Nie mogę tutaj napisać co dokładnie się działo bo sam, do tej pory nie mogę tego do końca ogarnąć. Zapewniam jednak, że nie było to nic złego ;-).
Ponieważ, w ciągu 2 dni, przebyłem dystans, który miał mi zająć cztery, a nowe krajobrazy wilgotnego i deszczowego Seczuanu, okraszonego niewielkimi pagórkami pokrytymi gęstymi dżunglami, bardzo mi się spodobały, miałem zamiar trochę rozejrzeć się po okolicy.
Seczuan, choć deszczowy i wilgotny, bardzo mi sie spodobał
Od Pani DuDan, którą poznałem, gdy z plecaczkiem zwiedzałem sobie miasto, w którym byłem, dowiedziałem się, że w pobliskim Leshan znajduje się największy na świecie posąg Buddy, który jest dumą wszystkich chińczyków, a nie zobaczyć go, będąc tak blisko, byłoby grzechem.
Wczesnym rankiem (czyt. ok. goziny 12), pani Du Dan wpakowała mnie do samochodu i zawiozła na dworzec autobusowy. Mnie jednak nie w smak była podróż autobusem na tak prostym odcinku drogi. Szybko namazałem na tabliczce, tym razem, prostą pod względem graficznym nazwę miejscowości i udałem się na autostradę. Nie zdążyłem nawet wyjść z rampy wjazdowej na właściwą drogę, a już zatrzymała się grupka studentów w Chevrolecie. Wszyscy jechali do Leshan. Po drodzę trochę mnie jednak zmartwili.
Otóż, przyjemność wdrapania się po schodach na czubek głowy Wielkiego Dafo kosztuje 90 juanów (czyli ponad 10 dolarów). Niby możnaby było się szarpnąć, ale z drugiej strony, przypomniałem sobie, że dla przeciętnego Chińczyka, 90 juanów to jak 90 złotych dla Polaka. Od stóp Buddy do czubka jego głowy wiedzie kilkaset stromych schodów. Windy brak. I ja mam jeszcze za to płacić? Kolejny test na moje skłonności masochistyczne wyszedł negatywnie.
- Jest jakaś inna możliwość zobaczenia Buddy?
- Jest, ale bez możliwości wejścia na górę. Musisz wziąć łódkę na wysepkę - stamtąd jest świetny widok na posąg.
- Ile kosztuje łódka?
- 30 juanów
- Nie ma tańszej opcji?
- Są jeszcze łódki za 1 juana, ale są mniej wygodne.
- To ja poproszę tą za 1 juana.
Grupka wysadziła mnie przy samej przystani z łódkami za 1 juana. Przechodząc przez olbrzymią bramę, zszedłem po śliskich schodach, o mało się na nich nie zabijając. Na szczęście, niewielki poślizg skończył się zrobieniem zaledwie kilku figur akrobatycznych. Niestety, bez aplauzu ze strony zgromadzonych na nabrzeżu gapiów.
Zabójcze schody.
Gdy już kupiłem w kasie bilet, mogłem wejść po kołyszącej się kładce na coś, co przypominało tratwę z daszkiem i dwoma silnikami diesla, które pracując, wydawały z siebie dźwięki przypominające mi nieco mieszankę niemieckiego hip-hopu z tłukącymi się talerzami i..... odgłosami wydawanymi przez cykady nocą - prawdziwa, arystyczna, kakofonia w dwóch niewielkich żeliwnych blokach. Opcja o wiele lepsza niż wycieczka do filharmonii. Niestety, brak w tym utworze było wokalu.
Po obowiązkowym założeniu kamizelek ratunkowych, kapitan zaordynował wszystkim pasażerom zajęcie miejsc i wydał komendę do ruszenia. Cała wstecz, szybki zakręt, cała naprzód, wstecz i.... po niespełna jednej minucie byliśmy już na wysepce.
Przeprawa na znajdujaca sie nieopodal wysepke, swoim rozmachem, przypominala mi nieco wyprawe w miejsce, gdzie ocean, konczac sie, splywa w gleboka otchlan nicosci.
Po przejściu przez uroczy park, otoczony błotnistą plażą, oczy moje ujrzały siedzącego majestatycznie, wykutego w 713 roku, w skale na przeciw Góry Emei, wysokiego na ponad 70 metrów Buddę. Posąg przygląda się z wielkim spokojem trzem rzekom zbiegającym się u jego stóp - Minjiang, Dadu i Qingyi, kontrolując, czy czasem któraś z, cichych przeważnie wód, nie chce zerwać brzegu. Dzieło powstało z inicjatywy mnicha o imieniu Haitong właśnie po to, by w magiczny sposób uspokoić niesforne wówczas prądy. Trzeba przyznać, że mnich miał świetne wyczucie. Gruz, odrąbany w wyniku rzeźbienia w skale został zdeponowany na dnie wody, co spowodowało wyregulowanie biegu rzek.
Wyryty w skale w 713 roku, Wielki Budda z Leshan, siedzi majestatycznie, kontrolujac, by zadna z trzech rzek, plynacych u jego stop, nie wyrwala brzegu.
