Już samo ograniczanie czasu wystąpień może budzić liczne wątpliwości. Mało bowiem przekonujący jest argument, że trafiają się radni, którzy potrafią wielokrotnie w czasie obrad zabierać głos i przemawiać za każdym razem przez kilkanaście minut, powodując, że czas trwania sesji przedłuża się o kilka godzin. Ograniczanie czasu a więc i swobody wypowiedzi pod pozorem oszczędności czasu samorządowców jest delikatnie mówiąc lekceważeniem wyborców i przejawem arogancji. Są one tym bardziej drastyczne, że radni na różnego rodzaju posiedzeniach spotykają się co najwyżej trzy razy w miesiącu. A częstsze spotkania są raczej wyjątkiem od reguły. Trzeba pamiętać też, że radny nie poświęca swojego czasu całkowicie za darmo, a diety pobierane co miesiąc wahają się od kilkuset do nawet kilku tysięcy złotych. Radni wojewódzcy ponadto otrzymują ryczałty na podróże i przejazdy prywatnymi autami.
Ograniczenia wprowadzane w niektórych samorządach dotyczą nie tylko czasu ale i liczby wystąpień radnego. Zdarza się, że w danym temacie może on wypowiedzieć się tylko raz. W przypadku kolejnych wątpliwości lub uzupełnienia poprzedniego stanowiska albo bardziej ożywionej dyskusji radny staje się niewolnikiem regulaminu, a jego rolą jest przecież służyć mieszkańcom, których reprezentuje swoją wiedzą i zaangażowaniem. Często też debata wymaga wielokrotnego zabierania głosu. Jaki więc miałoby odebranie go radnemu?
Proceder tego rodzaju jest formą totalitaryzmu politycznego. Nie stanowi jedynie formy kneblowania przeciwników i oponentów ale także działa w sposób demoralizujący i zniechęcający do aktywności, nielicznych naprawdę aktywnych radnych. W wieloosobowych radach przeważają niestety osoby, które w czasie czteroletniej kadencji potrafią nie zabrać głosu ani razu. Dla przykładu w Tomaszowie Mazowieckim dla kilkunastu osób należałoby wprowadzić raczej nakaz zabierania głosu a nie jego ograniczenia.
Kolejnym przejawem barbarzyństwa samorządowego jest praktyka składania wniosków o zamknięcie dyskusji w omawianym akurat punkcie obrad. Zwyczaj taki tworzy kolejną patologię, dzięki której mierna większość jest w stanie wykluczyć z dyskusji każdą wyróżniającą się jednostkę. Stanowi to zaprzeczenie elementarnych zasad samorządności i nie ma nic wspólnego z demokracją.
Zdarzają się oczywiście przypadki, że radni prawa do głosu nadużywają, lubią wsłuchiwać się w brzmienie własnego głosu, lub prowadzą długie oracje pozbawione sensu i na temat. Za tego rodzaju wybryki jednostek jednak nie należy karać tych, którzy potrafią z sensem i w sposób kreatywny debatować, wnosząc do dyskusji jakąś wartość „dodaną”. Przewodniczący Rady, prowadzący obrady ma przecież instrumenty, które pozwalają mu zdyscyplinować radnych a nawet przerwać wywód, który nie dotyczy omawianego tematu.
Czytaj także: Po co komu demokracja cz.1
Napisz komentarz
Komentarze