W Kuala Lumpur czułem się nieco niezręcznie:
- Ej, ja byłem pierwszy. - Nie, bo ja.- To co? Ja mam dłuższe ręce.
W Jakarcie było już lepiej. Na kolejkę do metrobusu, Transjakarta, znalazłem sposób "automatyczny". Żeby ani nie tamować, ani nie zostać zmiażdżonym, opierałem się między napierającymi z tyłu torsami i biustami a człapiącymi powoli z przodu plecami i podkurczałem nogi. Działało. Jak darmowe lekcje latania.
W miarę doskonalenia techniki, trzeba przejść na tryb "manualny". Okazją ku ćwiczeniom był telefon od zaprzyjaźnionej siostry Vitaliany - Franciszkanki częstującej mnie co jakiś czas kawą z kafetiery i sycylijskimi czekoladkami. Jedna z sióstr obudziła się z gorączką i krwiopluciem. Pożyczyłem motocykl i ruszyłem do zakonu nie wiedząc za bardzo po co tam tak na prawdę jechałem. Karetka? Nie na Flores. Jak mi wcześniej powiedziano "Jak karetka jedzie, to znaczy, że ktoś umarł" - pokrzepiające. Łamiąc wszystkie przepisy kolejkowania na światłach, pozwoliłem sobie złamać jeszcze jeden i załatwić przez telefon coś na czterech kołach. Kto to, bowiem, widział by dwie kobiety w habitach na motorku wieźć?
Szpital. Całkiem nowoczesny. Kilkanaście budynków rozproszonych po wielkim placu. Rejestracja - chaos na tle jakiejś dziwnej maszyny do wydawania numerków z czytnikiem laserowym. Nie potrafiliśmy obsłużyć. Ustawiliśmy się za innymi pacjentami. Poruszających się w stronę wycięć w okienkach w im tylko samym znanym tempie. Po dziesięciu minutach, doszliśmy do wniosku, że nie tędy droga. Próba przepchnięcia się do przodu zakończyła się kręceniem nosami i pomrukami innych. Siostrzyczka zaczęła narzekać na upał i zaduch. Trzeba jak najszybciej, pomyślałem. Chęć pomocy nie altruistyczna, tylko jak najbardziej zadaniowa. Ot tak, wkurzyłem się, że trafiłem w kolejne miejsce, w którym nie da się nic załatwić. Wróć. Jak to nie da? Wszystko się da. Są okienka. Skoro za okienkami są osoby, są i drzwi. Na szczęście, nikt nie pomyślał o tym żeby ustawić się w kolejcę do drzwi. Bingo! "Przepraszam, ta dziewczyna chyba ma gruźlicę. Można prosić o lekarza?" O dziwo, pani w rejestracji, nie zrobiła mi kazania o konsekwencjach braku numerka tylko wyciągnęła telefon i już po chwili przyszedł Pan doktor z pielęgniarką i wózkiem inwalidzkim. Przez cały galimatias, zapomnięliśmy siostrzyczkę wpisać na listę pacjentów. Szybka wizyta w gabinecie. Szybko musi się ten habit ściągać bo czekając nie zdążyłem nawet wypalić całego papierosa.
- Co to?
-Leki
- Paracetamol i chlorochinina? Czyli co? Malaria?
- No chyba tak
- Jak to "chyba". Zrobili ci jakieś badania?
- Nie, tak tylko pan doktor sobie oglądał i pytał.
Druga wizyta w gabinecie. Kolejka. Jak przedstawiciel handlowy, uśmiechając się do czekających "Ja tylko na chwilkę". Zapukałem, otworzyłem drzwi, "możemy być następni?" Znów zadziałało. W międzyczasie, zadzwoniłem do lekarza z Sumatry, który jest moim znajomym i poprosiłem o informacje jakie badania trzeba zrobić w kierunku gruźlicy i malarii, co było nie było, w bardzo rzadkich przypadkach może objawić się podobnie. Dobrze zrobiliśmy. Rozmowa z lekarzem opierała się na "chyba", "może", "można prosić o?". Na szczęście był bardzo pomocny bo każdą prośbę, kwitował "dobrze". W końcu, szpital to miejsce gdzie się pracuje a nie uczy. Pacjent, który nie wie czego chce? Bezczelność. Brak pracy domowej. Pała. Na szczęście, RTG, pobranie krwi i wymazu z wydzieliny, czy czegoś tam kleistego, poszły już szybko. Konsultacja z lekrzem załatwiona znów "na przedstawiciela handlowego". Na wyniki kiślu nie musięliśmy nawet czekać - zdjęcie, według lekarza nie wyglądało za ciekawie a dziewczyna przyznała się, że miała gruźlicę wcześniej i przestała brać leki. Izolatka? Gdzie tam? Nowe leki - tym razem nie na malarię i powrót do zakonu.
Po jakimś czasie, wezwanie do szpitala po odbiór wyników ostatniego badania. 100% pewność zasmuciła hipohondryczną siostrę Vitalianę. Za to, wypracowaliśmy, przećwiczyliśmy i zapamiętaliśmy kolejny sposób na kolejkowanie po indonezyjsku.
Napisz komentarz
Komentarze