Stojąc na wysepce, miałem ochotę podejść bliżej - przecież musi być jakaś tylna furtka - myślałem sobie. Przeprawiłem się na drugi brzeg i zacząłem iść w stronę Dafo. Dreptałem tak sobie do momentu aż zobaczyłem...... Krupówki. To nie był prawdziwy chiński bazar, na którym za przyzwoitą cenę można kupić całą gamę różnych ciekawych produktów. To były, cholera, żywcem wyjęte z Zakopanego, czy z częstochowskich Alei, ewentualnie z okolic sopockiego molo, Krupówki - typowe stragany z pamiątkami z całego świata. Gdyby dobrze poszukać, to możnaby i małe kopie Wieży Eiffla znaleźc. Zaraz obok restauracje z nazwami z całego świata i, o dziwo, chińską obsługą. W jednej z nich, dostrzegłem całą ucztę nieco podstarzałych Europejczyków, objadających się czymś, co wyglądało na golonkę, popijaną piwem. Ten, typowo turystyczny teatrzyk sprawił, że zrobiłem nagły obrót o 180 stopni, stylizując się nieco na energicznych ruchach Michaela Jacksona - po czym zacząłem szybko zasuwać w stronę wyjazdu z Leshan.
Po drodzę na trasę, zaczęło się jednak ściemniać, a moje ubrania zaczął moczyć coraz mocniejszy deszcz. Zacząłem rozważać opcję pozostania w Leshan na noc. Łaziłem od jednego hoteliku do drugiego próbując utargować cene noclegu do jakiejś znośnej. Minumum, które udało mi się wyszukać to 50 juanów - ale może dlatego, że wchodziłem tylko do tych lokali, które miałem po drodzę. Zdecydowałem, że jednak wyjadę dalej. Pomimo deszczu, słabej widoczności i braku kamizelki odblaskowej, udało mi się złapać stopa jadącego do pobliskiego Wutongxiao. Miejscowość jest po drodzę na południe i znajduje się kilka kilometrów od trasy ekspresowej. Kierowca wysadził mnie na wjeździe do Wutong.
Tutaj, muszę przyznać, że zacząłem zachowywać się jak baba po menopauzie z okresem, będąca do tego w zaawansowanej ciąży - totalnie siadła u mnie zdolność do podejmowania decyzji. Z jednej strony, Wutong jest małym miasteczkiem, którego w przewodniku nie ma więc nie powinno być problemu ze znalezieniem taniego noclegu. Z drugiej jednak, miałem jechać całą noc. Możliwe, że po części, było to spowodowane przeziębieniem, które wieczorem objawiało się mocniej niż podczas dnia. "Niech ktoś inny zadecyduje za mnie", pomyślałem do siebie i ustawiłem się kilkaset metrów przed rozwidleniem drogi ekspresowej ze zjazdem do Wutong. Chwilę później, zatrzymał się mężczyzna w Fordzie.
- Dokąd jedziesz?
- A dokąd Pan jedzie?
- Ja zjeżdżam tutaj, do Wutong.
- Podwiezie mnie Pan?
- Jasne.
Facet był tak miły, że zawiózł mnie do hotelu, do którego, widząc recepcję, nawet bym nie wszedł, i stargował cenę z 80 juanów do 50 za pokój. Mnie udało się zbić jeszcze do 30. Gdy wszedłem do środka, nie mogłem uwierzyć własnemu szczęściu. Pal licho wielkie, królewskie łoże i cztery gniazdka do mojej dyspozycji. Zaraz obok okna zwisał z dziury w ścianie kabel, który okazał się być moim oknem na świat - tak, to był kabel sieciowy.
Wutongxiao, spodobalo mi sie o wiele bardziej niz Leshan - przez to, ze nie zostalo jeszcze zadeptane przez turystow, jest bardziej naturalne.
Kolejne trzy dni spędziłem w Wutongxiao kurując się z przeziębienia, które złapało mnie jeszcze w Gansu. Wutong, leży w rozwidleniu rzeki Minjiang i znaczną jego część zajmuje wyspa. Miasteczko, mimo, że małe, ma dwie zupełnie inne twarze. Jedna to, budząca lekką nostalgię, nieco pozostawiona samej sobie, ale bardzo urokliwa strówka, w której znajdują się dwa, porośnięte gęstą roślinnością ogrody i stary klasztor buddyjski. Druga część, leżąca na wyspie, odkrywa przed nami typowy współczesny chiński styl hi-tech, czyli mieniące się w nocy tysiącami kolorów podświetlone mosty, tętniące życiem centrum handlowe i stylowe kawiarnie.
Wutongxiao podzielone jest na dwie czesci, z ktorych jedna to urokliwa starowka.....
..... a druga to kolorowe centrum, w nocy pozwalajace sie poczuc jak w filmie science-fiction. Brakowalo mi tylko poduszkorolki :-).
Spacerując po urokliwych uliczkach starego miasta, wdychałem świeże powietrze wyprodukowane przez zielone roślinki, czasem wzbogacając tlenową inhalację o nikotynę z chińskich papierosów o nazwie, której nie potrafię wymówić. Cały czas spędzony w Wutong, czułem się nieco jak Alicjusz w Krainie Czarów. Cokolwiek miałoby to znaczyć, ale takie było moje pierwsze skojarzenie z moim stanem świadomości. Prawdopodobnie, złożyło się na to przedawkowanie paraetamolu, nikotyny, bardzo duża zawartość tlenu w powietrzu i nieprzespane, prawie całe noce - bo oczywiście w każdym miejscu muszę sobie znaleźć rozrywkowe towarzystwo. A może to skutek samej hiperwentylacji?
Napisz komentarz
Komentarze