Były to czasy kiedy Ministrem Obrony Narodowej był marszałek Marian Spychalski. W wojsku, jakby dziś się wyrazić, panowała lekka dyscyplina, całkowicie inna niż za czasów stalinowskich czy nawet gierkowskich, kiedy armią zawiadywał generał Wojciech Jaruzelski. Jeżeli używam terminu „lekka dyscyplina” to mam na myśli dużo wolnego czasu dla żołnierza po kompanijnych zajęciach.
Skutkowało to, codziennym odwiedzaniem przez żołnierzy Kantyny lub Klubu Oficerskiego a w nich zawsze było piwo, wino. W Klubie natomiast były tak zwane alkohole wyższej klasy w postaci dobrych, drogich win, droższe wódki, szampany, koniaki, brandy jak i bardziej szlachetne, nie tylko polskie, piwa.
Początkowo, będąc na młodym roczniku, nie było mowy o alkoholu. Gonitwa goniła gonitwę, przełaje za przełajami, musztra za musztrą, tak, że nie było czasu na pierdoły - jak mówił kapral mojej drużyny młodego rocznika. Nawet zaistniała sytuacja, bardzo mi pasowała. Pomyślałem sobie - To dobrze, że nie ma wódy, odpocznę od niej. „Chemia” jeszcze nie działała. Choć jak sobie przypominam dni pierwsze bez alkoholu, do tego codzienny, będąc „kotem”, fizyczny wysiłek bardzo dały się we znaki szeregowcowi LWP.
Zacząłem odczuwać ogromną potrzebę napicia się. Pewnych kwestii o uzależnieniach jeszcze nie rozumiałem, nie dopuszczałem do siebie myśli, że u mnie mógłby już rozpocząć się problem alkoholowy. Ale rany zostały rozdrapane już w dniu mojej przysięgi. Przybyli na nią, starszy brat z moją dziewczyną (przyszła i dzisiejsza żona) zostawili mi na pożegnanie „pamiątkę”, suwenir w postaci pół litra żołądkówki.
Jeszcze tej nocy (mając po raz pierwszy więcej luzu) na kompanii młodego rocznika, rozpoczęła się wielka balanga, którą osobiście zorganizowałem. Uczestniczył w niej cały młody rocznik z podoficerską kadrą. Impreza podobna była do tej z cywila. Ponieważ większość żołnierzy, również przełożonych, nazajutrz czuła się podobnie jak my, dlatego pierwszy dzień po przysiędze był w zajęciach wojskowych, dniem ulgowym. Leczyliśmy kaca.
Dla mnie „nazajutrz” stało się ostrzeżeniem. Potwierdziło się, że zaczął się u mnie alkoholowy problem. W poniedziałkowe poprawiny, upiłem się w trupa, do nieprzytomności. Moje pijane wyczyny kwalifikowały się pójściem do aresztu ale … jeszcze młody żołnierz … więc mi się upiekło. Jedną, pozytywną rzecz „odkryłem” a właściwie nie było to odkryciem, po prostu po pierwszym pijaństwie w armii, do siebie podobnych, znalazłem dwóch kolegów. Odtąd staliśmy się alkoholowymi towarzyszami broni. W większości pijaństw na terenie jednostki czy wychodząc do miasta na przepustkę do miejskich lokali, uczestniczyliśmy wspólnie. Wspólnie piliśmy, wspólnie podpadaliśmy.
Napisz komentarz
Komentarze