Zacznijmy jednak od początku. Wolontariusze, pomagający w schronisku m.in. , wyprowadzają na spacery psy na co dzień pozamykane w boksach. Jak bardzo jest to ważne można zauważyć, obserwując psy, które zapinane są na smycze, jeszcze zanim otworzy się drzwi klatki. Cieszą się tak bardzo, że trudno je utrzymać. Pędzą w stronę bramy, ciągnąc za sobą wolontariusza. Z jednej strony to radosny, ale i dosyć smutny widok.
W ostatnią niedzielę część osób jednak nie została wpuszczona do schroniska, a część została z niego wyproszona. Dlaczego? Powodem były wpisy dokonywane przez jedną z młodych wolontariuszek na zamkniętej grupie na Facebooku. Mówiły one o rzekomo skiśniętym jedzeniu podawanym psom, o tym, że psy są wychudzone, a tydzień wcześniej pisano o maślance, którą zakupili wolontariusze, a jej podawanie zostało wcześniej zakazane przez lekarza weterynarii.
Przysłuchując się przez godzinę rozmowie, trudno było uniknąć wrażenia, że wszyscy chcą dobrze, a wychodzi źle. Podobną opinię mieli chyba wezwani przez pracownicę schroniska policjanci, którzy po kilkunastu minutach i wysłuchaniu stron sporu, odjechali zająć się poważniejszymi sprawami (problemy z odpaleniem radiowozu wskazują na konieczność dokonania szybkiego serwisu).
Wolontariusze przyznają, że od pół roku, kiedy zarządzanie schroniskiem przejęło miasto wielo się zmieniło na korzyść w sensie wizualnym. Twierdzą jednak, że psy są zaniedbywane i ich los jest gorszy, niż w okresie, kiedy obiektem zarządzał Grzegorz Bielawski. Wskazują na fakt, że część psów stało się bardziej agresywnych, co ich zdaniem jest winą stosunku, jaki ma do zwierząt część pracowników.
Kierownik schroniska potwierdza natomiast, że bez wolontariuszy, zarządzanie obiektem byłoby praktycznie niemożliwe. Kilku pracowników, pracujących na zmiany, nie byłoby w stanie obsłużyć 180 zwierząt.
Obie strony nie mogą się natomiast ze sobą dogadać. Zarządzający placówką skarżą się, że ochotnicy chcą wchodzić w rolę kierownika, a ci z kolei uważają, że są lekceważeni i że nie są wysłuchiwane ich uwagi. W ten sposób zamiast rozmawiać ze sobą bezpośrednio, komunikują się ze sobą za pomocą facebookowego forum. Miesza się więc konflikt w świecie rzeczywistym, z tym ze świata wirtualnego. Problem w tym, że w Internecie złe emocje narastają w sposób wręcz lawinowy, a przeniesione do "reala" stają się nierozwiązywalne.
Szymon Michalak przyznaje, że być może nie wszyscy pracownicy są idealni do pracy ze zwierzętami, ale póki co trudno znaleźć lepszych. Stara się więc studzić emocje zarówno te, jakie pojawiają się u kierownika schroniska, jak i po stronie wolontariuszy.
Napisz komentarz
Komentarze