Tomasz Bąk: Chciałbym zacząć od pytania o przeszłość. Pamiętasz swoje początki? Pierwsze rapowe nagrania i inspiracje? Moment, w którym podjąłeś decyzję, że też chcesz to robić? Jakieś szczególne wspomnienia związane ze stawianiem pierwszych kroków na rapowym placu boju? Potraktujmy to pytanie jako przypis do utworu pt. „Młody dzieciak”.
STB Zygi: Zaczęło się, gdy miałem jakieś sześć lat – zawsze chciałem być muzykiem, od początku to powtarzałem, to samo mówiła moja śp. matka, że on będzie śpiewał… Nie wiedziałem tylko, jaki kierunek powinienem obrać, która stylistyka będzie dla mnie odpowiednia.
Kumpel przyniósł mi kasetę Liroya, byłem dwunastolatkiem, przesłuchałem tę kasetę i już wiedziałem, co chcę robić. I praktycznie od razu zaczęliśmy z Siwym – którego w tym miejscu pozdrawiam – zaczęliśmy z Siwym robić swoje rzeczy. Nie mieliśmy wtedy dostępu do komputerów, wzięliśmy więc dwa kaseciaki i nagraliśmy kasetę. Z jednego radioodtwarzacza leciał beat, a na drugi nagrywaliśmy.
Zrobiliśmy kilka egzemplarzy i puściliśmy to w miasto, rozdaliśmy to na Ludwikowie. Wiesz, to była pierwsza próba, nie bardzo jeszcze wiedzieliśmy, jak to robić, mało w tym było emocji…
TB: Chałupnicza robota?
STB Zygi: Dokładnie. Wiesz, tak się to wtedy robiło, wspomniałem o Liroyu, ale był przecież jeszcze Kaliber 44, Nagły Atak Spawacza, no i właśnie przez Nagły Atak Spawacza poznałem Slums Attack, bo pojawił się w kawałku „Anty Liroy”. Przesłuchałem to i mówię, kur..., to to nawija, tak zajebiście… No i okazało się, że Slums Attack, był to występ gościnny.
Poszliśmy do Puchacza, tam jeszcze było stoisko muzyczne, jego właściciel później zmarł na raka, ale wtedy to jeszcze funkcjonowało, byliśmy jakoś zaprzyjaźnieni, no i udało kupić się kasetę Slums Attack. Potem pojawiały się kolejne tytuły ze starej szkoły – bardzo lubię to podejście, ja sam wywodzę się ze starej szkoły i nie toleruję tego, co wychodzi w tej chwili. Oczywiście nadal cenię artystów takich, jak Rychu Peja, którzy po tylu latach publikują nowe rzeczy, nie zawsze wszystko mi się podoba, nie jestem fanem tripowych beatów, wolę raczej klasycznie, undergroundowo, w ulicznym stylu, ale to nadal jest dobra muzyka.
Chcę sobie teraz kupić płytę „25 Godzin”, nie chcę jej słuchać na YouTube, wolę mieć wersję fizyczną, żeby po prostu wejść w klimat, przesłuchałem dwa kawałki z tej płyty i byłem zszokowany, wydaje mi się, że to naprawdę zajebista rzecz… Także jeśli chodzi o moje początki, to chyba tyle, byłem na bieżąco, słuchałem tego, co wtedy wychodziło, np. Mad Rappaz, kasety z cyklu „Polski Rap Zakazane Piosenki Yo”, no i jaraliśmy się tym, nakręcało nas to, motywowało do nagrywania.
W 2003 roku kumpel przyniósł komputer, kupiliśmy mikrofon dynamiczny i zrobiliśmy pierwszą płytę Street Blow (STB w moim pseudonimie to skrót od Street Blow), uliczne uderzenie. Zrobiliśmy około dwustu egzemplarzy, tylko bez okładki, płyta poszła w miasto i została dobrze przyjęta, dzwonili do nas ludzie z Niewiadowa, z Piotrkowa i gratulowali krążka…
TB: To był moment, w którym polski rap wchodził na salony…
STB Zygi: Tak, 2003 rok to był moment takiego przetasowania na polskiej scenie muzycznej, VIVA i inne telewizje muzyczne zaczęły grać rapowe kawałki, dla nas pojawiła się możliwość, żeby po raz pierwszy nagrać coś na płytę, a to było wtedy moje największe marzenie – nawet nielegal, po prostu chciałem mieć swoje kawałki na płycie.
No i od tego momentu praktycznie co roku wychodziły płyty. Pięć z nich wyszło bez okładek, w nakładach około dwustu sztuk – chociaż tu warto zaznaczyć, że to na ogół nie było wszystko, bo ludzie dość swobodnie to sobie przegrywali, dlatego ciężko powiedzieć, ile tego ostatecznie wylądowało na mieście.
Gdy wyszła pierwsza płyta z okładką, „Człowiek po życiowych przejściach”, to wszyscy byli w totalnym szoku. Mnóstwo opinii, że wiesz, że gość jest jedyny, który robi tu takie rzeczy, mówili, że nigdy wcześniej czegoś takiego nie widzieli, żeby ktoś nagrał to w okładce i puścił w miasto….
No i było dużo alkoholu, narkotyków nieco mniej, chociaż wiadomo, pojawiała się marihuana… W domu nie było perspektyw, ja wiedziałem, o co chodzi, chciałem opowiadać o życiu. Już od pierwszej kasety byłem nastawiony tak, że starałem się opowiadać raczej o złych rzeczach, nie lubię opowiadać o dobrych, bo takie kawałki „dobre” zajebiście łatwo się pisze, o miłości itd., ale mi się to po prostu nie podoba.
Opowiadam o niedobrych rzeczach, o tym, że ludzie są źli, właściwie na każdej płycie jest utwór albo dwa o tym, że robimy sobie nawzajem pod górkę i że jestem do tego bardzo negatywnie nastawiony, bo uważam, że powinniśmy sobie nawzajem pomagać, a nie rzucać sobie kłody pod nogi. Myślę, że możemy przejść do następnego pytania.
Napisz komentarz
Komentarze