Sławskiego, przebywało bardzo dużo młodzieży z Polski i zagranicy, na różnego rodzaju obozach, zgrupowanych na polach namiotowych. Spotykałem wielu znajomych kolegów i koleżanek ze Skierniewic, bo sławskie wakacje wypadły w okresie mojej skierniewickiej edukacji. Bazą na spotkania była właśnie kawiarnia „Szklanka” i kawiarnia „Kormoran” w centrum Sławy, na rynku głównym. Na dojście z terenu obozowiska do miasta potrzebowaliśmy 10 minut. Chłopcy idąc do południa na „opalanki” brali z sobą gitary i na plaży ćwiczyli nowości muzyczne, traktując wypoczynek nad wodą jako próbę, choć właściwa próba miała miejsce codziennie po obiedzie w lokalu, w „Szklance” i trwała co najmniej godzinę. Byłaby to ciężka orka dla muzyków a nie wypoczynek gdyby w tym czasie w „Szklance” nie występował zespół, również gitarowy, z Poznania.
Graliśmy na zmianę z poznaniakami co drugi dzień, wykorzystywaliśmy dany czas wolny na zwiedzanie miasta i okolic czy na „podryw” dziewczyn, których na terenach obozowisk była mnogość. Jako grupie muzycznej przychodziło nam to łatwiej, bo wokół zespołu nagromadzało się wiele fanek. Chłopcy „obsługiwali” ogniska nie tylko w naszym obozie ale również w sąsiednich, co ułatwiło nam zawierać nowe przyjaźnie. Z poznańskim zespołem zaprzyjaźniliśmy się, nie tworzyliśmy niezdrowej konkurencji a wręcz przeciwnie, Mietek Dąbrowski wymieniał się muzycznymi doświadczeniami z liderem grupy poznańskiej, śpiewającym i grającym na gitarze prowadzącej. Dwa utwory The Shadows przejęliśmy od nich, to „Cosy” i „Midnight”, które stały się standardami zespołu w repertuarze. Największe kłopoty mieliśmy ze wstawaniem i obecnością na apelach porannych i wieczornych. Nocne przygody, podboje miłosne, towarzyskie dyskusje zabierały cenny czas na wypoczynek, na spanie. Miało to duży wpływ na osłabienie obozowej dyscypliny. Kiedy przebywałem w Sławie do mojego domu w Tomaszowie zawitał mój szkolny przyjaciel, w tamtym czasie mieszkaniec Żychlina, nieżyjący dziś, Janek Ceglarz.
W drugim tygodniu mojego pobytu na obozie, brat mój Tadek „przywiózł” do Sławy autostopem Janka Ceglarza. Wcześniej do Sławy przybyli autostopem nasi koledzy, Zygmunt Pietryniak i Mietek Chruścik” Więckowicz. Wynajęli domek letniskowy, zamieszkując w pobliżu naszego obozu. Tadka i Janka przyjęli do swojego kampingu przez co zmniejszyły im się koszty pobytu. Zacząłem przyjezdnym poświęcać więcej czasu co sprawiło, że zwiększyły się moje kłopoty z obozowym regulaminem. Janek Ceglarz nie przypuszczał, że wybierając się do mnie, do Tomaszowa, pokona w krótkim czasie 400 km dalej. Przyjechał w białej koszuli, pod krawatem, w dobrze skrojonym garniturze. Na wyposażeniu miał tylko grzebień, lusterko, szczoteczkę do zębów, sprzęt do golenia i ręcznik. Janek w ogóle był zawsze szarmanckim chłopakiem, wielkim pedantem, z przysłowiowym pilniczkiem do paznokci w kieszonce.
Przybywając na sławski teren, na którym znajdowały się pola namiotowe i obozowiska, wyglądał ekscentrycznie, delikatnie mówiąc, śmiesznie. Na plażę, tańce, szedł jak na przyjęcie do restauracji „Bristol” w Warszawie, na szczęście miał na sobie kąpielówki i będąc na plaży w negliżu, robił wrażenie odmienne. Ponieważ był wysokim, zgrabnym, proporcjonalnie zbudowanym chłopakiem, dziewczyny za nim się oglądały. Posiadał umiarkowany, dobrze obliczony tupet i dużą umiejętność nawiązania z dziewczynami konwersacji. Dobrze tańczył, jednak na epokę w jakiej przyszło nam żyć, trochę „staromodnie”. Jednak nie było to przeszkodą, bo właśnie w tańcu Janek dokonywał największych sercowych podbojów. Jednak wizyta brata i moich przyjaciół na obozie w Sławie Śląskiej, musiała skończyć się dla mnie niepomyślnie, bo nie mogłem swojej lojalności wobec kolegów i obozowego regulaminu dzielić na pół. W takiej ambiwalencji nie da się długo żyć. Na jednym z apeli wieczornych komendant obozu zadecydował, że elektryk zespołowi jest już niepotrzebny, zespół (otrzymał obozową naganę) będzie istniał a mnie podziękowano za poniesiony „wysiłek” i wydalono z obozu. Zamieszkałem w domku razem z bratem i kolegami, choć było ciasno to czułem się wolny, spadło ze mnie widmo dyscypliny regulaminowej.
Przed końcem turnusu doszło w „Szklance” do wspaniałej konfrontacji zespołu z Tomaszowa i Poznania. Na pożegnalnym wieczorku do tańca przygrywali, jedną taneczną rundkę (5,6 utworów) chłopcy z Tomaszowa a rundkę kolejną zespół z Poznania, nie było odpoczynku, zabawa tylko dla maratończyków. Obie grupy wzbiły się na szczyt swoich muzycznych możliwości. Najwięksi sceptycy na sali nie mogli powiedzieć o muzycznych przestojach, wszyscy mieliśmy przesyt tańca, a ja czułem, że uczestniczyłem w wielkim, niepowtarzalnym spektaklu, muzyczno – tanecznym widowisku. Zakochany do bólu w cudownej Sławie Śląskiej, po dwóch wakacyjnych, kolejnych pobytach, kiedy wracaliśmy autostopem do domu, na moment nie pomyślałem, że w następne wakacje nie tylko nie przyjadę do Sławy lecz gorzej, będę odbywał służbę wojskową. Minęło 45 lat od opisywanych przeze mnie wydarzeń, trzykrotnie byłem blisko Sławy, raz służbowo we Wschowej i dwa razy w Zielonej Górze ale nigdy moja noga po raz trzeci nie stanęła na sławskiej ziemi. Czy w życiu moim się to jeszcze fizycznie wydarzy? Czy tylko ograniczę się do retrospektywnych wspomnień? Chciałbym ale….
Napisz komentarz
Komentarze