Po pierwsze: Papierologia. Tak, będzie papierkowa robota
Myśleliście, że ślub cywilny to taka wersja "light", co? Że wpadacie, powiecie "tak", a potem lecicie na wesele? No niestety, nie tak szybko, moi drodzy. Zaczynamy od klasyki, czyli dokumenty, wnioski, zaświadczenia. Tak, będziecie musieli pobiec do Urzędu Stanu Cywilnego jak po najnowsze sneakersy, żeby wszystko ogarnąć.
Najpierw musisz ustalić datę. Ale tu haczyk: urzędy nie robią tego na poczekaniu. A to dlatego, że wszystkie babcie i ciotki ze swoimi historiami o “złym oku” muszą zdążyć opowiedzieć Wam, dlaczego data, którą wybraliście, to najgorszy dzień w historii wszechświata. Gdy już zdecydujecie się na termin i przebrniecie przez kilka kółek biurokratycznego piekła, jesteście prawie tam. Ale nie cieszcie się zbyt szybko – to dopiero początek!
Po drugie: Miejsce. Urząd Stanu Cywilnego – czyż to nie romantyczne?
Jeśli myślisz, że ceremonia ślubu cywilnego to jakaś bajka, gdzie po drodze rozwija się czerwony dywan, to... cóż, witamy w rzeczywistości! Ślub cywilny odbywa się zazwyczaj w Urzędzie Stanu Cywilnego, czyli w budynku, który wygląda jak połączenie urzędowego Mordoru z osiedlową pocztą. Klimat? Magia? No cóż, to zależy. Jeśli czerpiesz radość z minimalistycznej dekoracji w postaci urzędowych firanek, to masz to jak w banku.
Chcecie coś bardziej fancy? Na szczęście, macie opcję „ślubu w plenerze”, ale za ten przywilej trzeba dopłacić. Tak, tak, państwo polskie stwierdziło, że jak chcecie zamienić salę konferencyjną na piękną łąkę, to będziecie musieli za to zabulić. A jeśli marzycie o ślubie w pałacu? Sorry, ale urzędnik w garniturze z lat 90. będzie na każdej fotce. Chociaż, może to i dobrze – taki retro vibe? Warto miec ogarniętego fotografa na ślub, który wie jak kadrować, dlatego sprwadźcie ledzinski.pl
Po trzecie: Ceremonia. Czyli ten “wielki moment”
No to nadszedł ten dzień. Ceremonia. Tak, w urzędzie cywilnym ma to swój specyficzny klimat. Pomyślcie sobie, że w kościele macie chór, organy, no i te dramatyczne wejścia. W urzędzie? Kameralne “Dzień dobry” urzędnika, który wygląda, jakby właśnie wstał z drzemki, i krótkie wyjaśnienie zasad, jakbyście wpadli na kurs BHP.
I wtedy następuje TA chwila – nie ma przemów, które przyprawią o łzy. Jest za to suchy, formalny tekst, który brzmi jak wstęp do podpisywania umowy kredytowej. Mowa o małżeństwie jako „związku opartym na równouprawnieniu” brzmi świetnie, ale w tych okolicznościach wywołuje raczej uśmiech niż wzruszenie. Potem pada to sakramentalne "TAK" – a raczej jego administracyjny odpowiednik.
Czekaj, czekaj! Nie zapominaj o magicznym momencie wymiany obrączek. Tak, tutaj nie będzie dramatu w stylu filmowym – urzędnik rzuca coś w stylu „czas na obrączki”, a Wy musicie szybko je wyjąć, zanim on zacznie przysypiać. A potem podpisy, kwiatek od urzędu – i gratulacje! Jesteście małżeństwem. Co teraz?
Po czwarte: Co dalej?
Zamiast tłumu rozczulonych gości i kwiatów sypiących się spod ołtarza, macie… drzwi wyjściowe urzędu. Ale spokojnie, tam czeka na Was tłum ciotek, które na pewno zapytają, czemu nie było księdza. Po ceremonii możecie świętować na swój sposób – i tu jest miejsce, gdzie naprawdę możecie zaszaleć. W końcu nie ma limitów co do miejsca wesela, prawda?
Czy ślub cywilny to najromantyczniejsza opcja na świecie? No, nie. Ale jest szybki, prosty i skuteczny. I przede wszystkim, kiedy patrzycie na siebie z miłością, nieważne, gdzie to zrobicie. Nawet jeśli to będzie sala w urzędzie, z klimatyzacją na full i dwiema roślinami doniczkowymi.
Tak więc – ślub cywilny. Krótko, konkretnie, bez zbędnego dramatyzmu. Może nie będzie to bajka Disneya, ale hej – w końcu to Wasz dzień. I tylko Wy wiecie, jak zrobić z niego prawdziwą imprezę!
Napisz komentarz
Komentarze