Słowniki z przełomu lat 50/60 –tych podawały definicję bikiniarza: młody człowiek ubierający się ekstrawagancko, w sposób przesadnie modny. Ruch bikiniarski uważam za pierwszy przejaw młodzieżowego buntu przeciw indoktrynacji i sowietyzacji społeczeństwa polskiego. Dlatego z wielką zaciekłością i nienawiścią władza komunistyczna go zwalczała. Również do miasta - Tomaszów Mazowiecki - zawitała awangardowa, młodzieżowa subkultura. Klasyczni bikiniarze, których zapamiętałem, to Wiktor Weggi, Janek Rzęczykowski, Roman Majchrzak, Eligiusz „Elek” Zysiak, czy Czesław Wrona.
W tym samym czasie działała w mieście inn grupa awangardowej młodzieży. Może nie byli to klasyczni bikiniarze, nie nosili typowej, tak charakterystycznej dla tej subkultury odzieży, ale kochali jazz i przenikający powoli (1956 r) do kraju rock’n’roll: Zdzisław „Grabarz” Grabowski, Wiesiek „Grzyb” Banasik, Adam Trejta, Zdzisław „Piwek” Piwowarski, Mirek Gorajski, Zdzisław Jagiełło czy Jurek Grzybowski. Liderem tej grupy był gustownie i modnie ubrany „Grabarz”, przystojny mężczyzna. Systematycznie otrzymywał od rodziny z USA paczki z ciuchami, płytami z rock’n’rollem czy jazzem. Mama Grabarza była długoletnim pracownikiem sądu. Państwo Grabowscy mieszkali w willi przy ulicy św. Antoniego 54, obecnie mieści się tam biuro geodety.
W tym domu, Zdzisław organizował najsłynniejsze w naszym mieście prywatki, przy akompaniamencie „zakazanego” jazzu i rock’n’rolla. Odbywały się tam najbardziej zakazane, swawolne spotkania tomaszowskiej młodzieży, odrzucającej socjalistyczny porządek. Na tych prywatkach bawiła się młodzież inteligentna, wykształcona, co najmniej z ukończoną maturą. W tym środowisku powstawało sporo dykteryjek, aforyzmów, porzekadeł.
Roznosicielem tych mądrości był Wiesiu „Grzyb” Banasik, który będąc na przełomie lat 50/60-tych członkiem (DIX-61) zespołu Zdzisława Piwowarskiego (grał na kontrabasie i puzonie). Przygrywali na dancingach w kawiarni „Jagódka”, a kiedy po rundce tanecznej zmęczeni goście i członkowie zespołu zajmowali się konsumpcją, wówczas na scence zostawał saksofonista Jurek „Tomasik” Tomaszewski, brał do ręki klarnet i „wydmuchiwał” najpiękniejsze utwory z repertuaru Ackera Bilka czy Benny Goodmana. Często pod wpływem cudownego brzmienia klarnetu przerywano konsumpcję, żeby bić wręcz wielkie, owacyjne brawa i wtedy do grającego Jurka dołączał Wiesiu „Grzyb”, brał do ręki mikrofon i …
Szanowni państwo – mówił - chciałem podzielić się z państwem maleńką refleksją. Oczywiście za brawa dziękujemy. Otóż tak się na świecie porobiło, że od kiedy Fenicjanie wynaleźli pieniążki, wyrażanie aplauzu brawami jest zbyteczne. Po czym brał do ręki kapelusz i obchodził stoliki. Często ten kapelusz był pełen banknotów, nie licząc leżącego na dnie bilonu.
Napisz komentarz
Komentarze