- Jechałem moim samochodem ulicą Barlickiego od strony ulicy Warszawskiej. Nawierzchnia była mokra, na jezdnię wpływa woda z chodników i przyległych do ulicy posesji. Głębokość tej wody nie wynosiła więcej niż 10 cm, w związku z czym pojazd mógł się bezpiecznie poruszać - opowiada Krzysztof Krasnodębski. - Ma się rozumieć dostosowałem prędkość do warunków panujących na drodze zmniejszając ją do ok. 15 km/h. Dojeżdżając do posesji przy ul. Barlickiego 31/33 (około 30-40 metrów przed tą posesją) zatrzymałem auto widząc przed sobą dużą połać zalegającej wody. Woda ze studzienki wybijała do góry. Po jezdni z naprzeciwka zaczęła spływać woda strumieniem. Stan wody przed pojazdem podnosił się. Gdy zauważyłem, że zalegająca woda utworzyła falę zalewającą maskę samochodu niezwłocznie wyłączyłem silnik. Nie mogłem zawrócić, bowiem za pojazdem stały inne samochody próbujące zawrócić i wycofać.
Pan Krzysztof dodaje, że kiedy stojące za nim auta już odjechały jego samochód był już zalany do wysokości tablic rejestracyjnych. Nie było sensu próbować odpalać silnika, pojazd został więc odholowany do warsztatu samochodowego. Następnego dnia mechanik samochodowy po oględzinach pojazdu stwierdził całkowite zniszczenie silnika.
Zdaniem właściciela auta poniósł on szkodę w wyniku zaniedbania zarządcy drogi polegającego na zaniechaniu jakichkolwiek działań zmierzających do zapewnienia drożności studzienek odpływowych bądź zaniechaniu innych działań zmierzających do zapewnienia przejezdności tej drogi w warunkach opadów deszczu. Zarządcą ulicy Barlickiego jest Powiat Tomaszowski, który z kolei ma opłacone ubezpieczenie odpowiedzialności cywilnej za szkody powstałe w wyniku niewłaściwego stanu technicznego drogi. Od ubezpieczyciela więc będzie domagał się pan Krzysztof zwrotu kosztów naprawy samochodu.
- Czarno to jednak widzę, bo z tego, co słyszałem ubezpieczyciel nie uznaje żadnych roszczeń - żali się w rozmowie z portalem.
Zapytany o podobne przypadki przez radnego Rady Powiatu Tomaszowskiego, Mariusza Strzępka, Starosta Mirosław Kukliński odpowiadał.
- Byłbym tu bardzo powściągliwy, bo nie sądzę, że byłoby możliwe uznanie takiego roszczenia. Ubezpieczenia są bardzo szerokie, ale nikt nas nie zwalnia z używania rozumu, z zachowania zdrowego rozsądku. Jeśli ktoś będzie chał się zmierzyć z nami, to spotkamy się, podyskutujemy a może Sąd rozstrzygnie. Czym innym jest uszkodzenie samochodu przez nierówność, przeszkodę, za którą my ponosimy odpowiedzialność, a czym innym takie bezmyślne wjechanie w wodę, które potem stwarza problem.
Starosta podkreślał, że nie da się uniknąć przypadków zalania ulic w czasie gwałtownych opadów deszczu. Sam poszkodowany ma świadomość, że sprawa nie jest prosta
- Prawnik, z którym się konsultowałem twierdzi, że w przypadku nie uznania szkody, trzeba będzie sądzić ubezpieczyciela i wodociągi, którym zarządca zleca czynności związane z odprowadzaniem wód opadowych. Oni ich nie wykonują. Trzeba też sądzić zarządcę. Bo na odcinku 200 metrów jest tylko jedna studzienka. Czyli 3 pozwanych - mówi. - Sprawdziłem, że od ronda generała Andersa przy stacji RAV przez 300 metrów jest tylko jedna studzienka odpływowa. W dodatku całkowicie zamulona.
Właściciel samochodu widzi problem także w tym, że nikt nie ostrzegał o zagrożeniu ani też nie kierował ruchem.
Napisz komentarz
Komentarze