Ta krytyka wzmogła się jeszcze w godzinach popołudniowych, gdy do młyna zajechało rowerami 3 granatowych policjantów, których po rozmowie "Trojan" wypuścił z bronią wolno (byli to prawdopodobnie zaprzysiężeni członkowie AK). Na razie jednak wszystko skończyło się tylko na gorącej dyskusji między partyzantami i krytyce "Trojana", umiejętnie podsycanej przez czterech prowokatorów. Trzej delikwenci przez których nie wykonano akcji, po dojściu do siebie, zostali przy raporcie skazani przez komendanta na stójkę pod karabinem na młynarskim podwórzu.
Następnego dnia, 18 września, po porannej odprawie "Trojan" zarządził ćwiczenia oddziału w natarciu na pozycje wroga, które prowadził osobiście na łące nad Czarną.
Podczas nich partyzanci kilkakrotnie pokonywali rzeczkę w bród, podczas czego przemoczono ubrania i buty i co pogorszyło nastroje partyzantów. Za namową starszych partyzantów, dla rozgrzewki, szef oddziału "Tadeusz", wydał wszystkim do obiadu po setce wódki. Spotkało to się po południu z gwałtownym sprzeciwem ze strony "Trojana", który zarzucił "Tadeuszowi" rozpijanie oddziału i zagroził pozbawieniem go funkcji szefa oddziału.
Była to woda na młyn dla prowokatorów. Zaczęły si absurdalne oskarżenia pod adresem komendanta, o to, że sam śpi w ciepłym łóżku w młynie, a oddział w zimnej stodole, że sam pewnie tęgo popija, a zziębniętym ludziom żałuje kieliszka wódki. Na kwaterze w stodole podniósł się ogólny rwetes, w którym prym wiedli peperowcy. Jeden z nich, "Bill", zaproponował, by nie czekając na wieczorną zbiórkę cały oddział stanął do komendanta do raportu, co spotkało się z ogólną aprobatą.
Ustawiono się więc w dwuszeregu na podwórzu przed młynem oczekując na wyjście "Trojana". Jednak ten, poprzez podoficera służbowego, przekazał tylko swoje niezadowolenie z objawów bałaganu i rozkaz rozejścia się. Po chwili milczenia, jakim przyjęto tą wiadomość, rozległo się w szeregach kilka pełnych irytacji okrzyków i raptem przed oddział wyskoczył któryś z najstarszych stażem tomaszowian, który, chyba w dobrej wierze, wezwał oddział, by poszedł do komendanta, skoro komendant nie chce przyjść do oddziału.
Na to tylko czekali prowokatorzy. Okrzykami poderwali grupki partyzantów z bronią gotową do strzału do szturmu na młyn. Rozległ się gwar podnieconych głosów, brzęk wybitej przez lufę erkaemu szyby i histeryczny krzyk żony "Rylinga".
Tylko dzięki stanowczej postawie "Maja", "Mazura" i kilku partyzantów o najdłuższym stażu udało się opanować sytuację i uspokoić wzburzoną resztę, odprowadzając ich pojedynczo do stodoły w której, dla uspokojenia nastrojów, pojawiła się także żona "Trojana" przebywająca akurat na spotkaniu z mężem.
Napisz komentarz
Komentarze